Dojechał i padł… jak kierowca ambasadora

Dojechał i padł… jak kierowca ambasadora

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
Krążyła kiedyś anegdota, o kierowcy pewnego ambasadora, który dojechał pod dom i padł z przepicia. Nie wierzyłem, że to możliwe. A jednak. Podobnej rzeczy dokonał mieszkaniec miejscowości Bobry na Mazurach.
Działo się to w jednym z państw tzw. demokracji ludowej, w latach 60-tych ubiegłego wieku. Towarzysze radzieccy wydawali bankiet. Był na nim oczywiście polski ambasador przywieziony przez kierowcę. W czasie bankietu szofer był goszczony przez radzieckich kolegów. Za kołnierz nie wylewali.

Po przyjęciu, kierowca grzecznie odwiózł ambasadora i pojechał służbowym samochodem do domu. Zaparkował, wysiadł, zamknął samochód i koniec. Rano obudził się koło samochodu z wielkim kacem. Podobno był kierowcą doskonałym i nic nie było po nim widać jak był pijany.

Podobnie zrobił 45-letni mieszkaniec wsi Bobry koło Ełku. Miał trudniej, bo jechał jednośladem. Kompletnie pijany wsiadł na skuter w Prostkach. Przejechał około 10 kilometrów drogą krajową 65 do domu, zaparkował skuter i runął na trawę.

Przebudzenie miał nieprzyjemne, bo zobaczył nad sobą policjantów. Wydmuchał 2,5 promila.

Może trafić za kratki, bo już piąty raz stanie przed sądem, za jazdę po pijaku. Kierowcy ambasadora nie groziło, bo w tamtych czasach, byłoby to jak podniesienie ręki na władzę.

Zapraszamy do lektury bloga Michała Engelhardta