Republikański kandydat na prezydenta Mitt Romney przyjeżdża do Polski. To dobrze, bo to być może – choć raczej nie – przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych, który potrząśnie dłonie naszych przywódców. I na tym plusy wizyty Romneya się kończą. W Ameryce nie wsławił się ani jako ekspert od polityki międzynarodowej, ani jako postać – jak Barack Obama – która może pokierować losami świata. Inna rzecz, że Obamie nie bardzo się to udało, a pojedynek prezydencki przypomina ostatnie europejskie wybory, czyli jest w sumie przygnębiający. Został zdominowany przez podatkowe problemy Romneya i wewnątrzamerykańskie problemy, które czasem niebezpiecznie przybierają postać nowego merkantylizmu, kiedy obaj kandydaci mówią, żeby produkować w Ameryce, a nie na przykład w Chinach.
Romney powiedział, że „największym wrogiem Ameryki jest Rosja”. Ostatnio zaś do weteranów, że Rosja nie jest partnerem dla USA, a Polska i Czechy zostały źle potraktowane, kiedy Obama zrezygnował z tarczy. Teraz w Stanach Zjednoczonych trwają spekulacje prasowe, czy podczas wizyty w Polsce nawiąże do tej wypowiedzi, krytykowanej nie tylko przez demokratów, lecz także przez wielu republikanów. W Ameryce istnieją resztki kultury politycznej i kandydatowi na prezydenta nie wypada w czasie wizyty zagranicznej krytykować obecnego prezydenta. Wszelako wypowiedź na temat Rosji dla nas jest nieszczęśliwa (mimo że PiS pewnie się cieszy). Zatem zupełnie nie wiadomo, dlaczego wszystkie polskie rządzące partie były i są proamerykańskie.
Przed 33 laty Stefan Kisielewski ogłosił w pierwszym podziemnym numerze „Res Publiki” duży artykuł „Czy geopolityka straciła znaczenie?” – i odpowiedział na to, że nie. Wywołało to już wtedy wiele polemik. Sądzę, że Kisiel miał – jak na ogół – rację. Geopolityka nie straciła znaczenia i byłoby dla nas niezręczne, a wręcz szkodliwe, gdyby Mitt Romney podobne słowa o Rosji wypowiedział w Gdańsku. Pomijając, że jest to sformułowanie niesłuszne, dla Polaków ma ono szczególny sens, gdyż na mapie świata byliśmy, jesteśmy i będziemy obok Rosji. Nie musimy się z nią kochać, ale groźne pomruki płynące z polskiej ziemi nie są nam do niczego potrzebne, a tylko utrudniają powolne i trudne dochodzenie do ładu z Rosją. Zapewne będzie to trwało wiecznie, ale lepiej dochodzić do ładu niż do konfliktu.
Wiem, że w Polsce są zwolennicy polityki Romneya i jego stosunku do Rosji, ale nie zdają oni sobie sprawy, że niemądre słowa prezydenckiego kandydata nic nam w stosunkach z Rosją nie pomogą, bo to była wypowiedź obliczona na zainteresowanie mediów. Cała europejska wizyta Romneya jest zresztą tak ułożona, że widać jej banalnie propagandowy charakter. Wielka Brytania, Polska i Izrael – zdaniem rzecznika Romneya kraje te łączy upodobanie do wolności i chęć walki o wolność, taka sama jak w Stanach Zjednoczonych. Gdy mowa o Wielkiej Brytanii, chodzi o Churchilla, ale chyba Romney nie oferuje rodakom „krwi, trudu, łez i potu” w dzisiejszej sytuacji. Czy Izrael jest czempionem walki o wolność – i tak, i nie. A Polska – oczywiście lata 1980-1981, ale teraz z tą wolnością nie jest nadzwyczajnie. Trzy kraje wizytowane przez Romneya łączy (w polskim przypadku najbardziej niezrozumiałe) upodobanie do Ameryki i szczególnie dobre z nią stosunki, jeśli chodzi o Izrael, zresztą wymuszone. Romney nie podjął ryzyka, nie pojechał do Afganistanu – co zdumiewa amerykańskich komentatorów – i nie spotka się z kanclerz Merkel, a jego rzecznik dał śmieszną odpowiedź, że trudno było znaleźć termin. Żadnych zatem wizyt niewygodnych, żadnych wizyt, które mogą sprzyjać gospodarce światowej, żadnych rozmów na temat Europy.
Prezydent Obama popełnił sporo niezręczności (zwłaszcza w polskich sprawach). Kiedy kandydował, też nie był doświadczony w sprawach międzynarodowych, ale podjął wyzwania: w Afganistanie, w Niemczech i we Francji. A że nas ominął? A po co miałby do nas przyjeżdżać, czy my jesteśmy światowym graczem?
Nie wspieram żadnego kandydata, a tylko wracam do geopolityki. Polska leży – taki pech – między Rosją a Niemcami, o czym napisano dziesiątki książek. I to są nasi najważniejsi partnerzy, także w gospodarce. Jeszcze przez dziesiątki lat będziemy sprzedawali żywność do Rosji i kupowali od niej gaz, jeszcze przez dziesiątki lat nasza gospodarka będzie rosła dzięki stosunkom z Niemcami (a nie z UE). Nie mam oczywiście nic przeciwko wizycie Romneya, ale wolałbym, żeby w Polsce nie propagował swoich raczej średnich koncepcji geopolityki światowej i żebyśmy starali się lepiej współpracować z sąsiadami, bo tu (nie tylko w sprawach rosyjskich) widać pewien zastój. Romney w Polsce – świetnie, ale geopolitycznie bez znaczenia.
Romney powiedział, że „największym wrogiem Ameryki jest Rosja”. Ostatnio zaś do weteranów, że Rosja nie jest partnerem dla USA, a Polska i Czechy zostały źle potraktowane, kiedy Obama zrezygnował z tarczy. Teraz w Stanach Zjednoczonych trwają spekulacje prasowe, czy podczas wizyty w Polsce nawiąże do tej wypowiedzi, krytykowanej nie tylko przez demokratów, lecz także przez wielu republikanów. W Ameryce istnieją resztki kultury politycznej i kandydatowi na prezydenta nie wypada w czasie wizyty zagranicznej krytykować obecnego prezydenta. Wszelako wypowiedź na temat Rosji dla nas jest nieszczęśliwa (mimo że PiS pewnie się cieszy). Zatem zupełnie nie wiadomo, dlaczego wszystkie polskie rządzące partie były i są proamerykańskie.
Przed 33 laty Stefan Kisielewski ogłosił w pierwszym podziemnym numerze „Res Publiki” duży artykuł „Czy geopolityka straciła znaczenie?” – i odpowiedział na to, że nie. Wywołało to już wtedy wiele polemik. Sądzę, że Kisiel miał – jak na ogół – rację. Geopolityka nie straciła znaczenia i byłoby dla nas niezręczne, a wręcz szkodliwe, gdyby Mitt Romney podobne słowa o Rosji wypowiedział w Gdańsku. Pomijając, że jest to sformułowanie niesłuszne, dla Polaków ma ono szczególny sens, gdyż na mapie świata byliśmy, jesteśmy i będziemy obok Rosji. Nie musimy się z nią kochać, ale groźne pomruki płynące z polskiej ziemi nie są nam do niczego potrzebne, a tylko utrudniają powolne i trudne dochodzenie do ładu z Rosją. Zapewne będzie to trwało wiecznie, ale lepiej dochodzić do ładu niż do konfliktu.
Wiem, że w Polsce są zwolennicy polityki Romneya i jego stosunku do Rosji, ale nie zdają oni sobie sprawy, że niemądre słowa prezydenckiego kandydata nic nam w stosunkach z Rosją nie pomogą, bo to była wypowiedź obliczona na zainteresowanie mediów. Cała europejska wizyta Romneya jest zresztą tak ułożona, że widać jej banalnie propagandowy charakter. Wielka Brytania, Polska i Izrael – zdaniem rzecznika Romneya kraje te łączy upodobanie do wolności i chęć walki o wolność, taka sama jak w Stanach Zjednoczonych. Gdy mowa o Wielkiej Brytanii, chodzi o Churchilla, ale chyba Romney nie oferuje rodakom „krwi, trudu, łez i potu” w dzisiejszej sytuacji. Czy Izrael jest czempionem walki o wolność – i tak, i nie. A Polska – oczywiście lata 1980-1981, ale teraz z tą wolnością nie jest nadzwyczajnie. Trzy kraje wizytowane przez Romneya łączy (w polskim przypadku najbardziej niezrozumiałe) upodobanie do Ameryki i szczególnie dobre z nią stosunki, jeśli chodzi o Izrael, zresztą wymuszone. Romney nie podjął ryzyka, nie pojechał do Afganistanu – co zdumiewa amerykańskich komentatorów – i nie spotka się z kanclerz Merkel, a jego rzecznik dał śmieszną odpowiedź, że trudno było znaleźć termin. Żadnych zatem wizyt niewygodnych, żadnych wizyt, które mogą sprzyjać gospodarce światowej, żadnych rozmów na temat Europy.
Prezydent Obama popełnił sporo niezręczności (zwłaszcza w polskich sprawach). Kiedy kandydował, też nie był doświadczony w sprawach międzynarodowych, ale podjął wyzwania: w Afganistanie, w Niemczech i we Francji. A że nas ominął? A po co miałby do nas przyjeżdżać, czy my jesteśmy światowym graczem?
Nie wspieram żadnego kandydata, a tylko wracam do geopolityki. Polska leży – taki pech – między Rosją a Niemcami, o czym napisano dziesiątki książek. I to są nasi najważniejsi partnerzy, także w gospodarce. Jeszcze przez dziesiątki lat będziemy sprzedawali żywność do Rosji i kupowali od niej gaz, jeszcze przez dziesiątki lat nasza gospodarka będzie rosła dzięki stosunkom z Niemcami (a nie z UE). Nie mam oczywiście nic przeciwko wizycie Romneya, ale wolałbym, żeby w Polsce nie propagował swoich raczej średnich koncepcji geopolityki światowej i żebyśmy starali się lepiej współpracować z sąsiadami, bo tu (nie tylko w sprawach rosyjskich) widać pewien zastój. Romney w Polsce – świetnie, ale geopolitycznie bez znaczenia.
Więcej możesz przeczytać w 31/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.