Mówiąc wprost, sytuacja jest podobna do tej z anegdoty o powrocie Sołżenicyna z emigracji. Wysiadł z samolotu, postawił walizki, wzniósł oczy i ręce ku niebu: „Matuszka Rossija, aleś ty piękna, ledwie cię poznaję”. Kiedy opuścił wzrok, walizek nie było. „No, teraz to już cię poznaję”.
To nie brak afer polityczno-gospodarczych jest czymś stałym i normalnym. Normą są wybuchające kolejno afery i skandale, wywoływane przez chciwość i umiejętność obchodzenia przepisów. Afery różni jedynie skala i pomysłowość sprawców. Weźmy takie ledwo co ujawnione ustawianie stawki LIBOR przez kilku cwaniaków z londyńskiego City. Najpierw winny był jeden bank Barclays, teraz o manipulacje stopami procentowymi oskarża się i inne największe banki świata. To nie przelewki. Afera, która wstrząsnęła przedolimpijskim Londynem, niesie skutki na wszystkich kontynentach.
W porównaniu z nią nasza „afera taśmowa” to nawet nie aferka – to taki drobny incydencik gdzieś w odległej galaktyce. Gdyby nie to, że w grę wchodzą malwersacje środkami unijnymi (jesteśmy tym zaskoczeni?), świat w ogóle by tego nie dostrzegł. A tak mamy o czym dyskutować w czasie letniej posuchy. Całą sprawę śledziłem z perspektywy chorwackiej wyspy – może dlatego zachowuję do niej pewien dystans. Ale też trudno byłoby komukolwiek powiedzieć, że jest zaskoczony i zdruzgotany. Nie doszło do niczego nowego. Wiemy, że politycy podobnie jak biznesmeni kochają się ostatnimi czasy nagrywać. Bo a nuż się przyda, konkurent coś palnie, będzie hak na wsiakij słuczaj. Jakkolwiek dziwnie to brzmi – to jest normalne działanie w warunkach dzisiejszej demokracji. Tym częściej spotykane, im łatwiejszy dostęp do sprzętu, który kiedyś miał służyć tylko szpiegom.
Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o PSL. Ta partia do perfekcji opanowała sztukę „obsadzania swoich”. Pewnie to jeszcze w dużym stopniu efekt PRL-owskich doświadczeń aparatu dawnego ZSL. Ale to także kolejny dowód na istnienie faktycznego monopolu organizacyjnego i ekonomicznego, jaki Stronnictwo ma niemal wszędzie poza ośrodkami miejskimi.
Ciekawsze od samej afery będą jej skutki. Nie te personalne, ale polityczne i organizacyjne. Donaldowi Tuskowi sprawy jakoś wymknęły się spod kontroli. Ledwie chwilę temu mówił w wywiadzie dla „Polityki”, że ministrów wymieni, jak będą lepsi kandydaci. Jak widać, nieplanowane rekonstrukcje rządu planują się same. PSL jest zbyt nieprzewidywalnym partnerem, by opierając się na takim sojuszu, snuć wieloletni plan działań rządu. Jarosław Kaczyński, biorąc w 2006 r. do koalicji cwaniaków z Samoobrony, liczył na to, że trzymając ich krótko i pod stałą kuratelą służb, będzie w stanie zapanować nad sytuacją w rządzie. Okazał się meganaiwniakiem. Tusk powinien z tego wyciągnąć wnioski. Afera taśmowa nie jest (jeszcze) aferą gruntową, nie wywołała takiego wstrząsu. Ale kluczowe będzie to, co Tusk zrobi teraz z tym śmierdzącym jajeczkiem.
Odważnym pomysłem jest zlecenie CBA napisania raportu o sytuacji w spółkach skarbu państwa. Odważnym, bo to przecież działacze i sympatycy PO rozstawiają się w tych spółkach dużo szerzej niż PSL-owcy. Audyt musi więc pokazać, gdzie są ludzie Grada, ludzie Schetyny, ludzie Budzanowskiego, ludzie Bondaryka itd. Czy raport pokaże to uczciwie?
Podoba mi się pomysł powrotu do odważnej idei, by do zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa mogli trafiać tylko profesjonaliści. I by wybierali ich nie ministrowie, ale specjalny Komitet Nominacyjny – możliwie odgrodzony od świata polityki. Ideał by to nie był (w naszym popapranym życiu publicznym każdemu da się przypiąć partyjną łatkę), ale lepsze to niż status quo. Wyobrażam sobie, że Komitetem mógłby pokierować ktoś przez rząd niekochany. Taki na przykład Leszek Balcerowicz – niewielu byłoby w stanie mu zarzucić kolesiostwo i chęć skoku na kasę. Czy PO odważy się na tego rodzaju decyzję? To będzie prawdziwy test Tuska.
W porównaniu z nią nasza „afera taśmowa” to nawet nie aferka – to taki drobny incydencik gdzieś w odległej galaktyce. Gdyby nie to, że w grę wchodzą malwersacje środkami unijnymi (jesteśmy tym zaskoczeni?), świat w ogóle by tego nie dostrzegł. A tak mamy o czym dyskutować w czasie letniej posuchy. Całą sprawę śledziłem z perspektywy chorwackiej wyspy – może dlatego zachowuję do niej pewien dystans. Ale też trudno byłoby komukolwiek powiedzieć, że jest zaskoczony i zdruzgotany. Nie doszło do niczego nowego. Wiemy, że politycy podobnie jak biznesmeni kochają się ostatnimi czasy nagrywać. Bo a nuż się przyda, konkurent coś palnie, będzie hak na wsiakij słuczaj. Jakkolwiek dziwnie to brzmi – to jest normalne działanie w warunkach dzisiejszej demokracji. Tym częściej spotykane, im łatwiejszy dostęp do sprzętu, który kiedyś miał służyć tylko szpiegom.
Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o PSL. Ta partia do perfekcji opanowała sztukę „obsadzania swoich”. Pewnie to jeszcze w dużym stopniu efekt PRL-owskich doświadczeń aparatu dawnego ZSL. Ale to także kolejny dowód na istnienie faktycznego monopolu organizacyjnego i ekonomicznego, jaki Stronnictwo ma niemal wszędzie poza ośrodkami miejskimi.
Ciekawsze od samej afery będą jej skutki. Nie te personalne, ale polityczne i organizacyjne. Donaldowi Tuskowi sprawy jakoś wymknęły się spod kontroli. Ledwie chwilę temu mówił w wywiadzie dla „Polityki”, że ministrów wymieni, jak będą lepsi kandydaci. Jak widać, nieplanowane rekonstrukcje rządu planują się same. PSL jest zbyt nieprzewidywalnym partnerem, by opierając się na takim sojuszu, snuć wieloletni plan działań rządu. Jarosław Kaczyński, biorąc w 2006 r. do koalicji cwaniaków z Samoobrony, liczył na to, że trzymając ich krótko i pod stałą kuratelą służb, będzie w stanie zapanować nad sytuacją w rządzie. Okazał się meganaiwniakiem. Tusk powinien z tego wyciągnąć wnioski. Afera taśmowa nie jest (jeszcze) aferą gruntową, nie wywołała takiego wstrząsu. Ale kluczowe będzie to, co Tusk zrobi teraz z tym śmierdzącym jajeczkiem.
Odważnym pomysłem jest zlecenie CBA napisania raportu o sytuacji w spółkach skarbu państwa. Odważnym, bo to przecież działacze i sympatycy PO rozstawiają się w tych spółkach dużo szerzej niż PSL-owcy. Audyt musi więc pokazać, gdzie są ludzie Grada, ludzie Schetyny, ludzie Budzanowskiego, ludzie Bondaryka itd. Czy raport pokaże to uczciwie?
Podoba mi się pomysł powrotu do odważnej idei, by do zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa mogli trafiać tylko profesjonaliści. I by wybierali ich nie ministrowie, ale specjalny Komitet Nominacyjny – możliwie odgrodzony od świata polityki. Ideał by to nie był (w naszym popapranym życiu publicznym każdemu da się przypiąć partyjną łatkę), ale lepsze to niż status quo. Wyobrażam sobie, że Komitetem mógłby pokierować ktoś przez rząd niekochany. Taki na przykład Leszek Balcerowicz – niewielu byłoby w stanie mu zarzucić kolesiostwo i chęć skoku na kasę. Czy PO odważy się na tego rodzaju decyzję? To będzie prawdziwy test Tuska.