Poinformował o tym uczestniczący w misji poseł PO Michał Szczerba. Oprócz niego do Mińska przybyli posłowie: Barbara Bartuś (PiS), Andrzej Jaworski (PiS) oraz Henryk Smolarz (PSL).
Szczerba powiedział, że posłowie przekroczyli granicę białoruską na podstawie paszportów dyplomatycznych.
- Będziemy patrzeć na ręce członkom komisji wyborczych, spośród których tylko 0,1 proc. stanowią przedstawiciele środowisk opozycyjnych - zapowiedział poseł PO. Szczerba zwrócił uwagę, że żadne wybory na Białorusi od czasu wyboru na prezydenta Alaksandra Łukaszenki w 1994 roku nie zostały uznane przez OBWE i społeczność międzynarodową za wolne i uczciwe.
Jak dodał, OBWE postanowiła po raz kolejny wysłać swoją misję obserwacyjną parlamentarzystów na wybory, "mając pełną świadomość, że już w okresie przedwyborczym dochodziło do licznych nadużyć, naruszeń i represji, braku rejestracji licznych kandydatów opozycji na deputowanych, a także niedopuszczenia przedstawicieli opozycji do składu komisji wyborczych".
Szczerba zaznaczył, że posłowie pojechali na Białoruś "z pełną świadomością tych uwarunkowań, za które odpowiada białoruski reżim, wiedząc, że na Białorusi jest wciąż jedenastu więźniów politycznych".
Jak mówił, parlamentarzyści krajów OBWE chcą po wyborach "przekazać społeczności międzynarodowej rzetelną, wiarygodną i prawdziwą" informację o ich przebiegu. - Będziemy w komisjach wyborczych od momentu ich otwarcia do zamknięcia, obserwując oddawanie głosów i ich podliczenie - zaznaczył Szczerba.
W środę do Mińska przybył koordynator krótkoterminowych obserwatorów Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE na niedzielne wybory Matteo Mecacci. Wiz odmówiono dwojgu innym obserwatorom.
Białoruskie partie opozycyjne nie mają złudzeń co do uczciwości wyborów, ale przyjęły wobec nich trzy różne strategie. Część – w tym Białoruska Chrześcijańska Demokracja – od początku je bojkotowały. Część zdecydowała się wystawić kandydatów i walczyć do samego końca, a część zgłosiła kandydatów, ale wycofała ich przed głosowaniem.
15 września swoich kandydatów wycofały dwie największe partie opozycyjne – Zjednoczona Partia Obywatelska (ZPO) i Partia Białoruski Front Narodowy (BNF). Już wiele miesięcy temu zapowiadały, że to uczynią, jeśli ich przedstawiciele nie zostaną włączeni do komisji wyborczych, a więźniowie polityczni nadal będą siedzieć za kratkami.
Do komisji wyborczych, które będą liczyć głosy, trafiło bardzo niewielu przedstawicieli opozycji - zaledwie 61, czyli mniej niż 0,1 proc. całego składu. Wolności nie odzyskali też więźniowie polityczni.
Wybory do Izby Reprezentantów odbywają się według ordynacji większościowej, czyli do parlamentu wejdą kandydaci, którzy w pierwszej turze zdobędą ponad 50 procent głosów, a frekwencja wyniesie co najmniej 50 proc. Jeśli te wymogi nie zostaną spełnione, dojdzie do drugiej tury z udziałem dwóch najlepszych kandydatów; w poprzednich wyborach w 2008 roku nie doszło do takiej dogrywki.
Aby podnieść frekwencję, na której bardzo zależy władzom, organizowane jest głosowanie przedterminowe, do którego – według doniesień niezależnych mediów – Białorusini są czasem przymuszani.mp, pap