Prezydent Bronisław Komorowski podczas obchodów 68. rocznicy powstania warszawskiego zaproponował, by 11 listopada w Święto Niepodległości odbył się jeden, wspólny marsz ponad podziałami. Na prawicy zawrzało.
Rafał A. Ziemkiewicz, całkiem sprawnie posługujący się słowem pisarz i publicysta, bezrefleksyjnie zdążył już zadeklarować, że skoro w takim wydarzeniu ma wziąć udział prezydent, to jego tam nie będzie. - Nie chcę 11 listopada świętować z ludźmi, którzy w mojej ocenie hańbią swoją osobą najwyższe urzędy w państwie, które powierzyła im otumaniona większość społeczeństwa - mówił. Cóż, jego prawo. Problemem są jednak dalsze słowa, w których dumny redaktor Ziemkiewicz stwierdził, że święta narodowe to dobry czas i miejsce na manifestacje polityczne. I takie deklaracje są już niebezpiecznie.
Dlaczego? Cóż - przykład tego widzieliśmy podczas obchodów 68. rocznicy powstania warszawskiego. 1 sierpnia wybuczani i wygwizdani zostali premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i... proszący o uszanowanie pamięci bohaterów prezes Zarządu Głównego Związku Powstańców Warszawskich 95-letni generał Zbigniew Ścibor-Rylski. Powiedzmy sobie jasno - ci, którzy się takich zachowań dopuścili, nie przyszli na uroczystości by czcić bohaterskich powstańców, ale wyłącznie po to, by manifestować swoje poglądy i wyrazić niechęć do obecnych władz.
Najwyraźniej w tej samej intencji na Marsz Niepodległości chce przychodzić Rafał Ziemkiewicz. Nie chodzi mu o to, by celebrować odzyskaną niepodległość ale o to, by na sztandarach i w wykrzykiwanych hasłach okazać swój sprzeciw wobec rządzących. W takim celu na ten marsz wybierają się również wszelkiej maści antysemici, neofaszyści i rasiści domagający się "Polski dla Polaków". Na szczęście te środowiska stanowią jedynie mały wycinek uczestników corocznego niepodległościowego święta. Na nieszczęście - również za sprawą mediów – są jednocześnie wycinkiem najgłośniejszym i najbardziej widocznym. To oni spalili wozy transmisyjne telewizji, to oni pobili się z lewackimi bojówkami. W efekcie to oni są skazą na pięknej idei marszu. Marszu, na który przychodzą zwykli ludzie, rodziny z dziećmi.
Tych zwykłych ludzi chcących uczcić wspaniały i radosny (!) dzień naszej historii mogłoby być jeszcze więcej. Wielu jednak wciąż się boi. Dlaczego więc prawicowe środowiska są tak przeciwnie jednoczącej (przynajmniej w założeniu) inicjatywie prezydenta? Wydaje się, że głównym powodem są wynikające z bardzo niskich pobudek antypatie polityczne. Choć i Bronisław Komorowski mógłby się do realizacji swojego pomysłu lepiej przygotować. Na pierwsze spotkanie, które odbyło się w Kancelarii Prezydenta głowa naszego państwa zapomniała zaprosić... przedstawicieli Marszu Niepodległości. Niezależnie czy było to działanie celowe, czy zwykłe niedopatrzenie, nie mogło uspokoić atmosfery.
Do 11 listopada trochę czasu jednak jeszcze zostało. Czego możemy się tego dnia spodziewać? Trudno powiedzieć. Chciałbym żeby i prezydent, i wszelkie środowiska zainteresowane świętowaniem dnia niepodległości znalazły wspólny język. Bo jeden, wspólny marsz, ponad podziałami, w którym wszyscy zgodnie cieszyliby się z niepodległości Polski, to perspektywa niezwykle piękna. Ale czy realna? Warto wierzyć.
Dlaczego? Cóż - przykład tego widzieliśmy podczas obchodów 68. rocznicy powstania warszawskiego. 1 sierpnia wybuczani i wygwizdani zostali premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i... proszący o uszanowanie pamięci bohaterów prezes Zarządu Głównego Związku Powstańców Warszawskich 95-letni generał Zbigniew Ścibor-Rylski. Powiedzmy sobie jasno - ci, którzy się takich zachowań dopuścili, nie przyszli na uroczystości by czcić bohaterskich powstańców, ale wyłącznie po to, by manifestować swoje poglądy i wyrazić niechęć do obecnych władz.
Najwyraźniej w tej samej intencji na Marsz Niepodległości chce przychodzić Rafał Ziemkiewicz. Nie chodzi mu o to, by celebrować odzyskaną niepodległość ale o to, by na sztandarach i w wykrzykiwanych hasłach okazać swój sprzeciw wobec rządzących. W takim celu na ten marsz wybierają się również wszelkiej maści antysemici, neofaszyści i rasiści domagający się "Polski dla Polaków". Na szczęście te środowiska stanowią jedynie mały wycinek uczestników corocznego niepodległościowego święta. Na nieszczęście - również za sprawą mediów – są jednocześnie wycinkiem najgłośniejszym i najbardziej widocznym. To oni spalili wozy transmisyjne telewizji, to oni pobili się z lewackimi bojówkami. W efekcie to oni są skazą na pięknej idei marszu. Marszu, na który przychodzą zwykli ludzie, rodziny z dziećmi.
Tych zwykłych ludzi chcących uczcić wspaniały i radosny (!) dzień naszej historii mogłoby być jeszcze więcej. Wielu jednak wciąż się boi. Dlaczego więc prawicowe środowiska są tak przeciwnie jednoczącej (przynajmniej w założeniu) inicjatywie prezydenta? Wydaje się, że głównym powodem są wynikające z bardzo niskich pobudek antypatie polityczne. Choć i Bronisław Komorowski mógłby się do realizacji swojego pomysłu lepiej przygotować. Na pierwsze spotkanie, które odbyło się w Kancelarii Prezydenta głowa naszego państwa zapomniała zaprosić... przedstawicieli Marszu Niepodległości. Niezależnie czy było to działanie celowe, czy zwykłe niedopatrzenie, nie mogło uspokoić atmosfery.
Do 11 listopada trochę czasu jednak jeszcze zostało. Czego możemy się tego dnia spodziewać? Trudno powiedzieć. Chciałbym żeby i prezydent, i wszelkie środowiska zainteresowane świętowaniem dnia niepodległości znalazły wspólny język. Bo jeden, wspólny marsz, ponad podziałami, w którym wszyscy zgodnie cieszyliby się z niepodległości Polski, to perspektywa niezwykle piękna. Ale czy realna? Warto wierzyć.