Co jakiś czas dzwoni do mnie dziennikarz z pytaniem: „Czy to jest honorowe, by zachowywać się tak jak X?” lub „Czy X ma honor, zachowując się tak czy siak?”. Pytania takie mają z założenia charakter retoryczny, bo X najczęściej jest zwykłym hucpowatym przedstawicielem władzy, który nie dość, że zachowuje się nieetycznie, to właśnie popełnił jakieś przestępstwo i w najbliższych dniach okaże się, że popełniał je notorycznie, i to z aprobatą partyjnych kolegów.
Najwyższa więc pora powiedzieć sobie, że nie ma w Polsce czegoś takiego jak honor. To pojęcie nie zawiera już żadnego desygnatu, żadne z zachowań polityków czy osób publicznych mu nie odpowiada, żadne do niego nie pretenduje; honor stracił na znaczeniu, umarł wraz z II Rzecząpospolitą, pojedynkami i marszałkiem Piłsudskim, który jako ostatni z polskich polityków pracował dla kraju honorowo, nie pobierając nawet należnej mu pensji. Ciepła posadka w spółkach? Członkowstwo w radach nadzorczych? Sławoj Składkowski za taką propozycję wyzwałby na pojedynek.
Dziś pojęcie honoru, podobnie jak cnoty, wstydliwości czy czystości, stanowić może wyłącznie przedmiot rozpraw historycznych. Ostatnim, który honor widział (tak, tak!) i pisał o nim z przejęciem, był Władysław Boziewicz. A rzecz działa się zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w okresie kształtowania się suwerennej narodowej polityki.
W swoim kodeksie honorowym Boziewicz pisał, że: „Osobami honorowymi lub – z angielska – gentlemanami nazywamy te osoby płci męskiej, które z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej, stanowiska społecznego lub urodzenia wynoszą się ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”. Honor był więc ponad uczciwością, a nie jej przeciwieństwem.
Przed wojną ludzie honoru tworzyli dość dużą grupę społeczną, ponieważ – jak skrupulatnie wyjaśnia Boziewicz – „osobami zdolnymi do żądania i dawania satysfakcji honorowej” są nie tylko gentlemani z urodzenia, czyli szlachta, ale wszyscy mężczyźni, którzy ukończyli szkołę średnią, jak również ci, którzy choć jej nie ukończyli, posiadają jakieś talenty (malarz czy powieściopisarz) lub pozycję (wieśniak, który został posłem). Boziewicz wylicza również 30 kategorii ludzi niezdolnych do zachowań honorowych. Należą do nich, między innymi, „osoby karane za przestępstwo pochodzące z chciwości lub zysku”, zdrajcy, tchórze, osoby notorycznie łamiące dane słowo honoru, mężczyźni będący na utrzymaniu kobiet, homoseksualiści, dezerterzy, osoby, które nie chcą się pojedynkować, lichwiarze, alkoholicy, ci, którzy piszą anonimy, gospodarze, którzy łamią prawa gościnności, ci, którzy nie bronią kobiet lub są niedyskretni wobec nich, członkowie paszkwilanckich pism, mężczyźni, którzy nie płacą w terminie długów, osoby przywłaszczające sobie bezprawnie tytuły i godności, a także osoby przebywające z wymienionymi wyżej.
Osobną kategorię tworzą kobiety, od których nie można żądać zachowań honorowych, ponieważ z natury są niezdolne do pojedynków. Warto zwrócić uwagę, że skoro kobiety niezdolne są do zachowań honorowych, to i nie masz wśród nich tych, które zachowują się dyshonorowo (co jest jeszcze jednym argumentem za parytetami w polityce).
Do potencjalnego grona ludzi mających honor nie należą także duchowni. Bo honor jest wartością świecką, a nie chrześcijańską (może dlatego pobożni członkowie PSL zachowują się bez honoru). Boziewicz pisze również, że honor jest przeciwny zdrowemu rozsądkowi (i zapewne dlatego honor nie ma wzięcia wśród członków Platformy Obywatelskiej).
Zachowania honorowe zawsze były raczej efektowne niż efektywne, nie służyły pożytkowi społecznemu, nie wyrażały też zasady miłości bliźniego, szacunku dla praworządności czy woli bożej. Jak mówią historycy – honor pełnił funkcje dystynktywne: chodziło o to, by lepsi, a więc elity (klasowe, kulturowe, polityczne), odróżniali się od reszty społeczeństwa. Elity więcej mogły, miały większą wolność, ale też większą odpowiedzialność, co wyrażała zasada „noblesse oblige”. Honor, twarz, reputacja były ważniejsze niż życie. Ich utrata była równoznaczna ze śmiercią: jeśli nie biologiczną, to na pewno publiczną.
Ale to stare dzieje. Dziś honoru już nie ma.
Dziś musimy troszczyć się o sprawy bardziej podstawowe: uczciwość, przyzwoitość, prawość, a nawet o elementarne poczucie wstydu. To podstawa w życiu demokratycznej wspólnoty. Bez tego ona nie przetrwa. Jednak czy bez honoru warta jest przetrwania?
Najwyższa więc pora powiedzieć sobie, że nie ma w Polsce czegoś takiego jak honor. To pojęcie nie zawiera już żadnego desygnatu, żadne z zachowań polityków czy osób publicznych mu nie odpowiada, żadne do niego nie pretenduje; honor stracił na znaczeniu, umarł wraz z II Rzecząpospolitą, pojedynkami i marszałkiem Piłsudskim, który jako ostatni z polskich polityków pracował dla kraju honorowo, nie pobierając nawet należnej mu pensji. Ciepła posadka w spółkach? Członkowstwo w radach nadzorczych? Sławoj Składkowski za taką propozycję wyzwałby na pojedynek.
Dziś pojęcie honoru, podobnie jak cnoty, wstydliwości czy czystości, stanowić może wyłącznie przedmiot rozpraw historycznych. Ostatnim, który honor widział (tak, tak!) i pisał o nim z przejęciem, był Władysław Boziewicz. A rzecz działa się zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w okresie kształtowania się suwerennej narodowej polityki.
W swoim kodeksie honorowym Boziewicz pisał, że: „Osobami honorowymi lub – z angielska – gentlemanami nazywamy te osoby płci męskiej, które z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej, stanowiska społecznego lub urodzenia wynoszą się ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”. Honor był więc ponad uczciwością, a nie jej przeciwieństwem.
Przed wojną ludzie honoru tworzyli dość dużą grupę społeczną, ponieważ – jak skrupulatnie wyjaśnia Boziewicz – „osobami zdolnymi do żądania i dawania satysfakcji honorowej” są nie tylko gentlemani z urodzenia, czyli szlachta, ale wszyscy mężczyźni, którzy ukończyli szkołę średnią, jak również ci, którzy choć jej nie ukończyli, posiadają jakieś talenty (malarz czy powieściopisarz) lub pozycję (wieśniak, który został posłem). Boziewicz wylicza również 30 kategorii ludzi niezdolnych do zachowań honorowych. Należą do nich, między innymi, „osoby karane za przestępstwo pochodzące z chciwości lub zysku”, zdrajcy, tchórze, osoby notorycznie łamiące dane słowo honoru, mężczyźni będący na utrzymaniu kobiet, homoseksualiści, dezerterzy, osoby, które nie chcą się pojedynkować, lichwiarze, alkoholicy, ci, którzy piszą anonimy, gospodarze, którzy łamią prawa gościnności, ci, którzy nie bronią kobiet lub są niedyskretni wobec nich, członkowie paszkwilanckich pism, mężczyźni, którzy nie płacą w terminie długów, osoby przywłaszczające sobie bezprawnie tytuły i godności, a także osoby przebywające z wymienionymi wyżej.
Osobną kategorię tworzą kobiety, od których nie można żądać zachowań honorowych, ponieważ z natury są niezdolne do pojedynków. Warto zwrócić uwagę, że skoro kobiety niezdolne są do zachowań honorowych, to i nie masz wśród nich tych, które zachowują się dyshonorowo (co jest jeszcze jednym argumentem za parytetami w polityce).
Do potencjalnego grona ludzi mających honor nie należą także duchowni. Bo honor jest wartością świecką, a nie chrześcijańską (może dlatego pobożni członkowie PSL zachowują się bez honoru). Boziewicz pisze również, że honor jest przeciwny zdrowemu rozsądkowi (i zapewne dlatego honor nie ma wzięcia wśród członków Platformy Obywatelskiej).
Zachowania honorowe zawsze były raczej efektowne niż efektywne, nie służyły pożytkowi społecznemu, nie wyrażały też zasady miłości bliźniego, szacunku dla praworządności czy woli bożej. Jak mówią historycy – honor pełnił funkcje dystynktywne: chodziło o to, by lepsi, a więc elity (klasowe, kulturowe, polityczne), odróżniali się od reszty społeczeństwa. Elity więcej mogły, miały większą wolność, ale też większą odpowiedzialność, co wyrażała zasada „noblesse oblige”. Honor, twarz, reputacja były ważniejsze niż życie. Ich utrata była równoznaczna ze śmiercią: jeśli nie biologiczną, to na pewno publiczną.
Ale to stare dzieje. Dziś honoru już nie ma.
Dziś musimy troszczyć się o sprawy bardziej podstawowe: uczciwość, przyzwoitość, prawość, a nawet o elementarne poczucie wstydu. To podstawa w życiu demokratycznej wspólnoty. Bez tego ona nie przetrwa. Jednak czy bez honoru warta jest przetrwania?
Więcej możesz przeczytać w 31/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.