Gdyby minister zdrowia Wojciech Maksymowicz nie był tak mocno przywiązany do swojej reformy i albo w ogóle jej nie wprowadził w życie, albo chociaż teraz uderzył się w pierś, przeprosił za niepowodzenie i ją odwołał, nadal - jak przed reformą - mielibyśmy najlepszą służbę zdrowia w Europie oraz najbardziej bezinteresownych i oddanych pacjentom lekarzy, w tej liczbie - niespotykanie ofiarnych anestezjologów.
Gdyby minister edukacji narodowej Mirosław Handke nie parł tak do reformy oświaty, a prezydent Aleksander Kwaśniewski nie zgodził się na jej wprowadzenie już we wrześniu 1999 r. (proponując - kompromisowo - na przykład wrzesień 2299 r.), dalej mielibyśmy najlepsze na świecie szkoły (do których masowo pielgrzymują za wiedzą Amerykanie, Japończycy i Anglicy) oraz najlepiej wykształcone społeczeństwo na wschód od Odry, na północ od Nysy Łużyckiej i na południe od Bałtyku, o najlepszych nauczycielach wszech czasów - ze względu na oczywistość tego stwierdzenia - nawet nie wspominając (vide: "Szkoła oporu").
Gdyby minister Teresie Kamińskiej nie zależało aż tak bardzo na reformie ubezpieczeń, nie musielibyśmy sobie teraz zawracać głowy żadnymi filarami czy też funduszami, oglądać ich reklam, spotykać się z agentami, zastanawiać się i dokonywać wyboru - a renty oraz emerytury i tak nadal inkasowalibyśmy wyższe nie tylko od Rosjan, Białorusinów i Kazachów, ale także od Ukraińców!
Gdyby z kolei minister Michał Kulesza nie zwariował na punkcie reformy samorządowej, nadal nikt nie musiałby się trudzić i samemu rządzić w powiecie ani tym bardziej uczyć nazw nowych województw, a wszystkiemu winni byliby jak zawsze warszawscy "oni".
Ba, gdyby Polacy nie zbzikowali na dobre we wrześniu 1997 r. i nie postawili na AWS oraz UW, nie musielibyśmy się teraz zamęczać wprowadzaniem naraz aż czterech reform Jerzego Buzka, ani nawet wprowadzaniem jednej reformy nie musielibyśmy się męczyć, tylko żylibyśmy sobie godnie, czyli jak na ludzi przystało i mieli przez kolejną kadencję jak u SLD oraz PSL za piecem (vide: "Nic strasznego" i "Sojusz przeciwko postępowi").
Gdyby dwa lata wcześniej nie obalono rządu premiera tysiąclecia, czyli Waldemara Pawlaka (PSL), polscy rolnicy niczego już teraz nie musieliby siać, zbierać ani hodować, ale za to dużo by sprzedawali i dostawali za to jeszcze więcej pieniędzy, natomiast w sklepach - dla odmiany - żywność byłaby z każdym miesiącem coraz tańsza, coraz zdrowsza i coraz bardziej polska.
Gdyby jeszcze wcześniej ministrowie przekształceń własnościowych Waldemar Kuczyński i Janusz Lewandowski nie uwzięli się na Bogu ducha winne zakłady państwowe i nie zaczęli ich na grandę prywatyzować (na szczęście, ministrowie skarbu państwa Mirosław Pietrewicz z PSL i Emil Wąsacz z AWS położyli temu wreszcie kres), nadal wytwarzalibyśmy sobie w najlepsze żuki, maluchy i stary, pralki wirnikowe, silniki dwusuwowe i garnki aluminiowe, zamiast się męczyć z astrami, matizami i scaniami, coca-colami, podpaskami ze skrzydełkami i kolorowymi prezerwatywami.
Gdyby prezydent Lech Wałęsa nie wyprowadził wojsk rosyjskich z Polski i nie spieszył się tak do NATO, pozostalibyśmy sobie jeszcze przez jakiś czas w Układzie Warszawskim albo na przykład wstąpili do WNP i nikt by nas nie zmuszał do nauki języka angielskiego ani tym bardziej do jedzenia - trzy razy dziennie! - warzywnych surówek.
A gdyby tak jeszcze Mieczysław F. Rakowski i Mieczysław Wilczek u schyłku lat 80. nie zafundowali nam ustawy o wolnym gospodarowaniu, zaś Leszek Balcerowicz nie zawziął się i nie zaordynował nam na początku lat 90. szokowej terapii ekonomicznej, żylibyśmy sobie teraz jak pączusie w maśle, czyli jak Bułgarzy w Bułgarii, a może nawet jak Rumuni w Rumunii.
I wreszcie, gdyby ten uparty Lech Wałęsa nie omamił nas któregoś roku, zmuszając do obalenia komunizmu (vide: "Okrągły stół"), dalej żylibyśmy sobie klawo w PRL, mięso kupowali na kartki, wódkę - bez kartek i do tego po trzynastej, raz w roku oglądali serial "17 mgnień wiosny", w centrum Warszawy ufundowali pomnik postępowemu sekretarzowi Leszkowi Millerowi, biseptol sprzedawali w Rumunii, a po sandały jeździli do NRD.
Gdyby minister edukacji narodowej Mirosław Handke nie parł tak do reformy oświaty, a prezydent Aleksander Kwaśniewski nie zgodził się na jej wprowadzenie już we wrześniu 1999 r. (proponując - kompromisowo - na przykład wrzesień 2299 r.), dalej mielibyśmy najlepsze na świecie szkoły (do których masowo pielgrzymują za wiedzą Amerykanie, Japończycy i Anglicy) oraz najlepiej wykształcone społeczeństwo na wschód od Odry, na północ od Nysy Łużyckiej i na południe od Bałtyku, o najlepszych nauczycielach wszech czasów - ze względu na oczywistość tego stwierdzenia - nawet nie wspominając (vide: "Szkoła oporu").
Gdyby minister Teresie Kamińskiej nie zależało aż tak bardzo na reformie ubezpieczeń, nie musielibyśmy sobie teraz zawracać głowy żadnymi filarami czy też funduszami, oglądać ich reklam, spotykać się z agentami, zastanawiać się i dokonywać wyboru - a renty oraz emerytury i tak nadal inkasowalibyśmy wyższe nie tylko od Rosjan, Białorusinów i Kazachów, ale także od Ukraińców!
Gdyby z kolei minister Michał Kulesza nie zwariował na punkcie reformy samorządowej, nadal nikt nie musiałby się trudzić i samemu rządzić w powiecie ani tym bardziej uczyć nazw nowych województw, a wszystkiemu winni byliby jak zawsze warszawscy "oni".
Ba, gdyby Polacy nie zbzikowali na dobre we wrześniu 1997 r. i nie postawili na AWS oraz UW, nie musielibyśmy się teraz zamęczać wprowadzaniem naraz aż czterech reform Jerzego Buzka, ani nawet wprowadzaniem jednej reformy nie musielibyśmy się męczyć, tylko żylibyśmy sobie godnie, czyli jak na ludzi przystało i mieli przez kolejną kadencję jak u SLD oraz PSL za piecem (vide: "Nic strasznego" i "Sojusz przeciwko postępowi").
Gdyby dwa lata wcześniej nie obalono rządu premiera tysiąclecia, czyli Waldemara Pawlaka (PSL), polscy rolnicy niczego już teraz nie musieliby siać, zbierać ani hodować, ale za to dużo by sprzedawali i dostawali za to jeszcze więcej pieniędzy, natomiast w sklepach - dla odmiany - żywność byłaby z każdym miesiącem coraz tańsza, coraz zdrowsza i coraz bardziej polska.
Gdyby jeszcze wcześniej ministrowie przekształceń własnościowych Waldemar Kuczyński i Janusz Lewandowski nie uwzięli się na Bogu ducha winne zakłady państwowe i nie zaczęli ich na grandę prywatyzować (na szczęście, ministrowie skarbu państwa Mirosław Pietrewicz z PSL i Emil Wąsacz z AWS położyli temu wreszcie kres), nadal wytwarzalibyśmy sobie w najlepsze żuki, maluchy i stary, pralki wirnikowe, silniki dwusuwowe i garnki aluminiowe, zamiast się męczyć z astrami, matizami i scaniami, coca-colami, podpaskami ze skrzydełkami i kolorowymi prezerwatywami.
Gdyby prezydent Lech Wałęsa nie wyprowadził wojsk rosyjskich z Polski i nie spieszył się tak do NATO, pozostalibyśmy sobie jeszcze przez jakiś czas w Układzie Warszawskim albo na przykład wstąpili do WNP i nikt by nas nie zmuszał do nauki języka angielskiego ani tym bardziej do jedzenia - trzy razy dziennie! - warzywnych surówek.
A gdyby tak jeszcze Mieczysław F. Rakowski i Mieczysław Wilczek u schyłku lat 80. nie zafundowali nam ustawy o wolnym gospodarowaniu, zaś Leszek Balcerowicz nie zawziął się i nie zaordynował nam na początku lat 90. szokowej terapii ekonomicznej, żylibyśmy sobie teraz jak pączusie w maśle, czyli jak Bułgarzy w Bułgarii, a może nawet jak Rumuni w Rumunii.
I wreszcie, gdyby ten uparty Lech Wałęsa nie omamił nas któregoś roku, zmuszając do obalenia komunizmu (vide: "Okrągły stół"), dalej żylibyśmy sobie klawo w PRL, mięso kupowali na kartki, wódkę - bez kartek i do tego po trzynastej, raz w roku oglądali serial "17 mgnień wiosny", w centrum Warszawy ufundowali pomnik postępowemu sekretarzowi Leszkowi Millerowi, biseptol sprzedawali w Rumunii, a po sandały jeździli do NRD.
Więcej możesz przeczytać w 9/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.