Warszawski Mokotów miejscem porachunków między Niemcami?

Warszawski Mokotów miejscem porachunków między Niemcami?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Z samochodu pary niemieckich emerytów zginęła tylko torebka kobiety 
Wciąż nie jest znany motyw zbrodni jakiej dokonano na parze emerytowanych, niemieckich turystów w połowie maja na warszawskim Mokotowie. Jedna z wersji, która wydaje się najbardziej prawdopodobna głosi, że morderca mógł jechać za nimi aż z Niemiec.
To sprawa jak ze skandynawskich kryminałów: para emerytowanych Niemców – Peter H. (były pracownik zakładu ubezpieczeń) i jego partnerka Silke G. (księgowa) – wyruszają w podróż życia. W wywiadzie dla niemieckiego tygodnika “Stern” jeszcze kilka tygodni przed śmiercią opowiadają o podróży marzeń, słabości do Europy Wchodniej. I o wolności. Z doniesień niemieckich mediów wynika, że to właśnie w podróży chcieli spędzić resztę swoich dni.

Para mieszkała w Hamburgu–Schnelsen, w 68–metrowym mieszkaniu. Peter i Silke nie byli jednak typowymi emerytami - witalni, otwarci na ludzi i nowe miejsca. Kilka razy do roku podróżowali specjalnie na ten cel przerobionym przez siebie na kampera VW Craftem. Dotarli nim aż do Afryki – charakteryzuje Niemców "Deutsche Welle". Ich podróż niespodziewanie zakończyła się jeszcze na warszawskich Siekierkach.

Para została zamordowana w maju na terenie ogródków działkowych przy ul. Wolickiej, u zbiegu Czerniakowskiej i Trasy Siekierkowskiej. Zbrodnię odkrył przypadkowy przechodzień, który wezwał policję i pogotowie - na spacerze z psem natrafił na zakrwawione ciało kobiety. Dopiero po przyjeździe policji okazło się, że nieopodal w kamperze leży też nieprzytomny mężczyzna. W oczy rzucała się rana kłuta na szyi - tak jakby sprawca chciał mu poderżnąć gardrło. Mężczyzna nie zdążył jednak nic powiedzieć, zmarł podczas reanimacji w karetce, w drodze do Szpitala Wolskiego.

Jedną z wersji, którą sprawdza zarówno polska, jak i niemiecka policja jest podejrzenie, że morderca przyjechał na za parą emerytów z Niemiec. – Trop jest poważny – mówił jeden z policjantów zajmujący się śledztwem.

I tu zaczynają się pytania. Dlaczego zabójca zabił emerytów dopiero w Polsce? Co uzasadnia aż takie zaangażowanie? I najważniejsze z pytań: jak to się stało, że kamper niemieckich turystów zaparkował w miejscu, które zwykle nie jest oblegane przez warszawiaków? To niby środek miasta, ale po zmroku nie ma można tu spotkać żywej duszy.

Jednym z rozwiązań, które początkowo śledzczy brali pod uwagę, była koncepcja tzw. rozszerzonego samobójstwa. Mężczyzna miał zastrzelić kobietę, a potem próbował sam się zabić. Nie dało się jednak tego obronić, bo przy ciele ofiary nie znaleziono broni.

Mało prawdopodobna wydaje się również wersja o egzekucji, bo chociaż do kobiety oddano aż cztery strzały to sekcja zwłok wykazała, że nie były one z  tzw. przyłożenia. Nie uzasadnia tego również stan majątkowy ofiar. Z wywiadu socjalnego przeprowadzonego przez hamburską policję wynika, że Peter H. i Silke G. byli porządnymi, nierzucającymi się oczy mieszkańcami Hamburga. Żadnych narkotyków. Żadnych podejrzanych interesów. Rasowi turyści. Jak ustalił "Deutsche Welle" turyści byli w drodze na Ukrainę. Być może chcieli zobaczyć przygotowania do Euro 2012.

W tej chwili nie ma żadnej hipotezy, która uchyliłaby choć rąbek tajemnicy. Policja z Hamburga sprawdza trop niemiecki, polska - polski. Może ofiary nie podróżowały same? Może były z kimś umówione na spotkanie w tym dziwnym miejscu? Same pytania, żadnej odpowiedzi.

Co ciekawe, z samochodu pary właściwie nic nie zginęło. Brakowało jedynie dokumentów kobiety. Prawdopodobnie sprawca zabrał jej torebkę. Tylko po co? Czy to właśnie zawartość torebki była powodem morderstwa? A może przez to sprawca chciał utrudnić identyfikację ofiar policji? Jak zgodnie powtarzają śledczy, przestępca posługujący się bronią nie zabija dla kilkuset złotych. W grę musiało wchodzić coś więcej.