Coś drgnęło. Nie na długo, ale i to dobre. Zamiast zdrady, hańby i Smoleńska mamy budżet, pakiet i kalkulator. Nie byliby sobą, gdyby i tej dyskusji nie okrasili manierami z piaskownicy. Ale postęp się dokonał. Odnotować warto.
Jarosław Kaczyński uznał, że dalsze brnięcie w smoleńską mgłę nie ma sensu. Nikt przytomny nie uwierzy, że to zmiana na dłużej. Ale i tak wszystko, co daje oddech od bredni krążących wokół zespołu Macierewicza, pozwala uwierzyć, że PiS jednak nie jest partią jednego tematu. Pal licho, że taki sygnał dostali wyborcy ugrupowań spoza prawicy. Już dawno stwierdzono, że z tej strony ruch w kierunku PiS jest żaden. Jeśli jednak prezes wytrwa w tej roli dłużej niż do pierwszej zaczepki PO, może pozbierać sieroty po Solidarnej Polsce, PJN i tych wszystkich, których retoryka zaciśniętych ust i płonącego spojrzenia przestraszyła na dobre. Może to niewiele, ale jeśli zważyć sondaże, które PO dają ledwie kilka punktów przewagi, łatwo zrozumieć, dlaczego Kaczyński się skusił. W bonusie wściekłość Ziobry – bezcenna.
Ostatnie dni przyniosły próbę debaty o gospodarce, finansach i umiejętności liczenia. Lepsze to i pożyteczniejsze niż okładanie się kijem zdrady i hańby. No i licytacja na prawdziwych patriotów i tchórzy. Znalazł się oczywiście ktoś, kto uwierzył, że nawet taką rozmowę warto sprowadzić do absurdu. Wielka szkoda, że tym kimś okazał się minister finansów. Jacek Rostowski puścił swój temperament bez smyczy, uwierzywszy w swój dowcip, czar i dyskretny brytyjski urok. I ciężko się pomylił. Dowcipy o piramidzie i tym, czym powinien się zabawiać lider opozycji, były jak walonki do smokingu. Dowcip ministra jest tak wyrafinowany, że chwilami trudno było dostrzec, by bawił kogokolwiek poza autorem. Jeśli Rostowski postanowił stanąć w jednym szeregu z Kabaretem Starszych Panów, to obawiam się, że porównanie może dotyczyć tylko części nazwy legendarnej formacji. Bo z klasą i stylem równać się nie sposób.
Porównanie PiS-owskich analiz do piramidy takiej jak Amber Gold mogłoby ujść któremuś z zagończyków PO. Dla ludzi, którzy z niemym wyrzutem patrzą na podległą Rostowskiemu skarbówkę, wobec której formułowane są co najmniej zarzuty opieszałości w sprawie afery gdańskiej, ani to śmieszne, ani trafione. Sugerowanie, czym powinien, a czym nie powinien zabawiać się Kaczyński, nawet do komentowania się nie nadaje. Na miejscu premiera przedyskutowałbym z ministrem finansów raz jeszcze rolę, do której został powołany. Można uznać, że dyrygent państwowej kasy zajmuje się sprawdzaniem, ile są warte pomysły opozycji. Idealnie byłoby, gdyby się tym zajął legendarny think tank PO. Byłoby taniej, a obywatele wiedzieliby, że w gmaszysku przy Świętokrzyskiej pilnuje się publicznych złotówek, a nie bawi w wizualizacje idei Kaczyńskiego. Tyle że z think tankiem jest jak z yeti – wszyscy o nim mówią, a nikt go nie widział.
Ale pal licho, nic w mojej ojczyźnie nie jest idealne, więc jeśli na parę dni urzędnicy Rostowskiego zostali wprzęgnięci w obliczenia wizji formacji opozycyjnej, to żadna krzywda im się nie stanie. Nie sposób natomiast uznać, że zadaniem Rostowskiego jest kpina z merytorycznych, bądź co bądź, pomysłów opozycyjnego teamu. To jednak kłopot premiera. Jeśli pojawią się oskarżenia o arogancję rządu, będzie wiedział, do kogo mieć pretensje. A że minister ostrzy sobie zęby na rozprawę z tymi pomysłami, widać było już po uśmiechu, z jakim Rostowski zareagował na zapowiedź własnej konferencji temu poświęconej.
Cała ta krytyka stylu nie oznacza bezkrytycznego spojrzenia na to, co oferuje PiS. Gołym okiem widać, że Jarosław Kaczyński w swoich poglądach na państwo i jego zadania ani o milimetr nie ustępuje Kaczyńskiemu sprzed lat. Państwo to nadal silny i wszechobecny regulator. Wielki Brat, który często lepiej niż obywatel wie, co temu ostatniemu potrzebne. Niewykluczone, że po cichu prezes ze złością i zazdrością słuchał Palikota, który w maju rzucał hasła budowy państwowych fabryk. Ale wierzący niemal bezgranicznie w omnipotencję państwa Kaczyński jest tym, którego w publicznej debacie wolę nieporównanie bardziej niż w roli dyszącego żądzą zemsty obsesyjnego wizjonera. A ton debaty, którą w tej akurat sprawie proponuje szef PiS, zdaje mi się bardziej kuszący niż wątpliwej jakości kabareton Rostowskiego.
Ostatnie dni przyniosły próbę debaty o gospodarce, finansach i umiejętności liczenia. Lepsze to i pożyteczniejsze niż okładanie się kijem zdrady i hańby. No i licytacja na prawdziwych patriotów i tchórzy. Znalazł się oczywiście ktoś, kto uwierzył, że nawet taką rozmowę warto sprowadzić do absurdu. Wielka szkoda, że tym kimś okazał się minister finansów. Jacek Rostowski puścił swój temperament bez smyczy, uwierzywszy w swój dowcip, czar i dyskretny brytyjski urok. I ciężko się pomylił. Dowcipy o piramidzie i tym, czym powinien się zabawiać lider opozycji, były jak walonki do smokingu. Dowcip ministra jest tak wyrafinowany, że chwilami trudno było dostrzec, by bawił kogokolwiek poza autorem. Jeśli Rostowski postanowił stanąć w jednym szeregu z Kabaretem Starszych Panów, to obawiam się, że porównanie może dotyczyć tylko części nazwy legendarnej formacji. Bo z klasą i stylem równać się nie sposób.
Porównanie PiS-owskich analiz do piramidy takiej jak Amber Gold mogłoby ujść któremuś z zagończyków PO. Dla ludzi, którzy z niemym wyrzutem patrzą na podległą Rostowskiemu skarbówkę, wobec której formułowane są co najmniej zarzuty opieszałości w sprawie afery gdańskiej, ani to śmieszne, ani trafione. Sugerowanie, czym powinien, a czym nie powinien zabawiać się Kaczyński, nawet do komentowania się nie nadaje. Na miejscu premiera przedyskutowałbym z ministrem finansów raz jeszcze rolę, do której został powołany. Można uznać, że dyrygent państwowej kasy zajmuje się sprawdzaniem, ile są warte pomysły opozycji. Idealnie byłoby, gdyby się tym zajął legendarny think tank PO. Byłoby taniej, a obywatele wiedzieliby, że w gmaszysku przy Świętokrzyskiej pilnuje się publicznych złotówek, a nie bawi w wizualizacje idei Kaczyńskiego. Tyle że z think tankiem jest jak z yeti – wszyscy o nim mówią, a nikt go nie widział.
Ale pal licho, nic w mojej ojczyźnie nie jest idealne, więc jeśli na parę dni urzędnicy Rostowskiego zostali wprzęgnięci w obliczenia wizji formacji opozycyjnej, to żadna krzywda im się nie stanie. Nie sposób natomiast uznać, że zadaniem Rostowskiego jest kpina z merytorycznych, bądź co bądź, pomysłów opozycyjnego teamu. To jednak kłopot premiera. Jeśli pojawią się oskarżenia o arogancję rządu, będzie wiedział, do kogo mieć pretensje. A że minister ostrzy sobie zęby na rozprawę z tymi pomysłami, widać było już po uśmiechu, z jakim Rostowski zareagował na zapowiedź własnej konferencji temu poświęconej.
Cała ta krytyka stylu nie oznacza bezkrytycznego spojrzenia na to, co oferuje PiS. Gołym okiem widać, że Jarosław Kaczyński w swoich poglądach na państwo i jego zadania ani o milimetr nie ustępuje Kaczyńskiemu sprzed lat. Państwo to nadal silny i wszechobecny regulator. Wielki Brat, który często lepiej niż obywatel wie, co temu ostatniemu potrzebne. Niewykluczone, że po cichu prezes ze złością i zazdrością słuchał Palikota, który w maju rzucał hasła budowy państwowych fabryk. Ale wierzący niemal bezgranicznie w omnipotencję państwa Kaczyński jest tym, którego w publicznej debacie wolę nieporównanie bardziej niż w roli dyszącego żądzą zemsty obsesyjnego wizjonera. A ton debaty, którą w tej akurat sprawie proponuje szef PiS, zdaje mi się bardziej kuszący niż wątpliwej jakości kabareton Rostowskiego.
Więcej możesz przeczytać w 37/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.