Ile powinni zarabiać samorządowcy?
Prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski zarabia mniej niż marszałek województwa śląskiego. Prezydent Warszawy Marcin Święcicki miesięcznie odbiera w kasie dwa razy więcej pieniędzy niż premier Jerzy Buzek. W całej Polsce zazwyczaj skłóceni z sobą radni prawicy i lewicy solidarnie tworzą koalicje, jeśli w grę wchodzi ustanowienie własnych - z reguły bardzo wysokich - wynagrodzeń.
Budżet Poznania jest sześciokrotnie większy od budżetu sejmiku wielkopolskiego i dwudziestokrotnie większy od budżetu powiatu poznańskiego. Tymczasem wynagrodzenia prezydenta Poznania, marszałka sejmiku i starosty poznańskiego niemal się nie różnią. Ich wysokość nie zależy od odpowiedzialności, zakresu zadań czy wielkości samorządu, którym trzeba zarządzać. Wiadomo tylko jedno: mają być jak najwyższe, bo zarobki burmistrzów, marszałków i starostów stanowią podstawę do ustalania wszystkich innych pensji wypłacanych pracownikom samorządowym.
Ze sprawozdania Krajowej Rady Regionalnych Izb Obrachunkowych wynika, że utrzymanie administracji państwowej i samorządowej pochłania rocznie prawie 10 proc. wydatków gmin. Im region jest słabszy ekonomicznie, tym - relatywnie - wydatki na utrzymanie administracji są większe. W byłym województwie zamojskim sięgały one 10,9 proc. dochodów gmin, w skierniewickim - 11,9 proc., a w łomżyńskim nawet 12,8 proc. Zaoszczędzić można na wszystkim: na łataniu dziur w gminnych drogach czy remoncie szkoły, lecz nie na wynagrodzeniach samorządowców.
"Rada Warszawy tak rozbudowała swoje biurokratyczne struktury, łącznie z zakładami budżetowymi, że na wynagrodzenia pracowników wydaje prawie jedną trzecią kwot, jakie w swoim budżecie mają duże warszawskie gminy z tzw. wianuszka" - stwierdził Andrzej Tekiel, rzecznik prasowy gminy Warszawa-Bemowo. Doszło do kuriozalnej sytuacji: prezydent Warszawy Marcin Święcicki, czując dyskomfort związany ze swoją doskonałą sytuacją finansową, już dwa razy występował do Rady Gminy Centrum o obniżenie swojego uposażenia, jednak rada nie zgodziła się na to, argumentując, że na tak ważnym stanowisku stolica potrzebuje dobrze opłacanego fachowca. Czy przypadkiem nie chodziło o to, że "obcinając" pensję prezydenta, członkowie rady musieliby również dokonać stosownej korekty własnych uposażeń? Na razie obywatel Święcicki przekazuje część swoich dochodów na cele charytatywne. Podobnie postąpił również prezydent Szczecina, senator Marian Jurczyk, który w styczniu ze swoich 13 tys. zł uposażenia przekazał miejscowemu hospicjum 600 zł.
- Najbardziej bulwersujące jest to, że obok dobrze zarabiających urzędników wybieranych w powszechnych wyborach mamy całe rzesze polityków i działaczy samorządowych, którzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Dbają tylko o to, aby poufnymi metodami podwyższać swoje uposażenia - mówi Donald Tusk. Samorządowcy odpierają te zarzuty, argumentując, że ich wysokie zarobki zapobiegają korupcji. Innego zdania jest jednak 47 proc. Polaków, którzy - jak wynika z badań CBOS - uważają administrację i urzędy za najbardziej skorumpowane sfery życia społecznego. Także w rankingu Transparency International, organizacji zajmującej się badaniem zjawiska korupcji na świecie, Polska okazała się krajem niezwykle podatnym na "łapówkarskie pokusy".
- Najwyższy czas, aby wreszcie stworzono w Polsce instytucję menedżera samorządowego, tak jak to jest w Stanach Zjednoczonych - mówi dr Maria Jastrzębska z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. - Jedynie w Krakowie podstawą ustalania budżetu są konkretne zadania, a urzędników rozlicza się z ich wykonania. W innych miastach pieniądze przydziela się istniejącym działom, na przykład gospodarki komunalnej. Ten sposób praktycznie uniemożliwia dokonanie precyzyjnej oceny działalności poszczególnych urzędników.
- Zadania niektórych pracowników samorządowych zbliżone są do pracy, jaką wykonują menedżerowie międzynarodowych koncernów. Ci ludzie wręcz powinni zarabiać duże pieniądze ze względu na odpowiedzialność, wysiłek i ochronę przed korupcją - dodaje Halina Frańczak z Neumann Management Institute, firmy konsultingowej badającej pensje menedżerów w Polsce. Tak więc gmina, powiat czy województwo nie powinny być traktowane jak jednostki podziału administracyjnego, lecz jak rynkowe przedsiębiorstwa, których zadaniem jest zaspokajanie potrzeb społeczności lokalnych. Wynagrodzenia "samorządowych menedżerów" powinny odzwierciedlać ich sukcesy, także finansowe. - Najwyższa pora, aby wprowadzić w Polsce rynkowy system zarządzania administracją publiczną. Wymaga to uporządkowania biurokracji, przyjęcia metody wytyczania celów i weryfikacji osiągniętych efektów. Nie można jednak tego robić tylko przy okazji odbywających się co cztery lata wyborów samorządowych - dodaje Halina Frańczak.
Pierwszy takie rozumowanie uzasadnił naukowo amerykański prezydent Woodrow Wilson. Stwierdził on, że "metody działania administracji są tożsame ze stosowanymi w biznesie. Wyłączone są one z często zmieniającej się i konfrontacyjnej polityki. Problemy administracyjne nie są więc problemami politycznymi".
Na razie nic nie wskazuje na to, aby nastąpiło "urynkowienie polskiego samorządu", choć niektórzy politycy zaczęli się domagać ustawowego ograniczenia pensji samorządowców. Rzecznik rządu Jarosław Sellin uznał zarobki w samorządach za "pewne kuriozum", dziwiąc się, że "osoby odpowiadające za czterdziestomilionowy naród zarabiają dwa razy mniej od osoby odpowiadającej za milionowe miasto". Marian Krzaklewski apelował publicznie do samorządowców, aby ograniczyli apetyty i zmniejszyli swoje zarobki do poziomu zarobków ministrów, czyli do 5-6 tys. zł. Projekt ustawy ograniczającej zarobki samorządowców przygotował Krzysztof Tchórzewski, poseł AWS-PC i wiceminister transportu. Chce on, aby wysokość pensji przewodniczących i wiceprzewodniczących rad gminy, powiatów i sejmików wojewódzkich, wójtów, burmistrzów, starostów oraz prezydentów miast była uzależniona od liczby osób mieszkających na danym terenie. Im większa jest jednostka administracyjna, tym wyższe powinny być pensje. Gdyby projekt ten stał się prawem, pensja starosty warszawskiego, który teraz zarabia 17 tys. zł miesięcznie, wynosiłaby zaledwie 9 tys. zł. Za przekroczenie ustawowych limitów wynagrodzenia groziłyby surowe kary: pozbawienia wolności do dwóch lat albo grzywny od 10 tys. zł do 100 tys. zł. Zdaniem projektodawcy, zbyt wysokie wynagrodzenia stwarzają niebezpieczeństwo, że "nastroje społeczne mogą się zmienić na skrajnie antysamorządowe. Trzeba uniknąć tego, że w najbliższych wyborach wystartują ludzie zupełnie przypadkowi, którym zależeć będzie wyłącznie na pieniądzach". Po zapoczątkowaniu publicznej debaty na ten temat i rozpoczęciu zbierania podpisów pod projektem ministra Tchórzewskiego Jarosław Kalinowski, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, przypomniał, że 13 lipca ubiegłego roku jego ugrupowanie złożyło w Sejmie projekt niemal identycznej regulacji. Ograniczenia poparli także działacze Unii Wolności, zwracając się do premiera Jerzego Buzka z wnioskiem o wydanie stosownego rozporządzenia.
Czy jednak takie odgórne działania nie są sprzeczne z samą idą samorządności? Zamiast stwarzać sztuczne bariery i administracyjne ograniczenia, lepiej przecież podjąć próbę wprowadzenia "rynkowych reguł zarządzania" gminami, powiatami oraz województwami. Tak, aby PRL-owskie hasło: "Czy się stoi, czy się leży, 6 tysięcy się należy" ostatecznie odeszło w przeszłość. Jeśli tak się nie stanie, to niezadowoleni obywatele, którzy prawnie mają dostęp do informacji o tym, co dzieje się w gminie, mogą nawet w drodze referendum odwołać lokalne władze. Trzeba bowiem pamiętać, że zgodnie z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego informacje o wynagrodzeniu pracowników samorządowych nie mogą być uznane za "dane dotyczące prywatnej sfery życia", a według art. 61 ust. 1 ustawy o samorządzie terytorialnym, gospodarka finansowa gminy jest jawna. Jeśli nic się nie zmieni, to następne wybory samorządowe wygra ugrupowanie, które przekona wyborców, że będzie zdolne powstrzymać apetyty swoich radnych. Ponad ich wynagrodzenia przedłoży zaś interesy całej społeczności lokalnej - na przykład konieczność remontu drogi dojazdowej do szkoły podstawowej.
Budżet Poznania jest sześciokrotnie większy od budżetu sejmiku wielkopolskiego i dwudziestokrotnie większy od budżetu powiatu poznańskiego. Tymczasem wynagrodzenia prezydenta Poznania, marszałka sejmiku i starosty poznańskiego niemal się nie różnią. Ich wysokość nie zależy od odpowiedzialności, zakresu zadań czy wielkości samorządu, którym trzeba zarządzać. Wiadomo tylko jedno: mają być jak najwyższe, bo zarobki burmistrzów, marszałków i starostów stanowią podstawę do ustalania wszystkich innych pensji wypłacanych pracownikom samorządowym.
Ze sprawozdania Krajowej Rady Regionalnych Izb Obrachunkowych wynika, że utrzymanie administracji państwowej i samorządowej pochłania rocznie prawie 10 proc. wydatków gmin. Im region jest słabszy ekonomicznie, tym - relatywnie - wydatki na utrzymanie administracji są większe. W byłym województwie zamojskim sięgały one 10,9 proc. dochodów gmin, w skierniewickim - 11,9 proc., a w łomżyńskim nawet 12,8 proc. Zaoszczędzić można na wszystkim: na łataniu dziur w gminnych drogach czy remoncie szkoły, lecz nie na wynagrodzeniach samorządowców.
"Rada Warszawy tak rozbudowała swoje biurokratyczne struktury, łącznie z zakładami budżetowymi, że na wynagrodzenia pracowników wydaje prawie jedną trzecią kwot, jakie w swoim budżecie mają duże warszawskie gminy z tzw. wianuszka" - stwierdził Andrzej Tekiel, rzecznik prasowy gminy Warszawa-Bemowo. Doszło do kuriozalnej sytuacji: prezydent Warszawy Marcin Święcicki, czując dyskomfort związany ze swoją doskonałą sytuacją finansową, już dwa razy występował do Rady Gminy Centrum o obniżenie swojego uposażenia, jednak rada nie zgodziła się na to, argumentując, że na tak ważnym stanowisku stolica potrzebuje dobrze opłacanego fachowca. Czy przypadkiem nie chodziło o to, że "obcinając" pensję prezydenta, członkowie rady musieliby również dokonać stosownej korekty własnych uposażeń? Na razie obywatel Święcicki przekazuje część swoich dochodów na cele charytatywne. Podobnie postąpił również prezydent Szczecina, senator Marian Jurczyk, który w styczniu ze swoich 13 tys. zł uposażenia przekazał miejscowemu hospicjum 600 zł.
- Najbardziej bulwersujące jest to, że obok dobrze zarabiających urzędników wybieranych w powszechnych wyborach mamy całe rzesze polityków i działaczy samorządowych, którzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Dbają tylko o to, aby poufnymi metodami podwyższać swoje uposażenia - mówi Donald Tusk. Samorządowcy odpierają te zarzuty, argumentując, że ich wysokie zarobki zapobiegają korupcji. Innego zdania jest jednak 47 proc. Polaków, którzy - jak wynika z badań CBOS - uważają administrację i urzędy za najbardziej skorumpowane sfery życia społecznego. Także w rankingu Transparency International, organizacji zajmującej się badaniem zjawiska korupcji na świecie, Polska okazała się krajem niezwykle podatnym na "łapówkarskie pokusy".
- Najwyższy czas, aby wreszcie stworzono w Polsce instytucję menedżera samorządowego, tak jak to jest w Stanach Zjednoczonych - mówi dr Maria Jastrzębska z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. - Jedynie w Krakowie podstawą ustalania budżetu są konkretne zadania, a urzędników rozlicza się z ich wykonania. W innych miastach pieniądze przydziela się istniejącym działom, na przykład gospodarki komunalnej. Ten sposób praktycznie uniemożliwia dokonanie precyzyjnej oceny działalności poszczególnych urzędników.
- Zadania niektórych pracowników samorządowych zbliżone są do pracy, jaką wykonują menedżerowie międzynarodowych koncernów. Ci ludzie wręcz powinni zarabiać duże pieniądze ze względu na odpowiedzialność, wysiłek i ochronę przed korupcją - dodaje Halina Frańczak z Neumann Management Institute, firmy konsultingowej badającej pensje menedżerów w Polsce. Tak więc gmina, powiat czy województwo nie powinny być traktowane jak jednostki podziału administracyjnego, lecz jak rynkowe przedsiębiorstwa, których zadaniem jest zaspokajanie potrzeb społeczności lokalnych. Wynagrodzenia "samorządowych menedżerów" powinny odzwierciedlać ich sukcesy, także finansowe. - Najwyższa pora, aby wprowadzić w Polsce rynkowy system zarządzania administracją publiczną. Wymaga to uporządkowania biurokracji, przyjęcia metody wytyczania celów i weryfikacji osiągniętych efektów. Nie można jednak tego robić tylko przy okazji odbywających się co cztery lata wyborów samorządowych - dodaje Halina Frańczak.
Pierwszy takie rozumowanie uzasadnił naukowo amerykański prezydent Woodrow Wilson. Stwierdził on, że "metody działania administracji są tożsame ze stosowanymi w biznesie. Wyłączone są one z często zmieniającej się i konfrontacyjnej polityki. Problemy administracyjne nie są więc problemami politycznymi".
Na razie nic nie wskazuje na to, aby nastąpiło "urynkowienie polskiego samorządu", choć niektórzy politycy zaczęli się domagać ustawowego ograniczenia pensji samorządowców. Rzecznik rządu Jarosław Sellin uznał zarobki w samorządach za "pewne kuriozum", dziwiąc się, że "osoby odpowiadające za czterdziestomilionowy naród zarabiają dwa razy mniej od osoby odpowiadającej za milionowe miasto". Marian Krzaklewski apelował publicznie do samorządowców, aby ograniczyli apetyty i zmniejszyli swoje zarobki do poziomu zarobków ministrów, czyli do 5-6 tys. zł. Projekt ustawy ograniczającej zarobki samorządowców przygotował Krzysztof Tchórzewski, poseł AWS-PC i wiceminister transportu. Chce on, aby wysokość pensji przewodniczących i wiceprzewodniczących rad gminy, powiatów i sejmików wojewódzkich, wójtów, burmistrzów, starostów oraz prezydentów miast była uzależniona od liczby osób mieszkających na danym terenie. Im większa jest jednostka administracyjna, tym wyższe powinny być pensje. Gdyby projekt ten stał się prawem, pensja starosty warszawskiego, który teraz zarabia 17 tys. zł miesięcznie, wynosiłaby zaledwie 9 tys. zł. Za przekroczenie ustawowych limitów wynagrodzenia groziłyby surowe kary: pozbawienia wolności do dwóch lat albo grzywny od 10 tys. zł do 100 tys. zł. Zdaniem projektodawcy, zbyt wysokie wynagrodzenia stwarzają niebezpieczeństwo, że "nastroje społeczne mogą się zmienić na skrajnie antysamorządowe. Trzeba uniknąć tego, że w najbliższych wyborach wystartują ludzie zupełnie przypadkowi, którym zależeć będzie wyłącznie na pieniądzach". Po zapoczątkowaniu publicznej debaty na ten temat i rozpoczęciu zbierania podpisów pod projektem ministra Tchórzewskiego Jarosław Kalinowski, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, przypomniał, że 13 lipca ubiegłego roku jego ugrupowanie złożyło w Sejmie projekt niemal identycznej regulacji. Ograniczenia poparli także działacze Unii Wolności, zwracając się do premiera Jerzego Buzka z wnioskiem o wydanie stosownego rozporządzenia.
Czy jednak takie odgórne działania nie są sprzeczne z samą idą samorządności? Zamiast stwarzać sztuczne bariery i administracyjne ograniczenia, lepiej przecież podjąć próbę wprowadzenia "rynkowych reguł zarządzania" gminami, powiatami oraz województwami. Tak, aby PRL-owskie hasło: "Czy się stoi, czy się leży, 6 tysięcy się należy" ostatecznie odeszło w przeszłość. Jeśli tak się nie stanie, to niezadowoleni obywatele, którzy prawnie mają dostęp do informacji o tym, co dzieje się w gminie, mogą nawet w drodze referendum odwołać lokalne władze. Trzeba bowiem pamiętać, że zgodnie z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego informacje o wynagrodzeniu pracowników samorządowych nie mogą być uznane za "dane dotyczące prywatnej sfery życia", a według art. 61 ust. 1 ustawy o samorządzie terytorialnym, gospodarka finansowa gminy jest jawna. Jeśli nic się nie zmieni, to następne wybory samorządowe wygra ugrupowanie, które przekona wyborców, że będzie zdolne powstrzymać apetyty swoich radnych. Ponad ich wynagrodzenia przedłoży zaś interesy całej społeczności lokalnej - na przykład konieczność remontu drogi dojazdowej do szkoły podstawowej.
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.