Jest mało zdarzeń, które można wykorzystać w polskiej wspólnocie pamięci, by poczuć się razem. Już powstania kościuszkowskie, listopadowe czy styczniowe nas nie wzruszają ani nie stanowią powodu do dumy. Zostały dwa wydarzenia: powstanie warszawskie i „Solidarność” 1980-1981. Wyrosłem w kulcie tych zdarzeń, w czasie pierwszego miałem dwa i pół miesiąca, w drugim do pewnego stopnia uczestniczyłem.
Powstanie warszawskie miałem potem w domu, rodzice i ich przyjaciele, mój chrzestny (Józef Rybicki), który był szefem Kedywu okręgu warszawskiego AK, a potem członkiem KOR, siostra „Zośki” uczyła mnie angielskiego, co razem sprawiło, że nie tylko chodziłem 1 sierpnia na Powązki, ale też nie mogłem mieć śladu sympatii do władzy komunistycznej. Legenda „Solidarności” i dzień podpisywania przez Lecha Wałęsę porozumień sierpniowych również zostały ze mną na zawsze i na zawsze Wałęsa będzie dla mnie wielkim człowiekiem, mimo wszystkich głupstw, jakie uczynił.
A przecież nie jestem bezkrytycznym patriotą idiotą, rozumiem wiele wątpliwości dotyczących powstania, wiem, że układanie się z komunistami wymagało wielu delikatnych i zgniłych kompromisów. Jednak uważam, że Polska jest dla mnie tylko wspólnotą pamięci i dlatego nie pozwolę, by mi tę wspólnotę zniszczono. Ona jest potrzebna tylko w jednym celu: żeby Polska była Polską.
A zniszczyć starano się, odkąd sięgam pamięcią. Niszczyli komuniści, którzy powstanie warszawskie traktowali jako przestępstwo, niszczyli Rosjanie, niszczyli ci, którzy do 1989 r. usiłowali wytłumaczyć, że tendencje powstańcze świadczyły o rzekomym idealizmie, a realista rozumiał, że najlepiej być oportunistą. Szkoda wymieniać nazwisk tych ludzi, niegdyś modnych i kokietowanych przez komunistyczne władze.
Pamięć powstania niszczył Mieczysław Moczar, który w 1968 r. powiązał zezwolenie na powrót powstańczych sentymentów z obrzydliwym nacjonalizmem i antysemityzmem, a wszystko w celu zdobycia władzy, ale Gomułka go przebił.
Potem zaczęło się niszczenie pamięci o „Solidarności”. Tu oczywiście najważniejszy był Wojciech Jaruzelski, ale zaczęli się przykładać mniej lub bardziej udani uczestnicy tamtych wydarzeń, którzy nie wytrzymali próby wspólnoty pamięci i rzucali na siebie coraz ostrzejsze oskarżenia. Jednak, co zdumiewa, naprawdę proces niszczenia wspólnoty pamięci zaczął się po 1989 r.
Wolność poglądów w demokracji jest olbrzymia. Ale też zobowiązanie, jakie wzięliśmy na siebie, decydując się na demokrację, było kolosalne. Udało się, ponieważ żywa była wspólnota pamięci. Nie dlatego, że gospodarka została radykalnie poprawiona, nie dlatego, że powstały instytucje demokratyczne, bo to wszystko było wspaniałe, ale i znane, wystarczyło spojrzeć na Niemcy czy Francję. Polska okazała się demokratycznym fenomenem dlatego, że zachowała przez kilka pierwszych lat po 1989 r. wspólnotę pamięci.
I nagle wszystko runęło. Dlaczego? Dlaczego wspólnota pamięci w najlepszym razie jest ułomna, a w najgorszym zanikła? Jak zawsze trzeba było wielu okoliczności. Po władzach postsolidarnościowych, które już nie całkiem umiały z sobą współpracować, przyszli postkomuniści, którzy pamięci nie tylko nie mieli, ale też nie chcieli mieć. Przyszła partia chłopska, która składała się z ludzi, którzy, niekoniecznie to ich wina, pamięci po prostu nie mieli. Przyszły wreszcie polityczne kanalie, które postanowiły wspólnotę pamięci wykorzystać do swoich paskudnych celów, co natychmiast spowodowało rozbicie wspólnoty.
Gdy teraz mamy takie obchody powstania warszawskiego, jak kilkanaście dni temu, to nie oburzam się na tych, którzy wyjątkowo prymitywnie wykorzystują je do politycznych celów. Nie oburzam się także, gdy słyszę przy innych okazjach, że zdrada, że komuna, że bolszewicy. Nie oburzam się, bo nie ma na kogo, natomiast jest mi niewymownie przykro. Nie dlatego, że byle cham mógłby mnie dotknąć, ale dlatego, że mam poczucie, iż Polska, jaka była moją Polską, jako wspólnota pamięci znika.
Nie sądzę jednak, by należało rezygnować, by warto było prowadzić publicystyczne rozważania, jakich ostatnio wiele słyszałem – na zasadzie z jednej strony, z drugiej strony. Jeżeli chcemy, żeby Polska była krajem naszej wyobraźni, to musimy mówić jasno i dobitnie. Kto szarga nasze i tak mizerne świętości, sam się ze wspólnoty wyłącza. Jego wola, tylko potem niech nie zdradza ambicji politycznych, chyba że w innym kraju. My tu wyrośliśmy na pewnych mitach, na stereotypach i one naturalnie mogą stopniowo się zmieniać, ale one i tylko one stanowią formę naszej egzystencji. Kto tej formy nie chce uszanować, wolna droga. Kto ją dewastuje, ten niszczy nie tylko siebie, ale wszystko wokół. Na to nie pozwolimy.
Powstanie warszawskie miałem potem w domu, rodzice i ich przyjaciele, mój chrzestny (Józef Rybicki), który był szefem Kedywu okręgu warszawskiego AK, a potem członkiem KOR, siostra „Zośki” uczyła mnie angielskiego, co razem sprawiło, że nie tylko chodziłem 1 sierpnia na Powązki, ale też nie mogłem mieć śladu sympatii do władzy komunistycznej. Legenda „Solidarności” i dzień podpisywania przez Lecha Wałęsę porozumień sierpniowych również zostały ze mną na zawsze i na zawsze Wałęsa będzie dla mnie wielkim człowiekiem, mimo wszystkich głupstw, jakie uczynił.
A przecież nie jestem bezkrytycznym patriotą idiotą, rozumiem wiele wątpliwości dotyczących powstania, wiem, że układanie się z komunistami wymagało wielu delikatnych i zgniłych kompromisów. Jednak uważam, że Polska jest dla mnie tylko wspólnotą pamięci i dlatego nie pozwolę, by mi tę wspólnotę zniszczono. Ona jest potrzebna tylko w jednym celu: żeby Polska była Polską.
A zniszczyć starano się, odkąd sięgam pamięcią. Niszczyli komuniści, którzy powstanie warszawskie traktowali jako przestępstwo, niszczyli Rosjanie, niszczyli ci, którzy do 1989 r. usiłowali wytłumaczyć, że tendencje powstańcze świadczyły o rzekomym idealizmie, a realista rozumiał, że najlepiej być oportunistą. Szkoda wymieniać nazwisk tych ludzi, niegdyś modnych i kokietowanych przez komunistyczne władze.
Pamięć powstania niszczył Mieczysław Moczar, który w 1968 r. powiązał zezwolenie na powrót powstańczych sentymentów z obrzydliwym nacjonalizmem i antysemityzmem, a wszystko w celu zdobycia władzy, ale Gomułka go przebił.
Potem zaczęło się niszczenie pamięci o „Solidarności”. Tu oczywiście najważniejszy był Wojciech Jaruzelski, ale zaczęli się przykładać mniej lub bardziej udani uczestnicy tamtych wydarzeń, którzy nie wytrzymali próby wspólnoty pamięci i rzucali na siebie coraz ostrzejsze oskarżenia. Jednak, co zdumiewa, naprawdę proces niszczenia wspólnoty pamięci zaczął się po 1989 r.
Wolność poglądów w demokracji jest olbrzymia. Ale też zobowiązanie, jakie wzięliśmy na siebie, decydując się na demokrację, było kolosalne. Udało się, ponieważ żywa była wspólnota pamięci. Nie dlatego, że gospodarka została radykalnie poprawiona, nie dlatego, że powstały instytucje demokratyczne, bo to wszystko było wspaniałe, ale i znane, wystarczyło spojrzeć na Niemcy czy Francję. Polska okazała się demokratycznym fenomenem dlatego, że zachowała przez kilka pierwszych lat po 1989 r. wspólnotę pamięci.
I nagle wszystko runęło. Dlaczego? Dlaczego wspólnota pamięci w najlepszym razie jest ułomna, a w najgorszym zanikła? Jak zawsze trzeba było wielu okoliczności. Po władzach postsolidarnościowych, które już nie całkiem umiały z sobą współpracować, przyszli postkomuniści, którzy pamięci nie tylko nie mieli, ale też nie chcieli mieć. Przyszła partia chłopska, która składała się z ludzi, którzy, niekoniecznie to ich wina, pamięci po prostu nie mieli. Przyszły wreszcie polityczne kanalie, które postanowiły wspólnotę pamięci wykorzystać do swoich paskudnych celów, co natychmiast spowodowało rozbicie wspólnoty.
Gdy teraz mamy takie obchody powstania warszawskiego, jak kilkanaście dni temu, to nie oburzam się na tych, którzy wyjątkowo prymitywnie wykorzystują je do politycznych celów. Nie oburzam się także, gdy słyszę przy innych okazjach, że zdrada, że komuna, że bolszewicy. Nie oburzam się, bo nie ma na kogo, natomiast jest mi niewymownie przykro. Nie dlatego, że byle cham mógłby mnie dotknąć, ale dlatego, że mam poczucie, iż Polska, jaka była moją Polską, jako wspólnota pamięci znika.
Nie sądzę jednak, by należało rezygnować, by warto było prowadzić publicystyczne rozważania, jakich ostatnio wiele słyszałem – na zasadzie z jednej strony, z drugiej strony. Jeżeli chcemy, żeby Polska była krajem naszej wyobraźni, to musimy mówić jasno i dobitnie. Kto szarga nasze i tak mizerne świętości, sam się ze wspólnoty wyłącza. Jego wola, tylko potem niech nie zdradza ambicji politycznych, chyba że w innym kraju. My tu wyrośliśmy na pewnych mitach, na stereotypach i one naturalnie mogą stopniowo się zmieniać, ale one i tylko one stanowią formę naszej egzystencji. Kto tej formy nie chce uszanować, wolna droga. Kto ją dewastuje, ten niszczy nie tylko siebie, ale wszystko wokół. Na to nie pozwolimy.
Więcej możesz przeczytać w 33/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.