- Może najlepiej będzie, jak ministerstwo sportu się rozwiąże. Bo po co ono jest? Żeby pani minister jeździła i namawiała ludzi, którzy mają wydatki na funkcjonowanie województwa, na pomoc szkołom, budowę szpitali i infrastruktury drogowej, żeby wydawali pieniądze których nie mają na coś jeszcze innego? - mówi w obszernej rozmowie z Wprost.pl były selekcjoner reprezentacji Polski Janusz Wójcik.
Zapraszamy też do drugiej części rozmowy z Januszem Wójcikiem
Marcin Pieńkowski, Wprost.pl: Minister sportu Joanna Mucha przedstawiła ostatnio plan, który ma sprawić, aby Polska na igrzyskach olimpijskich zdobywała więcej medali. To plan wieloletni – ma przynieść owoce za 16 lat.
Janusz Wójcik, były selekcjoner reprezentacji Polski: Ja nie rozumiem, o co chodzi pani minister. Chyba jest zagubiona, nie wie co ma robić ze sportem. Myślę, że nie skonsultowała tego ani z komitetem olimpijskim, ani z trenerami, którzy wcześniej doprowadzali Polskę do znacznie lepszych wyników niż te, które osiągaliśmy na ostatnich igrzyskach.
Dziś poziom polskiego sportu regularnie się obniża.
To jest równia pochyła, łódź z polskim sportem nabiera coraz bardziej wody i tonie, zamiast płynąć coraz szybciej po medale. I dotyczy to wszystkich - nie ma co krytykować poszczególnych zawodników. Jest po prostu słabo i tyle.
Kiedy minister Mucha mówi o jakimś szesnastoletnim planie, to jest to gra na przeczekanie. Na zasadzie - może znajdzie się sportowiec lub grupa, której się uda i zdobędziemy kilka medali. To ma być świadectwo, że wymyślono nieprawdopodobnie dobry pomysł na odbudowanie polskiego sportu. To nieprawda.
Minister Mucha zachowała się jak polityk. Zapowiedziała, że na efekty jej planu trzeba poczekać szesnaście lat – i w ten sposób zdjęła z siebie odpowiedzialność za najbliższe lata. A nikt chyba nie wierzy, że Mucha będzie ministrem sportu w 2028 roku.
Na pewno nie będzie. Wtedy rządzić będą już inne opcje polityczne. Problem w tym, że tu nie chodzi o politykę, tylko o coś, co ma sprawiać choćby drobną przyjemność, czyli o wyniki polskich sportowców.
Co jest głównym problemem polskiego sportu?
Ja nie bez kozery przypominam, ze 8 sierpnia - w dniu, w którym siatkarze grali o ćwierćfinał - minęła 20. rocznica ostatniego medalu w grach zespołowych, czyli srebra moich piłkarzy. Od tego czasu w grach zespołowych na igrzyskach nie wygraliśmy nic. To jest kompromitacja, bo to przede wszystkim – nie ujmując nic innych dyscyplinom – gry zespołowe liczą się najbardziej.
Dlaczego?
Bo to one świadczą o poziomie sportu zarówno zawodowego, jak i amatorskiego oraz masowego.
Wracając do pomysłów minister Muchy - jej plan jest dość oryginalny. Pani minister chce jeździć od województwa, do województwa i namawiać gminy, by przesuwały fundusze z budżetu, z infrastruktury na sport, trenerów czy wuefistów, którzy nie podlegają jej, a minister edukacji narodowej.
To może najlepiej będzie, jak ministerstwo sportu się rozwiąże. Bo po co ono jest? Żeby pani minister jeździła i namawiała ludzi, którzy mają wydatki na funkcjonowanie województwa, na pomoc szkołom, budowę szpitali i infrastruktury drogowej, żeby wydawali pieniądze których nie mają na coś jeszcze innego?
Moim zdaniem ministerstwo powinno się raczej zajmować sportem amatorskim i masowym. Pieniądze można przeznaczać właśnie na te obszary.
Zgadza się. Przede wszystkim powinno się postawić na umasowienie struktury całego sportu. To nie są wielkie pieniądze. Należy odbudować szkolny sport, LZS-y - to z nich wychodziło najwięcej młodych, zdolnych sportowców. To powinna być długofalowa działalność. Oprócz tego trzeba zwiększyć kontrole nad wydawanymi pieniędzmi i przygotowaniami do rożnych imprez. Teraz tego zabrakło, dlatego efekty były jakie były. Nawet nie chcę mówić, na jakiej zasadzie były wydawane pieniądze, przekazywane zawodnikom na przygotowania. Zawodnik sam miał się przygotowywać?
Był Klub Polska Londyn 2012 stworzony specjalnie, żeby zajmować się najlepszymi, starannie wyselekcjonowanymi sportowcami. Na ich przygotowania miały iść największe środki.
Kto wybrał tych sportowców? Co to za ekipa stwierdziła, że to są sportowcy, którzy mają największe szanse na medal?
Teoretycznie grupa ekspertów, byłych trenerów, z Pawłem Słomińskim na czele.
Myślę, że nie do końca. To było teoretyzowanie, przekazywanie pieniędzy, ale przede wszystkim liczenie na doświadczenie sportowców, którzy sami będą wiedzieli jak się przygotować i samokontrolować. Nie było odpowiedniego, nowoczesnego systemu, który obowiązuje teraz w Europie. Systemu, który dawałby szanse na zdobywanie większej ilości medali. Treningi były niewystarczające pod każdym względem. Zawodnicy, na których liczyliśmy zawiedli. A na wszystkich liczyliśmy, bo przecież po co oni pojechali na igrzyska? Po to żeby się przejechać, żeby zobaczyć stadion w Londynie? Po to pojechali żeby zdobywać punkty, medale, aby się chociaż o podium ocierać. Tymczasem w rzeczywistości niektóre wyniki były wręcz żenujące. Nie chcę przykrości komuś robić, ale nie na to liczyliśmy. Dlatego zawód jest tak wielki, a w środowisku sportowym nawet żałoba.
Przygotowaniem sportowców zajmują się również związki. Je też minister Mucha chce rozliczać na podstawie regularnych raportów.
W związkach też popełniono błędy. Nie było odpowiedniej kontroli cyklu przygotowawczego zawodników wyjeżdżających na zgrupowania. Określanie olimpijskiego minimum to za mało. Osiągniecie określonego czasu, ilości centymetrów to nie jest wszystko. Chodzi o odpowiednie przygotowanie. To jest turniej.
Sportowcy skupiają się na osiągnięciu minimów. Może tu leży problem?
Niektórzy z tytułami mistrzów świata czy Europy na koncie musieli do ostatnich dni walczyć o te wyniki. Później forma spada właśnie dlatego, że nie ma kontroli do samego końca przygotowań przed turniejem. Oprócz kontroli dopingowych powinny być również kontrole wydolnościowe, siłowe i różne inne. Wszystkie cechy motoryczne potrzebne w danej dyscyplinie powinny być badane. Powinniśmy wiedzieć w jakiej formie jest zawodnik, który wsiada do samolotu lecącego na igrzyska. Tego nie było.
Złoty medal w Londynie zdobył Adrian Zieliński, który się spakował, wyjechał do Gruzji wbrew woli związku i tam, na swój koszt, przygotował się na tyle dobrze, że przywiózł złoty medal. I teraz związek robi mu kłopoty z tego powodu.
Nie tylko jemu. Podobne problemy przeżywa nasza jedyna bokserka, na którą liczyliśmy. Wszystko wynika z jednego - z braku profesjonalnej kontroli przygotowań i tego, do jakiego wyniku mogą go te przygotowania doprowadzić. Znowu wrócę do naszego występu w Barcelonie. Wygraliśmy swoją grupę eliminacyjna, bardzo trudną, jeśli nie najsilniejszą - z Anglią, Turcją i Irlandią, zdobywając jako jedyni w Europie komplet punktów. Powiedziałem wtedy do chłopaków, że jedziemy po to, żeby coś przywieźć z Barcelony, a nie wracać z pustymi rękoma. I tak się stało.
Mieliśmy jeszcze reprezentację do lat 18, która zdobyła mistrzostwo Europy w 2001 r. - ale i oni później nic nie osiągnęli.
Nie było systemu, profesjonalnego planu. Wszystko się rozleciało i tyle. Tak samo zresztą, jak zniweczono to, co zrobiłem z chłopakami z reprezentacji olimpijskiej. Byliśmy przecież de facto mistrzami świata do lat 23. To są już ukształtowani piłkarze, gotowi zawodnicy do gry w pierwszej reprezentacji. Tymczasem obrażono się na to, że powiedziałem - i sami zawodnicy również to potwierdzili - że chcemy zmienić szyld i grać dalej. Oni chcieli grać, zdobywać kolejne medale i osiągać wielkie rzeczy dla polskiej piłki. Tymczasem powiedziano im po prostu: wyp…e.
Kto tak powiedział?
Ludzie, którzy wtedy rządzili polską piłką. Okazuje się, że nie tylko wtedy, bo gdy mieliśmy zdolną grupę utalentowanych juniorów, to również to rozp…o. Jesteśmy mistrzami w rozwalaniu. To był ostatni, tak spektakularny sukces polskiej piłki. Od tamtej pory nic, zero. Przecież nie będziemy mówić o samych awansach na mistrzostwach świata z jakichś śmiesznych grup. Później żeśmy tak w d..ę dostawali, że aż nam głowy odskakiwały.
Z nieco trudniejszej grupy wyszedł Beenhakker w eliminacjach do Euro 2008. Tam była Portugalia, Czechy i zawsze groźna Serbia.
Wszyscy oglądaliśmy te mecze. Było w nich więcej farta niż umiejętności. Później niestety okazało się, że fart się ulotnił, a umiejętności zostały.
Teraz, po Euro 2012, mamy kolejną rekrutację do kadry. Podobno nie ma czasu budować, ale nie ma też czasu nie budować.
Euro 2012 można określić - bardzo grzecznie i spokojnie – mianem kompletnej klapy. Po Euro zostało gruzowisko - i to gruzowisko widzieliśmy w ostatnim meczu z Estonią.
Trener Fornalik jest w stanie coś naprawić?
Gruzy, gruzy i jeszcze raz gruzy. Nikt nie zorganizował takiej ekipy, która mogłaby szybko próbować oczyścić teren, żeby móc na tym czystym, odgruzowanym boisku coś zrobić.
Pan oglądał mecz z Estonią?
Oglądałem i zmieniałem kanały, bo po prostu nie było co oglądać (śmiech). Patrzeć na to, po to tylko żeby się denerwować? Są pewne rzeczy do przewidzenia - ktoś kto to widział i siedzi w piłce ileś tam lat, to wie, co się może za chwilę wydarzyć. Ja nie przewidywałem, żeby Polacy mogli strzelić bramkę. Chyba sami Estończycy musieliby ją sobie strzelić. Czekałem tylko, kiedy Estończycy wyprowadzą kontrę. Byli szybsi od nas i agresywniejsi od naszych obrońców.
Fornalik powołał tych samych ludzi, których przez dwa lata do Euro przygotowywał Smuda. Dwa lata wspólnej gry, a oni wyszli na mecz z Estonią i wyglądali, jakby spotkali się po raz pierwszy. Nie było żadnego zgrania, nikt nie wiedział gdzie ma biegać.
Dlatego mówiłem, że należy się zastanowić, czy Smuda nie powinien pozostać na stanowisku trenera - oczywiście na określonych innych warunkach, z wytyczonym celem awansu do mistrzostw świata. Jeśli by tego nie osiągnął, kontrakt zostałby rozwiązany. On znał tych zawodników, selekcjonował. Być może dopatrzył się po Euro jakichś swoich błędów, pomyłek.
Fornalik się nie dopatrzył?
To nowy trener, niedoświadczony, nie prowadził nawet kadry juniorów, więc nie wiedział, co oznacza reprezentacja. Trafił od razu na niesamowicie głęboką i mętną wodę. Zapytałem go zresztą na ostatnim spotkaniu zarządu, czy będzie potrafił dać sobie radę w takim miejscu. Odpowiedział, że się postara. Ale jak widać na razie kiepsko się stara. Oparł się na tych, którzy się nie sprawdzili.
Smuda powinien zostać, bo znał tych zawodników?
Ale pod jakąś kontrolą grupy doradców. Doświadczonych trenerów, którzy coś osiągnęli, znają się na tym. Wspólnie razem mogliby coś osiągnąć. On musiałby się oczywiście sam na to zgodzić, ale można mu było postawić warunek, że taka grupa musi być. Szwedzi osiągając wielkie wyniki mieli duety i szerokie zaplecze trenerskie, które jeździło na mecze.
Trenera Smudy jednak nie mamy, mamy wuefistę – taki pseudonim podobno przyznano nowemu selekcjonerowi. Trochę od inicjałów, a trochę z powodu braku charyzmy. Rzeczywiście mu jej brakuje?
Mnie zdziwiła ostatnia jego wypowiedź, zaraz po meczu. Waldek powiedział, że może to i dobrze, że teraz przegrali. I co on myśli? Że ruszą zaraz jego ludzie ze sztabu na mecze polskiej ekstraklasy i znajdą nowe perły? Już w tym momencie się ośmieszył, bo przychodził do reprezentacji jako trener, który wie na czym polega polska liga, osiągnął tam jakiś sukces.
Wie jaki poziom reprezentują piłkarze ekstraklasy.
Polska liga nie ma żadnego poziomu. Poziom jest taki, jaki pokazali naszemu mistrzowi Polski Szwedzi. Rozjechali ich jak... Nie będę przeklinał.
Szwedzi byli zaskoczeni, że zawodnicy Śląska nie biegali, tylko stali. Mnie zastanawia inna rzecz. Trener Fornalik wyrażał się rozsądnie – do momentu, gdy został selekcjonerem. Kiedy objął kadrę narodową okazało się, że występ na Euro nie był jednak klapą. Pan był trenerem reprezentacji, zna pan przedstawicieli PZPN. Proszę mi wytłumaczyć co jest w tej reprezentacji, że przychodzi mądry człowiek - i nagle ta mądrość znika? Trener Fornalik nagle mówi, że nasza grupa w czasie Euro wcale nie była taka słaba.
Może przygotowuje sobie grunt do miękkiego lądowania po eliminacjach do mistrzostw świata. W takiej grupie gdzie jest Anglia, Czarnogóra i Ukraina...
…i Mołdawia.
…jak Polacy będą grali taki mecz jak ostatnio, to i z Mołdawią będą problemy.
Najpierw gramy z Czarnogórą, później z Mołdawią i Anglią.
Jeśli w tych trzech meczach zdobędziemy jeden punkt, to zawodnicy mogą jechać na drugą część wakacji. Mogą się spakować i lecieć, żeby się odstresować i odblokować psychicznie po nieudanych historiach w reprezentacji. A później wrócić do lig zachodnich, gdzie grają albo siedzą na ławkach.
Druga część obszernej rozmowy z byłym selekcjonerem reprezentacji Polski Januszem Wójcikiem już na Wprost.pl. W niej m.in. o pozycji Waldemara Fornalika w kadrze, Polskim Związku Piłki Nożnej oraz korupcji i wydawaniu licencji trenerskich. Zapraszamy do lektury!
Marcin Pieńkowski, Wprost.pl: Minister sportu Joanna Mucha przedstawiła ostatnio plan, który ma sprawić, aby Polska na igrzyskach olimpijskich zdobywała więcej medali. To plan wieloletni – ma przynieść owoce za 16 lat.
Janusz Wójcik, były selekcjoner reprezentacji Polski: Ja nie rozumiem, o co chodzi pani minister. Chyba jest zagubiona, nie wie co ma robić ze sportem. Myślę, że nie skonsultowała tego ani z komitetem olimpijskim, ani z trenerami, którzy wcześniej doprowadzali Polskę do znacznie lepszych wyników niż te, które osiągaliśmy na ostatnich igrzyskach.
Dziś poziom polskiego sportu regularnie się obniża.
To jest równia pochyła, łódź z polskim sportem nabiera coraz bardziej wody i tonie, zamiast płynąć coraz szybciej po medale. I dotyczy to wszystkich - nie ma co krytykować poszczególnych zawodników. Jest po prostu słabo i tyle.
Kiedy minister Mucha mówi o jakimś szesnastoletnim planie, to jest to gra na przeczekanie. Na zasadzie - może znajdzie się sportowiec lub grupa, której się uda i zdobędziemy kilka medali. To ma być świadectwo, że wymyślono nieprawdopodobnie dobry pomysł na odbudowanie polskiego sportu. To nieprawda.
Minister Mucha zachowała się jak polityk. Zapowiedziała, że na efekty jej planu trzeba poczekać szesnaście lat – i w ten sposób zdjęła z siebie odpowiedzialność za najbliższe lata. A nikt chyba nie wierzy, że Mucha będzie ministrem sportu w 2028 roku.
Na pewno nie będzie. Wtedy rządzić będą już inne opcje polityczne. Problem w tym, że tu nie chodzi o politykę, tylko o coś, co ma sprawiać choćby drobną przyjemność, czyli o wyniki polskich sportowców.
Co jest głównym problemem polskiego sportu?
Ja nie bez kozery przypominam, ze 8 sierpnia - w dniu, w którym siatkarze grali o ćwierćfinał - minęła 20. rocznica ostatniego medalu w grach zespołowych, czyli srebra moich piłkarzy. Od tego czasu w grach zespołowych na igrzyskach nie wygraliśmy nic. To jest kompromitacja, bo to przede wszystkim – nie ujmując nic innych dyscyplinom – gry zespołowe liczą się najbardziej.
Dlaczego?
Bo to one świadczą o poziomie sportu zarówno zawodowego, jak i amatorskiego oraz masowego.
Wracając do pomysłów minister Muchy - jej plan jest dość oryginalny. Pani minister chce jeździć od województwa, do województwa i namawiać gminy, by przesuwały fundusze z budżetu, z infrastruktury na sport, trenerów czy wuefistów, którzy nie podlegają jej, a minister edukacji narodowej.
To może najlepiej będzie, jak ministerstwo sportu się rozwiąże. Bo po co ono jest? Żeby pani minister jeździła i namawiała ludzi, którzy mają wydatki na funkcjonowanie województwa, na pomoc szkołom, budowę szpitali i infrastruktury drogowej, żeby wydawali pieniądze których nie mają na coś jeszcze innego?
Moim zdaniem ministerstwo powinno się raczej zajmować sportem amatorskim i masowym. Pieniądze można przeznaczać właśnie na te obszary.
Zgadza się. Przede wszystkim powinno się postawić na umasowienie struktury całego sportu. To nie są wielkie pieniądze. Należy odbudować szkolny sport, LZS-y - to z nich wychodziło najwięcej młodych, zdolnych sportowców. To powinna być długofalowa działalność. Oprócz tego trzeba zwiększyć kontrole nad wydawanymi pieniędzmi i przygotowaniami do rożnych imprez. Teraz tego zabrakło, dlatego efekty były jakie były. Nawet nie chcę mówić, na jakiej zasadzie były wydawane pieniądze, przekazywane zawodnikom na przygotowania. Zawodnik sam miał się przygotowywać?
Był Klub Polska Londyn 2012 stworzony specjalnie, żeby zajmować się najlepszymi, starannie wyselekcjonowanymi sportowcami. Na ich przygotowania miały iść największe środki.
Kto wybrał tych sportowców? Co to za ekipa stwierdziła, że to są sportowcy, którzy mają największe szanse na medal?
Teoretycznie grupa ekspertów, byłych trenerów, z Pawłem Słomińskim na czele.
Myślę, że nie do końca. To było teoretyzowanie, przekazywanie pieniędzy, ale przede wszystkim liczenie na doświadczenie sportowców, którzy sami będą wiedzieli jak się przygotować i samokontrolować. Nie było odpowiedniego, nowoczesnego systemu, który obowiązuje teraz w Europie. Systemu, który dawałby szanse na zdobywanie większej ilości medali. Treningi były niewystarczające pod każdym względem. Zawodnicy, na których liczyliśmy zawiedli. A na wszystkich liczyliśmy, bo przecież po co oni pojechali na igrzyska? Po to żeby się przejechać, żeby zobaczyć stadion w Londynie? Po to pojechali żeby zdobywać punkty, medale, aby się chociaż o podium ocierać. Tymczasem w rzeczywistości niektóre wyniki były wręcz żenujące. Nie chcę przykrości komuś robić, ale nie na to liczyliśmy. Dlatego zawód jest tak wielki, a w środowisku sportowym nawet żałoba.
Przygotowaniem sportowców zajmują się również związki. Je też minister Mucha chce rozliczać na podstawie regularnych raportów.
W związkach też popełniono błędy. Nie było odpowiedniej kontroli cyklu przygotowawczego zawodników wyjeżdżających na zgrupowania. Określanie olimpijskiego minimum to za mało. Osiągniecie określonego czasu, ilości centymetrów to nie jest wszystko. Chodzi o odpowiednie przygotowanie. To jest turniej.
Sportowcy skupiają się na osiągnięciu minimów. Może tu leży problem?
Niektórzy z tytułami mistrzów świata czy Europy na koncie musieli do ostatnich dni walczyć o te wyniki. Później forma spada właśnie dlatego, że nie ma kontroli do samego końca przygotowań przed turniejem. Oprócz kontroli dopingowych powinny być również kontrole wydolnościowe, siłowe i różne inne. Wszystkie cechy motoryczne potrzebne w danej dyscyplinie powinny być badane. Powinniśmy wiedzieć w jakiej formie jest zawodnik, który wsiada do samolotu lecącego na igrzyska. Tego nie było.
Złoty medal w Londynie zdobył Adrian Zieliński, który się spakował, wyjechał do Gruzji wbrew woli związku i tam, na swój koszt, przygotował się na tyle dobrze, że przywiózł złoty medal. I teraz związek robi mu kłopoty z tego powodu.
Nie tylko jemu. Podobne problemy przeżywa nasza jedyna bokserka, na którą liczyliśmy. Wszystko wynika z jednego - z braku profesjonalnej kontroli przygotowań i tego, do jakiego wyniku mogą go te przygotowania doprowadzić. Znowu wrócę do naszego występu w Barcelonie. Wygraliśmy swoją grupę eliminacyjna, bardzo trudną, jeśli nie najsilniejszą - z Anglią, Turcją i Irlandią, zdobywając jako jedyni w Europie komplet punktów. Powiedziałem wtedy do chłopaków, że jedziemy po to, żeby coś przywieźć z Barcelony, a nie wracać z pustymi rękoma. I tak się stało.
Mieliśmy jeszcze reprezentację do lat 18, która zdobyła mistrzostwo Europy w 2001 r. - ale i oni później nic nie osiągnęli.
Nie było systemu, profesjonalnego planu. Wszystko się rozleciało i tyle. Tak samo zresztą, jak zniweczono to, co zrobiłem z chłopakami z reprezentacji olimpijskiej. Byliśmy przecież de facto mistrzami świata do lat 23. To są już ukształtowani piłkarze, gotowi zawodnicy do gry w pierwszej reprezentacji. Tymczasem obrażono się na to, że powiedziałem - i sami zawodnicy również to potwierdzili - że chcemy zmienić szyld i grać dalej. Oni chcieli grać, zdobywać kolejne medale i osiągać wielkie rzeczy dla polskiej piłki. Tymczasem powiedziano im po prostu: wyp…e.
Kto tak powiedział?
Ludzie, którzy wtedy rządzili polską piłką. Okazuje się, że nie tylko wtedy, bo gdy mieliśmy zdolną grupę utalentowanych juniorów, to również to rozp…o. Jesteśmy mistrzami w rozwalaniu. To był ostatni, tak spektakularny sukces polskiej piłki. Od tamtej pory nic, zero. Przecież nie będziemy mówić o samych awansach na mistrzostwach świata z jakichś śmiesznych grup. Później żeśmy tak w d..ę dostawali, że aż nam głowy odskakiwały.
Z nieco trudniejszej grupy wyszedł Beenhakker w eliminacjach do Euro 2008. Tam była Portugalia, Czechy i zawsze groźna Serbia.
Wszyscy oglądaliśmy te mecze. Było w nich więcej farta niż umiejętności. Później niestety okazało się, że fart się ulotnił, a umiejętności zostały.
Teraz, po Euro 2012, mamy kolejną rekrutację do kadry. Podobno nie ma czasu budować, ale nie ma też czasu nie budować.
Euro 2012 można określić - bardzo grzecznie i spokojnie – mianem kompletnej klapy. Po Euro zostało gruzowisko - i to gruzowisko widzieliśmy w ostatnim meczu z Estonią.
Trener Fornalik jest w stanie coś naprawić?
Gruzy, gruzy i jeszcze raz gruzy. Nikt nie zorganizował takiej ekipy, która mogłaby szybko próbować oczyścić teren, żeby móc na tym czystym, odgruzowanym boisku coś zrobić.
Pan oglądał mecz z Estonią?
Oglądałem i zmieniałem kanały, bo po prostu nie było co oglądać (śmiech). Patrzeć na to, po to tylko żeby się denerwować? Są pewne rzeczy do przewidzenia - ktoś kto to widział i siedzi w piłce ileś tam lat, to wie, co się może za chwilę wydarzyć. Ja nie przewidywałem, żeby Polacy mogli strzelić bramkę. Chyba sami Estończycy musieliby ją sobie strzelić. Czekałem tylko, kiedy Estończycy wyprowadzą kontrę. Byli szybsi od nas i agresywniejsi od naszych obrońców.
Fornalik powołał tych samych ludzi, których przez dwa lata do Euro przygotowywał Smuda. Dwa lata wspólnej gry, a oni wyszli na mecz z Estonią i wyglądali, jakby spotkali się po raz pierwszy. Nie było żadnego zgrania, nikt nie wiedział gdzie ma biegać.
Dlatego mówiłem, że należy się zastanowić, czy Smuda nie powinien pozostać na stanowisku trenera - oczywiście na określonych innych warunkach, z wytyczonym celem awansu do mistrzostw świata. Jeśli by tego nie osiągnął, kontrakt zostałby rozwiązany. On znał tych zawodników, selekcjonował. Być może dopatrzył się po Euro jakichś swoich błędów, pomyłek.
Fornalik się nie dopatrzył?
To nowy trener, niedoświadczony, nie prowadził nawet kadry juniorów, więc nie wiedział, co oznacza reprezentacja. Trafił od razu na niesamowicie głęboką i mętną wodę. Zapytałem go zresztą na ostatnim spotkaniu zarządu, czy będzie potrafił dać sobie radę w takim miejscu. Odpowiedział, że się postara. Ale jak widać na razie kiepsko się stara. Oparł się na tych, którzy się nie sprawdzili.
Smuda powinien zostać, bo znał tych zawodników?
Ale pod jakąś kontrolą grupy doradców. Doświadczonych trenerów, którzy coś osiągnęli, znają się na tym. Wspólnie razem mogliby coś osiągnąć. On musiałby się oczywiście sam na to zgodzić, ale można mu było postawić warunek, że taka grupa musi być. Szwedzi osiągając wielkie wyniki mieli duety i szerokie zaplecze trenerskie, które jeździło na mecze.
Trenera Smudy jednak nie mamy, mamy wuefistę – taki pseudonim podobno przyznano nowemu selekcjonerowi. Trochę od inicjałów, a trochę z powodu braku charyzmy. Rzeczywiście mu jej brakuje?
Mnie zdziwiła ostatnia jego wypowiedź, zaraz po meczu. Waldek powiedział, że może to i dobrze, że teraz przegrali. I co on myśli? Że ruszą zaraz jego ludzie ze sztabu na mecze polskiej ekstraklasy i znajdą nowe perły? Już w tym momencie się ośmieszył, bo przychodził do reprezentacji jako trener, który wie na czym polega polska liga, osiągnął tam jakiś sukces.
Wie jaki poziom reprezentują piłkarze ekstraklasy.
Polska liga nie ma żadnego poziomu. Poziom jest taki, jaki pokazali naszemu mistrzowi Polski Szwedzi. Rozjechali ich jak... Nie będę przeklinał.
Szwedzi byli zaskoczeni, że zawodnicy Śląska nie biegali, tylko stali. Mnie zastanawia inna rzecz. Trener Fornalik wyrażał się rozsądnie – do momentu, gdy został selekcjonerem. Kiedy objął kadrę narodową okazało się, że występ na Euro nie był jednak klapą. Pan był trenerem reprezentacji, zna pan przedstawicieli PZPN. Proszę mi wytłumaczyć co jest w tej reprezentacji, że przychodzi mądry człowiek - i nagle ta mądrość znika? Trener Fornalik nagle mówi, że nasza grupa w czasie Euro wcale nie była taka słaba.
Może przygotowuje sobie grunt do miękkiego lądowania po eliminacjach do mistrzostw świata. W takiej grupie gdzie jest Anglia, Czarnogóra i Ukraina...
…i Mołdawia.
…jak Polacy będą grali taki mecz jak ostatnio, to i z Mołdawią będą problemy.
Najpierw gramy z Czarnogórą, później z Mołdawią i Anglią.
Jeśli w tych trzech meczach zdobędziemy jeden punkt, to zawodnicy mogą jechać na drugą część wakacji. Mogą się spakować i lecieć, żeby się odstresować i odblokować psychicznie po nieudanych historiach w reprezentacji. A później wrócić do lig zachodnich, gdzie grają albo siedzą na ławkach.
Druga część obszernej rozmowy z byłym selekcjonerem reprezentacji Polski Januszem Wójcikiem już na Wprost.pl. W niej m.in. o pozycji Waldemara Fornalika w kadrze, Polskim Związku Piłki Nożnej oraz korupcji i wydawaniu licencji trenerskich. Zapraszamy do lektury!