Był jednym z gigantów polskiego aktorstwa. z dystansem traktował własny talent i popularność. „Nie chcę, by znoszono mnie ze sceny”, mawiał.
Jeszcze w ostatnim sezonie w miarę regularnie pojawiał się na premierach w warszawskich teatrach. W towarzystwie żony, zawsze nieskazitelnie elegancki, cedził komentarze na temat obejrzanych przedstawień. Ci, którzy go znali lepiej, wspominają, że bywał wyrozumiały, ale też okrutny. Może dlatego, że wiedział, co w spektaklu nie zagrało – ze swą przynależnością do porządku wysokiej kultury, z szacunkiem dla poezji i polszczyzny, wreszcie z tym, że choćby nie wiem jak się starał, nie mógłby zatuszować, że jest z inteligencji. Może Łapicki nie kojarzy się tak bardzo z zagranymi postaciami, ale ze specyficzną aurą, jaką otaczał swych bohaterów. Nie bez przyczyny Andrzej Wajda obsadził go jako własne alter ego we „Wszystko na sprzedaż”. Ironią i goryczą Łapickiego obdarzył także Poetę z „Wesela”. Pamiętamy go z niezapomnianych, nowocześnie kreślonych męskich portretów w filmach przyjaciela od lat i na zawsze Tadeusza Konwickiego, przede wszystkim z „Salta” i „Jak daleko stąd, jak blisko”. Tyle że mimo ogromnej popularności Andrzej Łapicki wolał wycofać się w sile swojej aktorskiej osobowości. Żartował, że nie chce, by znoszono go ze sceny. Pojawił się jeszcze epizodycznie jako Car w „Lawie” Konwickiego oraz – po dziesięciu latach – jako ksiądz w „Panu Tadeuszu” Wajdy.
Więcej możesz przeczytać w 31/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.