Odlot po czterdziestce

Odlot po czterdziestce

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa ze STEVE'EM LUKATHEREM, współzałożycielem, wokalistą i gitarzystą grupy Toto
Roman Rogowiecki: - Toto tworzą artyści, którzy niezwykle aktywnie udzielają się jako muzycy sesyjni, gdy zespół przerywa na jakiś czas wspólne granie.
Steve Lukather: - Każdy z nas, zanim znalazł się w zespole, był zawodowcem współpracującym z największymi w swojej branży. Ja uczestniczyłem w przygotowywaniu niemal 800 płyt. Miałem okazję pracować ze wszystkimi swoimi idolami. Nagrywałem między innymi z takimi gwiazdami, jak Paul McCartney, George Harrison, Eric Clapton, Elton John, a nawet z Milesem Davisem.
- Szczyt waszej popularności przypadł na początek lat 80. W roku 1983 otrzymaliście sześć nagród Grammy, co - paradoksalnie - niekorzystnie odbiło się na dalszej karierze grupy.
- Rzeczywiście. W Stanach Zjednoczonych od 1986 r. żadna z naszych piosenek nie dotarła na pierwsze miejsca list przebojów. W innych krajach było jednak lepiej - ogółem sprzedaliśmy ponad 30 mln płyt. Czujemy się trochę jak zespół z podziemia: nie widać nas w MTV czy w innych stacjach muzycznych. Zazwyczaj ludzie albo nas kochają, albo nienawidzą. Podczas obecnej europejskiej trasy koncertowej zagramy prawie 60 koncertów; większość z nich w dużych halach mo- gących pomieścić 15-20 tys. słuchaczy.
- Specyficzne w waszych karierach jest to, że nie lansujecie własnych twarzy - popularne są wyłącznie wasze piosenki. Jak się czuje gwiazda, której nikt nie rozpoznaje na ulicy?
- Nie zależy mi na tym. Wystarczy, że ludzie rozpoznają mnie na scenie. Mam słynnych przyjaciół, jak aktor George Clooney czy gitarzysta Eddie Van Halen. Oni w ogóle nie mogą wyjść na ulicę. Odpowiada mi sława, ale bez szaleństwa. Wystarczą mi pieniądze. Niektóre gwiazdy wierzą w to, co się o nich pisze, i tracą kontakt z rzeczywistością. Mnie to nie grozi.
- Muzyka rockowa w Stanach Zjednoczonych straciła swoją niegdyś bardzo silną pozycję.
- Nawet typowo rockowe stacje radiowe przestały grać rocka. Nie wiem, co o tym myśleć. W ubiegłym roku w Ameryce wielkim przebojem okazała się kompozycja grupy Aerosmith. Była to jednak jedynie kwestia szczęścia. Rozgłośnie wolą nadawać hip hop czy inny gatunek - używając branżowego określenia - miejskiej muzyki. Ponadto dziś nie ma zespołów, które mogłyby przetrwać na rynku dziesięć czy dwadzieścia lat. Wszystkie najlepsze formacje rockowe lat 90. przestały istnieć: Nirvana, Soundgarden, Pearl Jam?
- Co by pan powiedział o swoich rockowych wyczynach, za sprawą których nadano panu przydomek Lucyfer?
- Chodzi o nasze balangi? Przyznaję, że w wieku 18-25 lat wierzyłem w rockowy sen. Miałem masę dziewczyn. Robiłem wszystkie najbardziej dekadenckie rzeczy, jakie można sobie wyobrazić. Czasami nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Zachowywałem się tak jak inni. Alkohol, narkotyki, dziewczyny... Odwołując się do własnego doświadczenia, mogę powiedzieć, że trzeba się strzec narkotyków, zwłaszcza heroiny. Seks nie jest niebezpieczny, jeśli zachowa się ostrożność. Ja zatrzymałem się w odpowiednim momencie. Połowa moich przyjaciół wylądowała w ośrodkach rehabilitacyjnych. Skończyłem z narkotykami, ale nadal lubię wypić kilka piw. Wiem, że muszę uważać, bo przekroczyłem już czterdziestkę.
- Uznawany jest pan za człowieka bardzo uduchowionego. Jak by pan określił swój stosunek do religii?
- Owszem, jestem bardzo uduchowiony. Nie jestem jednak odrodzonym chrześcijaninem. Nie wierzę w Kościół, wiarę noszę w sercu. Czytałem dużo książek, wiele medytuję. Im jestem starszy, tym bliższa staje mi się medytacja. Nie wierzę w to, że tam na górze jest facet z białą brodą i grozi nam palcem. Nie wierzę w to, że będę się smażył w ogniu piekielnym za wszystkie łajdactwa, jakie popełniłem w życiu, a było ich niemało. Krzyżyk, który noszę, jest dla mnie symbolem. Nigdy się z nim nie rozstaję. On mi przypomina o sprawach ostatecznych.
- Wielu muzyków po czterdziestce unika grania na koncertach. Toto na scenie dostaje skrzydeł, a pan wręcz na niej szaleje. Czy granie koncertów nadal sprawia panu taką radość?
- Kiedy jestem na scenie i obserwuję, jak ludzie nie mówiący moim językiem przeżywają moje piosenki, odczuwam satysfakcję nie do opisania. Widać, że nasza muzyka zabiera publiczność daleko od miejsca, w którym ci ludzie żyją na co dzień. Chcemy dać im trochę wytchnienia, zabawić ich. Cóż, jesteśmy muzykami.
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: