Zastanawiam się, czy zostać prezesem polskiego związku Piłki Nożnej, czy też nie, ale na tej dyscyplinie sportu dobrze się znam, więc uważam, że mogę. Wiem, co to jest spalony, z jakiego powodu dyktuje się karne, że pięciu sędziów może równie dobrze jak i trzech wypaczyć wynik spotkania oraz że wygrywa drużyna, która nie ma ataku, bo wtedy nie wiadomo, kto w niej atakuje, o czym boleśnie się przekonali Włosi; więc kandydować mogę bez problemu. P
Poza tym, powiem szczerze, 50 tysięcy miesięcznie piechotą nie chodzi, to prawie trzy razy tyle co pensja prezydenta czy premiera, a odpowiedzialność żadna. Na co dzień filozoficzne rozmowy o egzystencji działaczy i rozważania na temat tego, dlaczego piłka jest i czy może być jeszcze bardziej okrągła, a kiedy przyjdą mistrzostwa, dajmy na to Europy, to jedynym wysiłkiem intelektualnym będzie, jak podzielić bilety, żeby nie denerwować piłkarzy. Reszta roboty należy już do jeleni, czyli rządu, który zbuduje stadiony i autostrady, prezydenta, który powita najważniejszych gości i wolontariuszy, którzy za frajer zrobią atmosferę przed meczami i po nich.
Już miałem nadzieję, że pan prezes Lato uniesie się honorem i nie będzie kandydował, a na stare lata, przepraszam za tę zbitkę, osiądzie w jednym ze skrzydeł pałacu Franciszka Smudy, wybudowanym w Kościelisku koło Zakopanego, który to obiekt podobno ma być w przyszłości muzeum osiągnięć tego odważnego trenera, a pan prezes byłby jego żywym eksponatem. Niestety moje marzenia się nie ziściły, bo pan prezes się zaciął i nie chce być legendą, tylko kontynuatorem samego siebie, i ogłosił, że będzie się starał o to stanowisko ponownie, bo ma w Związku same osiągnięcia. To za jego kadencji wybudowano kilka stadionów, w tym jeden narodowy, który oddaje w użytkowanie narodowi, bo nie widzi powodów, dla których Związek Piłki Nożnej powinien na nim urzędować, kiedy może w Wilanowie z dala zarówno od wrzasków kibiców i przekleństw kiboli, jak i rozhisteryzowanych piłkarzy. Za jego czasów otwarto autostradę do Berlina, ponieważ poprosił o to rząd, i jeszcze parę innych cudów, które się w PZPN zdarzyły, a o których zwykły śmiertelnik, czyli ja, nie ma najmniejszego pojęcia.
Oświadczam, że rezygnuję z kandydowania mimo tytułu tego felietonu „Ja, prezes”. Moje miejsce oddaję Ryszardowi Czarneckiemu, też wybitnemu specjaliście, którego polityczne wędrówki po kraju i świecie piłki nożnej, gdzie tylko on był czysty jak łza, przypominają mi historię, jak to trzy panie maszerują przez pustynię i nagle na tę idącą z prawej strony wychodzi lew; ta, nie namyślając się długo, łapie w ręce piasek i sypie mu nim oczy, lew ze załzawionymi ślepiami się wycofuje, za chwilę wychodzi drugi, na tę z lewej, ta powtarza manewr koleżanki i to lwisko też odchodzi. Nie uchodzą i 100 metrów, kiedy zza wzgórza wyłania się całe stado, więc ta z lewej i ta z prawej w nogi i krzyczą do tej środkowej:
– Zyta, uciekaj!!! Uciekaj!!!
Na to Zyta: – A dlaczego mam uciekać?! Przecież ja im piaskiem w oczy nie sypałam.
Już miałem nadzieję, że pan prezes Lato uniesie się honorem i nie będzie kandydował, a na stare lata, przepraszam za tę zbitkę, osiądzie w jednym ze skrzydeł pałacu Franciszka Smudy, wybudowanym w Kościelisku koło Zakopanego, który to obiekt podobno ma być w przyszłości muzeum osiągnięć tego odważnego trenera, a pan prezes byłby jego żywym eksponatem. Niestety moje marzenia się nie ziściły, bo pan prezes się zaciął i nie chce być legendą, tylko kontynuatorem samego siebie, i ogłosił, że będzie się starał o to stanowisko ponownie, bo ma w Związku same osiągnięcia. To za jego kadencji wybudowano kilka stadionów, w tym jeden narodowy, który oddaje w użytkowanie narodowi, bo nie widzi powodów, dla których Związek Piłki Nożnej powinien na nim urzędować, kiedy może w Wilanowie z dala zarówno od wrzasków kibiców i przekleństw kiboli, jak i rozhisteryzowanych piłkarzy. Za jego czasów otwarto autostradę do Berlina, ponieważ poprosił o to rząd, i jeszcze parę innych cudów, które się w PZPN zdarzyły, a o których zwykły śmiertelnik, czyli ja, nie ma najmniejszego pojęcia.
Oświadczam, że rezygnuję z kandydowania mimo tytułu tego felietonu „Ja, prezes”. Moje miejsce oddaję Ryszardowi Czarneckiemu, też wybitnemu specjaliście, którego polityczne wędrówki po kraju i świecie piłki nożnej, gdzie tylko on był czysty jak łza, przypominają mi historię, jak to trzy panie maszerują przez pustynię i nagle na tę idącą z prawej strony wychodzi lew; ta, nie namyślając się długo, łapie w ręce piasek i sypie mu nim oczy, lew ze załzawionymi ślepiami się wycofuje, za chwilę wychodzi drugi, na tę z lewej, ta powtarza manewr koleżanki i to lwisko też odchodzi. Nie uchodzą i 100 metrów, kiedy zza wzgórza wyłania się całe stado, więc ta z lewej i ta z prawej w nogi i krzyczą do tej środkowej:
– Zyta, uciekaj!!! Uciekaj!!!
Na to Zyta: – A dlaczego mam uciekać?! Przecież ja im piaskiem w oczy nie sypałam.