O nieprzyjemnych sprawach opowiada elegancko, ironicznie, w sposób dystyngowany. Za nic ma sławę i splendor, choć Brytyjczycy widzą w nim przyszłego noblistę. Poznajcie Juliana Barnesa.
Kiedy jesienią zeszłego roku jury nagrody The Man Booker po rekordowo krótkich obradach ogłosiło, że zwycięzcą został Julian Barnes i jego „Poczucie kresu”, pisarz odetchnął z ulgą. „Jestem zarazem zachwycony i uleczony” – stwierdził, kiedy wręczono mu nagrodę oraz czek na 50 tys. funtów. A potem opowiedział anegdotę o Jorge Luisie Borgesie, którego tyle razy o włos ominął Nobel, że zaczął rozważać teorie spiskowe na ten temat. „Byłem już blisko przyjęcia podobnych założeń” – żartował Barnes. Jego przygoda z Bookerem – najważniejszą nagrodą literacką dla twórców wywodzących się z brytyjskiego kręgu kulturowego – zaczęła się w 1984 r., kiedy wśród pięciu najlepszych książek roku zdaniem jury znalazła się jego bestsellerowa powieść „Papuga Flauberta”. Dwa lata później to samo spotkało groteskę „Anglia, Anglia”, a w roku 2005 na tzw. krótkiej liście nominowanych znalazła się jego książka „Arthur i George”. Jednak żadna z tych nominacji nie prowadziła do wygranej, za każdym razem laur odbierał ktoś inny.
Dałoby się, rzecz jasna, zauważyć, że pisarze nie tworzą dla nagród, ale z Bookerem sprawa nie jest taka prosta. Procesowi jego przyznawania towarzyszy rodzaj histerycznego napięcia – brytyjskie gazety publikują na ten temat całe kolumny, bukmacherzy przyjmują zakłady, a wydawnictwa projektują edytorskie plany na jesień pod komunikaty o wynikach kolejnych etapów wyłaniania zwycięzcy. W dodatku – co bardzo różni się od sytuacji w Polsce – Booker funkcjonuje na rynku, który co roku cierpi z powodu klęski urodzaju. Nawet tak świetny prozaik jak Barnes musiał czekać ponad ćwierć wieku na swoją kolej, bo w zawody z nim wciąż stawały inne pisarskie znakomitości: Kazuo Ishiguro, J.M. Coetzee, Salman Rushdie, Ian McEwan, John Banville, Sebastian Barry czy Zadie Smith.
Dałoby się, rzecz jasna, zauważyć, że pisarze nie tworzą dla nagród, ale z Bookerem sprawa nie jest taka prosta. Procesowi jego przyznawania towarzyszy rodzaj histerycznego napięcia – brytyjskie gazety publikują na ten temat całe kolumny, bukmacherzy przyjmują zakłady, a wydawnictwa projektują edytorskie plany na jesień pod komunikaty o wynikach kolejnych etapów wyłaniania zwycięzcy. W dodatku – co bardzo różni się od sytuacji w Polsce – Booker funkcjonuje na rynku, który co roku cierpi z powodu klęski urodzaju. Nawet tak świetny prozaik jak Barnes musiał czekać ponad ćwierć wieku na swoją kolej, bo w zawody z nim wciąż stawały inne pisarskie znakomitości: Kazuo Ishiguro, J.M. Coetzee, Salman Rushdie, Ian McEwan, John Banville, Sebastian Barry czy Zadie Smith.
Więcej możesz przeczytać w 25/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.