Do kin właśnie wchodzi "Yuma" Piotra Mularuka z Jakubem Gierszałem w roli głównej. Fabułę promuje piosenka napisana specjalnie do tego filmu przez Kazika Staszewskiego. Kazik mówi, że sam co prawda nigdy nie "yumał" ale o "yumaniu" sporo wie.
Magdalena Rigamonti: Co to jest ta yuma?
Kazik Staszewski: Spotkałem się z yumą w 1983 roku w Berlinie zachodnim. Szło się do sklepu płytowego, wybierało się płyty, które się chciało mieć, po czym wychodziło się z pustymi rekami, bo pod sklepem płytowym stali koledzy, którym się mówiło, które płyty chce się mieć. I już za chwilę oni je yumali, wynosili i sprzedawali za pół sklepowej ceny.
A pan od nich kupował?
No właśnie chciałem powiedzieć, że ja w tym nie uczestniczyłem. Ja tylko o tym yumaniu słyszałem. Słowo honoru. Od przyjaciela, u którego mieszkałem wiem, że to było zjawisko powszechne.
Akcja "Yumy" rozgrywa się na początku lat 90. W miasteczkach przy zachodniej granicy. Wtedy ludzie zachłysnęli się wolnością, również wolnością podróżowania i możliwościami jakie dawało dość łagodne prawo za Odrą. I kradli, "yumali" wszystko, na co mieli ochotę. W tym przypadku yuma jest określeniem złodziejskich wyjazdów na tereny przygraniczne. Wtedy w Niemczech była tolerancja dla przestępstw niższego szczebla. Wiem też, że chłopcy robili zawody sportowe, kto w bezczelniejszy sposób coś ukradnie, np. rower z piątego piętra ekskluzywnego domu towarowego w Berlinie albo radio z dwoma wielkimi głośnikami. Wiem też, że kary były znikome, bo np. jacyś kolesie za zniszczenie kilkunastu samochodów otrzymywali karę 14 dni prac społecznych na rzecz miasta. Ludzie jeździli do Niemiec i hulaj dusza bez kontusza.
Wywiad Magdaleny Rigamonti z Kazikiem Staszewskim można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"
Kazik Staszewski: Spotkałem się z yumą w 1983 roku w Berlinie zachodnim. Szło się do sklepu płytowego, wybierało się płyty, które się chciało mieć, po czym wychodziło się z pustymi rekami, bo pod sklepem płytowym stali koledzy, którym się mówiło, które płyty chce się mieć. I już za chwilę oni je yumali, wynosili i sprzedawali za pół sklepowej ceny.
A pan od nich kupował?
No właśnie chciałem powiedzieć, że ja w tym nie uczestniczyłem. Ja tylko o tym yumaniu słyszałem. Słowo honoru. Od przyjaciela, u którego mieszkałem wiem, że to było zjawisko powszechne.
Akcja "Yumy" rozgrywa się na początku lat 90. W miasteczkach przy zachodniej granicy. Wtedy ludzie zachłysnęli się wolnością, również wolnością podróżowania i możliwościami jakie dawało dość łagodne prawo za Odrą. I kradli, "yumali" wszystko, na co mieli ochotę. W tym przypadku yuma jest określeniem złodziejskich wyjazdów na tereny przygraniczne. Wtedy w Niemczech była tolerancja dla przestępstw niższego szczebla. Wiem też, że chłopcy robili zawody sportowe, kto w bezczelniejszy sposób coś ukradnie, np. rower z piątego piętra ekskluzywnego domu towarowego w Berlinie albo radio z dwoma wielkimi głośnikami. Wiem też, że kary były znikome, bo np. jacyś kolesie za zniszczenie kilkunastu samochodów otrzymywali karę 14 dni prac społecznych na rzecz miasta. Ludzie jeździli do Niemiec i hulaj dusza bez kontusza.
Wywiad Magdaleny Rigamonti z Kazikiem Staszewskim można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"