Czy Polsce grozi wybuch społecznej rewolty?
Kto rządzi Polską? Rządzą "łobuzy cholerne" i "mięczaki". Polska nie może być kapitalistyczna, lecz musi pójść "trzecią drogą". Prywatyzacja to "jedno wielkie złodziejstwo", na które lekarstwem stanie się "odwłaszczenie". To kwint- esencja poglądów Andrzeja Leppera. Aby je zrealizować, poprowadził tysiące ludzi na barykady. "Pragnę, żeby Polska była państwem o ustroju ludowo-narodowym, prosocjalnym, proekologicznym i w ogóle proludzkim" - wyliczał lider Samoobrony w czasie wyborów prezydenckich. I poparło go 235 tys. obywateli. Mało? Na tyle dużo, aby dziś ośmieszyć władze Rzeczypospolitej. Władza, której można bezkarnie pluć w twarz, która de facto legalizuje łamanie prawa, musi być atakowana nie tylko przez rolników. - Polska 1999 r. przedstawia się znów światu jako kraj wiodących klas robotników i chłopów. Władzę sprawuje ulica, zaś przeciętny obywatel stracił poczucie bezpieczeństwa. A przecież nie stać nas na powielanie rumuńskiego scenariusza i zmarnowanie dorobku reform - zauważa prof. Anna Wolff-Powęska, historyk idei, politolog. Czy Polsce grozi wybuch społecznej rewolty?
Rząd podpisał już z rolnikami wstępne porozumienie, ale w przedsionkach władzy niecierpliwie przebiera nogami tłum lepperopodobnych. "W Polsce rozpoczął się proces domina" - stwierdził Zbigniew Kaniewski, jeden z liderów OPZZ, żądając, aby władze natychmiast - pod groźbą okupacji gmachów państwowych - uzdrowiły sytuację w przemyśle lekkim. Recepta na uzdrowienie jest znana. "To jest koreańska podszewka, która rujnuje polski przemysł tekstylny" - darł na konferencji prasowej materiał Kaniewski; innymi słowy: jeżeli są cła ochronne na importowaną żywność, to dlaczego nie może być ceł chroniących polskie buty czy koszule? - Jesteśmy świadkami syndromu kuli śnieżnej: jednym się udało wymusić, to inni stosują te same metody. Ale to rząd dał zachętę do łamania prawa - uważa prof. Jan Winiecki, ekonomista. Lekarze, pielęgniarki, włókniarki, górnicy, pracownicy zbrojeniówki, kolejarze, nauczyciele - wszyscy oni, niekiedy pozornie tak odlegli od Leppera, zaczęli lub mogą zacząć strajkować, manifestować, okupować, blokować, nie płacić czynszów i rachunków. Czyli faktycznie poprzeć hasło: zmienić rząd, poprawić ustrój.
- Sytuacja uległaby zdecydowanemu pogorszeniu, gdyby do chłopskiej awangardy protestu dołączyły inne grupy. I nie myślę tu o robotnikach wielkich zakładów, bo oni wywalczą sobie przywileje. Myślę o milionach ludzi, którzy żyją na granicy socjalnego minimum, a pozostają rozproszeni. Jeśli pojawi się ktoś, kto ich zmobilizuje, będzie rzeczywiście niebezpiecznie - zauważa prof. Marcin Król, historyk idei. - Do obecnego kryzysu doszło z powodu wieloletnich zaniedbań rządzących ekip. Taki kryzys nie owocuje rewolucją, tylko wieloma, pozornie niezależnymi od siebie wybuchami niezadowolenia. To, co je łączy, to lęk przed zbyt kosztownymi reformami. Zasadniczym elementem wywołującym napięcie jest poczucie, że rząd wprowadza źle przygotowane rozwiązania i natychmiast ucieka od odpowiedzialności za nie - uważa prof. Jadwiga Staniszkis. Podobnie sądzi dr Mirosława Grabowska, socjolog: - Mamy do czynienia z wieloletnim zaniedbaniem rządów wobec dużych grup społecznych. Dlatego będzie je trudniej zadowolić niż rok czy dwa lata temu. Zniecierpliwienie jest tak wielkie, że protesty są albo poza granicami prawa, albo poza granicami moralności.
Zniecierpliwienie jest tak wielkie, że równie dobrze można się cieszyć, iż sytuacja w kraju jest mimo wszystko względnie spokojna. Państwa wysoko rozwinięte przeżywają podobne wstrząsy, choć obywatele mają tam znacznie lepszą sytuację materialną i znacznie mniej powodów do zaniepokojenia. W Niemczech za czasów kanclerza Helmuta Kohla masowo protestowano przeciwko ograniczeniom świadczeń socjalnych. Nowa lewicowa koalicja przywróciła świadczenia, dzięki czemu eksperci mogą zarabiać raportami o mnożeniu się negatywnych symptomów w niemieckiej gospodarce. W 1986 r. we Francji minister edukacji przygotował projekt reformy, która miała postawić wyższe wymagania przed kandydatami na studia. Po manifestacjach 200 tys. młodych ludzi minister nie tylko zrezygnował z sanacji szkolnictwa, ale też ustąpił ze stanowiska. Nie tak dawno Francja przeżyła blokadę dróg przez kierowców tirów, co w poważnym stopniu utrudniło komunikację w Europie. Na początku kadencji Bill Clinton potknął się o próbę zreformowania służby zdrowia. Prezydent poddał się presji lobby przemysłu medycznego, którego obroty stanowią 14 proc. amerykańskiego PKB. W Rumunii zaś na początku roku rządzący skapitulowali w obliczu marszu zrewoltowanych górników, co oznacza rezygnację z zamysłu uzdrawiania gospodarki.
Czasem kapitulują rządzący, ale czasem też rządzeni. Francuska klasa polityczna nie ustąpiła przed protestami i reformowała przez wiele lat przemysł ciężki i wydobywczy. Choć większość Niemców wolałaby zachowanie rodzimej waluty, zarówno poprzednia, jak i obecna koalicja zdecydowała wprowadzić euro. Realizowany jest w Niemczech plan zamykania kopalń, redukcji produkcji hutniczej, ograniczania dotacji do rolnictwa, mimo że przed trzema laty zjechało do Bonn 30 tys. rolników. Prezydent Clinton pokonał opór opozycji, gdyż zaczął staranniej przekonywać do swych zamierzeń społeczeństwo, co zaowocowało na przykład fundamentalną reformą systemu opieki socjalnej. - Polacy nie odbiegają od standardów zachowań innych społeczeństw. Wszyscy wolą poczucie ładu i stabilizacji, co nie wyklucza poparcia dla zmian, choć zainteresowane grupy zawsze będą się buntować przeciw rozwiązaniom godzącym w ich interesy - zauważa dr Jerzy Głuszyński, socjolog.
Rządzący Polską cieszą się, że obywatele będą mogli w większym stopniu decydować o własnych sprawach. Rządzeni z tego samego powodu odczuwają lęk, zwłaszcza że na ogół bardzo mało wiedzą o zmienianej reformami rzeczywistości. Natomiast wielu obywateli widzi, że młody, trzeciorzędny polityk bez szczególnych kwalifikacji dzięki usadowieniu się w upolitycznionych strukturach gospodarki zarabia kilkakrotnie więcej niż ordynator z polikliniki. W sytuacji rozbudowy administracji kas chorych czy mnożenia się wypadków łączenia niewielkich kompetencji z dużymi pieniędzmi rządzącym trudniej jest mówić o potrzebie wyrzeczeń i odrabianiu przewinień poprzedniej koalicji. Oskarżenie o nepotyzm i sprzyjanie klikom może objąć zresztą całą klasę polityczną, gdyż działacze wszystkich ugrupowań wyznaczają sobie ogromne apanaże w organach samorządowych. W czasie wojny brytyjska rodzina królewska demonstrowała przystosowanie się do rygorów, ograniczając spożycie dóbr. Wielkoduszność? A może raczej skuteczna socjotechnika?
Czy polska klasa polityczna powinna spowolnić tempo reform, czy też zachować determinację w przeprowadzaniu zmian? - Sytuację można by opanować dzięki silnemu państwu lub dezaprobacie społecznej dla protestujących. Tymczasem nasze państwo jest słabe, a społeczeństwo akceptuje wybryki. Dzisiaj rząd musi jednak odpowiedzieć na pytanie: czy należy utrzymać stan, w którym państwo płaci za nic? Bo opór społeczny przeciw reformom będzie zawsze. Doświadczenia węgierskie pokazują, że mimo podjęcia działań osłonowych ci, którzy przeprowadzili reformy, też przegrali wybory - zauważa prof. Jan Winiecki. - Odkładanie zmian pogorszyłoby sytuację. Zresztą problemem obecnego gabinetu nie jest zakres reform, ale styl działania. Gdyby te reformy nie były tak źle przygotowane, skala protestu nie byłaby tak wielka - mówi dr Mirosława Grabowska. - Słuszniejszą taktyką jest radykalna, szybka zmiana, pod warunkiem, że taką zmianę potrafi się "sprzedać" ludziom. Tym razem mamy do czynienia z kiepskimi "sprzedającymi" - twierdzi prof. Marcin Król. - Wprowadzając pełną komercjalizację systemu ochrony zdrowia i systemu emerytalnego, rząd zaaplikował nam zbyt wielką dawkę ryzyka, zwłaszcza że czyni to w momencie załamania koniunktury gospodarczej. Jednoczesne wprowadzenie reform jest błędem. Mam nadzieję, że przynajmniej reforma oświaty zostanie zatrzymana. Jeśli nie, czeka nas kolejny wybuch społecznego niezadowolenia - uważa prof. Jadwiga Staniszkis. - Zmiany zainicjowane w 1990 r. były szokowe, ale dokonywane "w znieczuleniu". Towarzyszyły im idealistyczne wyobrażenia o "nowym świecie". Dziś próg społecznej wytrzymałości na zmiany jest niższy. Przy takim skumulowaniu bezpieczeństwo ich przeprowadzenia mógłby zagwarantować tylko konsensus między koalicją a opozycją - twierdzi dr Jerzy Głuszyński.
Gdyby na początku chłopskiej rewolty rząd ustąpił albo zademonstrował stanowczość, dziś rozdawałby karty. Teraz rządzących nie stać ani na użycie siły, ani na ciągłe cofanie się. Tymczasem wspólnie do boju ruszają hufce OPZZ i ZNP, współtworzące SLD, a także "Solidarność" ?80. Pod presją Leppera znajdują się inne chłopskie związki oraz PSL. Zaniepokojenie groźbą sukcesów konkurencji zaczynają wykazywać struktury "Solidarności". Uruchomiony został mechanizm, w którym zabieganie o wzmocnienie własnych struktur związkowych może polegać na osłabianiu struktur państwa. Klasa polityczna staje więc przed pytaniem: czy nawet ostre przesilenie polityczne i zmiana koalicji cokolwiek zmienią? Owszem, notowania SdRP wzrastają, jednak wątpliwe, aby Leszek Miller jako premier powstrzymał protesty "Solidarności", tak jak wątpliwe, żeby prezes PSL Jarosław Kalinowski chciał teraz przyspieszonych wyborów.
Otóż Leszek Miller wie, co mówi, gdy wyraża pragnienie, aby koalicja rządziła do końca kadencji. Jarosław Kalinowski też prawdopodobnie nie ma ochoty sprawdzać siły Samoobrony w wyborach parlamentarnych w 1999 r. Groźba realizacji "wariantu rumuńskiego" to problem już nie tylko rządu, ale całej klasy politycznej, której grozi rola zakładnika związkowych przywódców. Jeżeli rząd Jerzego Buzka zdoła odzyskać inicjatywę i wytyczy wyraźną granicę między tym, co dozwolone, a tym, co wrogie państwu, to wymusi na głównych siłach politycznych jasne określenie się "za" lub "przeciw" demokracji i interesom narodowym. Wszystkich i tak się nie zadowoli. Ale wszyscy będą wiedzieć, że Polską rządzi rząd.
Rząd podpisał już z rolnikami wstępne porozumienie, ale w przedsionkach władzy niecierpliwie przebiera nogami tłum lepperopodobnych. "W Polsce rozpoczął się proces domina" - stwierdził Zbigniew Kaniewski, jeden z liderów OPZZ, żądając, aby władze natychmiast - pod groźbą okupacji gmachów państwowych - uzdrowiły sytuację w przemyśle lekkim. Recepta na uzdrowienie jest znana. "To jest koreańska podszewka, która rujnuje polski przemysł tekstylny" - darł na konferencji prasowej materiał Kaniewski; innymi słowy: jeżeli są cła ochronne na importowaną żywność, to dlaczego nie może być ceł chroniących polskie buty czy koszule? - Jesteśmy świadkami syndromu kuli śnieżnej: jednym się udało wymusić, to inni stosują te same metody. Ale to rząd dał zachętę do łamania prawa - uważa prof. Jan Winiecki, ekonomista. Lekarze, pielęgniarki, włókniarki, górnicy, pracownicy zbrojeniówki, kolejarze, nauczyciele - wszyscy oni, niekiedy pozornie tak odlegli od Leppera, zaczęli lub mogą zacząć strajkować, manifestować, okupować, blokować, nie płacić czynszów i rachunków. Czyli faktycznie poprzeć hasło: zmienić rząd, poprawić ustrój.
- Sytuacja uległaby zdecydowanemu pogorszeniu, gdyby do chłopskiej awangardy protestu dołączyły inne grupy. I nie myślę tu o robotnikach wielkich zakładów, bo oni wywalczą sobie przywileje. Myślę o milionach ludzi, którzy żyją na granicy socjalnego minimum, a pozostają rozproszeni. Jeśli pojawi się ktoś, kto ich zmobilizuje, będzie rzeczywiście niebezpiecznie - zauważa prof. Marcin Król, historyk idei. - Do obecnego kryzysu doszło z powodu wieloletnich zaniedbań rządzących ekip. Taki kryzys nie owocuje rewolucją, tylko wieloma, pozornie niezależnymi od siebie wybuchami niezadowolenia. To, co je łączy, to lęk przed zbyt kosztownymi reformami. Zasadniczym elementem wywołującym napięcie jest poczucie, że rząd wprowadza źle przygotowane rozwiązania i natychmiast ucieka od odpowiedzialności za nie - uważa prof. Jadwiga Staniszkis. Podobnie sądzi dr Mirosława Grabowska, socjolog: - Mamy do czynienia z wieloletnim zaniedbaniem rządów wobec dużych grup społecznych. Dlatego będzie je trudniej zadowolić niż rok czy dwa lata temu. Zniecierpliwienie jest tak wielkie, że protesty są albo poza granicami prawa, albo poza granicami moralności.
Zniecierpliwienie jest tak wielkie, że równie dobrze można się cieszyć, iż sytuacja w kraju jest mimo wszystko względnie spokojna. Państwa wysoko rozwinięte przeżywają podobne wstrząsy, choć obywatele mają tam znacznie lepszą sytuację materialną i znacznie mniej powodów do zaniepokojenia. W Niemczech za czasów kanclerza Helmuta Kohla masowo protestowano przeciwko ograniczeniom świadczeń socjalnych. Nowa lewicowa koalicja przywróciła świadczenia, dzięki czemu eksperci mogą zarabiać raportami o mnożeniu się negatywnych symptomów w niemieckiej gospodarce. W 1986 r. we Francji minister edukacji przygotował projekt reformy, która miała postawić wyższe wymagania przed kandydatami na studia. Po manifestacjach 200 tys. młodych ludzi minister nie tylko zrezygnował z sanacji szkolnictwa, ale też ustąpił ze stanowiska. Nie tak dawno Francja przeżyła blokadę dróg przez kierowców tirów, co w poważnym stopniu utrudniło komunikację w Europie. Na początku kadencji Bill Clinton potknął się o próbę zreformowania służby zdrowia. Prezydent poddał się presji lobby przemysłu medycznego, którego obroty stanowią 14 proc. amerykańskiego PKB. W Rumunii zaś na początku roku rządzący skapitulowali w obliczu marszu zrewoltowanych górników, co oznacza rezygnację z zamysłu uzdrawiania gospodarki.
Czasem kapitulują rządzący, ale czasem też rządzeni. Francuska klasa polityczna nie ustąpiła przed protestami i reformowała przez wiele lat przemysł ciężki i wydobywczy. Choć większość Niemców wolałaby zachowanie rodzimej waluty, zarówno poprzednia, jak i obecna koalicja zdecydowała wprowadzić euro. Realizowany jest w Niemczech plan zamykania kopalń, redukcji produkcji hutniczej, ograniczania dotacji do rolnictwa, mimo że przed trzema laty zjechało do Bonn 30 tys. rolników. Prezydent Clinton pokonał opór opozycji, gdyż zaczął staranniej przekonywać do swych zamierzeń społeczeństwo, co zaowocowało na przykład fundamentalną reformą systemu opieki socjalnej. - Polacy nie odbiegają od standardów zachowań innych społeczeństw. Wszyscy wolą poczucie ładu i stabilizacji, co nie wyklucza poparcia dla zmian, choć zainteresowane grupy zawsze będą się buntować przeciw rozwiązaniom godzącym w ich interesy - zauważa dr Jerzy Głuszyński, socjolog.
Rządzący Polską cieszą się, że obywatele będą mogli w większym stopniu decydować o własnych sprawach. Rządzeni z tego samego powodu odczuwają lęk, zwłaszcza że na ogół bardzo mało wiedzą o zmienianej reformami rzeczywistości. Natomiast wielu obywateli widzi, że młody, trzeciorzędny polityk bez szczególnych kwalifikacji dzięki usadowieniu się w upolitycznionych strukturach gospodarki zarabia kilkakrotnie więcej niż ordynator z polikliniki. W sytuacji rozbudowy administracji kas chorych czy mnożenia się wypadków łączenia niewielkich kompetencji z dużymi pieniędzmi rządzącym trudniej jest mówić o potrzebie wyrzeczeń i odrabianiu przewinień poprzedniej koalicji. Oskarżenie o nepotyzm i sprzyjanie klikom może objąć zresztą całą klasę polityczną, gdyż działacze wszystkich ugrupowań wyznaczają sobie ogromne apanaże w organach samorządowych. W czasie wojny brytyjska rodzina królewska demonstrowała przystosowanie się do rygorów, ograniczając spożycie dóbr. Wielkoduszność? A może raczej skuteczna socjotechnika?
Czy polska klasa polityczna powinna spowolnić tempo reform, czy też zachować determinację w przeprowadzaniu zmian? - Sytuację można by opanować dzięki silnemu państwu lub dezaprobacie społecznej dla protestujących. Tymczasem nasze państwo jest słabe, a społeczeństwo akceptuje wybryki. Dzisiaj rząd musi jednak odpowiedzieć na pytanie: czy należy utrzymać stan, w którym państwo płaci za nic? Bo opór społeczny przeciw reformom będzie zawsze. Doświadczenia węgierskie pokazują, że mimo podjęcia działań osłonowych ci, którzy przeprowadzili reformy, też przegrali wybory - zauważa prof. Jan Winiecki. - Odkładanie zmian pogorszyłoby sytuację. Zresztą problemem obecnego gabinetu nie jest zakres reform, ale styl działania. Gdyby te reformy nie były tak źle przygotowane, skala protestu nie byłaby tak wielka - mówi dr Mirosława Grabowska. - Słuszniejszą taktyką jest radykalna, szybka zmiana, pod warunkiem, że taką zmianę potrafi się "sprzedać" ludziom. Tym razem mamy do czynienia z kiepskimi "sprzedającymi" - twierdzi prof. Marcin Król. - Wprowadzając pełną komercjalizację systemu ochrony zdrowia i systemu emerytalnego, rząd zaaplikował nam zbyt wielką dawkę ryzyka, zwłaszcza że czyni to w momencie załamania koniunktury gospodarczej. Jednoczesne wprowadzenie reform jest błędem. Mam nadzieję, że przynajmniej reforma oświaty zostanie zatrzymana. Jeśli nie, czeka nas kolejny wybuch społecznego niezadowolenia - uważa prof. Jadwiga Staniszkis. - Zmiany zainicjowane w 1990 r. były szokowe, ale dokonywane "w znieczuleniu". Towarzyszyły im idealistyczne wyobrażenia o "nowym świecie". Dziś próg społecznej wytrzymałości na zmiany jest niższy. Przy takim skumulowaniu bezpieczeństwo ich przeprowadzenia mógłby zagwarantować tylko konsensus między koalicją a opozycją - twierdzi dr Jerzy Głuszyński.
Gdyby na początku chłopskiej rewolty rząd ustąpił albo zademonstrował stanowczość, dziś rozdawałby karty. Teraz rządzących nie stać ani na użycie siły, ani na ciągłe cofanie się. Tymczasem wspólnie do boju ruszają hufce OPZZ i ZNP, współtworzące SLD, a także "Solidarność" ?80. Pod presją Leppera znajdują się inne chłopskie związki oraz PSL. Zaniepokojenie groźbą sukcesów konkurencji zaczynają wykazywać struktury "Solidarności". Uruchomiony został mechanizm, w którym zabieganie o wzmocnienie własnych struktur związkowych może polegać na osłabianiu struktur państwa. Klasa polityczna staje więc przed pytaniem: czy nawet ostre przesilenie polityczne i zmiana koalicji cokolwiek zmienią? Owszem, notowania SdRP wzrastają, jednak wątpliwe, aby Leszek Miller jako premier powstrzymał protesty "Solidarności", tak jak wątpliwe, żeby prezes PSL Jarosław Kalinowski chciał teraz przyspieszonych wyborów.
Otóż Leszek Miller wie, co mówi, gdy wyraża pragnienie, aby koalicja rządziła do końca kadencji. Jarosław Kalinowski też prawdopodobnie nie ma ochoty sprawdzać siły Samoobrony w wyborach parlamentarnych w 1999 r. Groźba realizacji "wariantu rumuńskiego" to problem już nie tylko rządu, ale całej klasy politycznej, której grozi rola zakładnika związkowych przywódców. Jeżeli rząd Jerzego Buzka zdoła odzyskać inicjatywę i wytyczy wyraźną granicę między tym, co dozwolone, a tym, co wrogie państwu, to wymusi na głównych siłach politycznych jasne określenie się "za" lub "przeciw" demokracji i interesom narodowym. Wszystkich i tak się nie zadowoli. Ale wszyscy będą wiedzieć, że Polską rządzi rząd.
Więcej możesz przeczytać w 7/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.