Wszystko obiecywało sukces – reżyser, która przez ostatnie lata ani razu nie poległa na całej linii, literacki oryginał, który dziś stał się mitem, obsada złożona z gwiazd narodowej sceny.
Niestety, oglądanie „Pożegnań” według Stanisława Dygata w reżyserii Agnieszki Glińskiej irytuje. Przedstawienie mija się z powieścią, nie wchodzi też w dialog z filmem Wojciecha Jerzego Hasa. „Pożegnania” zdają się – co u Glińskiej zdumiewające – przedstawieniem bez właściwości, całkowicie zbędnym, pozbawionym punktu ciężkości, adresowanym do wszystkich, ale w istocie do nikogo. Aktorzy wyrzucają z siebie potoki słów, każdy robi to, co już u niego widzieliśmy. Ewa Konstancja Bułhak śpiewa jak w „Lekkomyślnej siostrze” tej samej Glińskiej. Dominika Kluźniak gestykuluje i moduluje głos jak w „Mewie” – też Glińskiej. Najważniejszą w spektaklu rolę Pawła, przewodnika po rozpadającym się świecie, Marcin Hycnar gra szerokim gestem, podniesionym głosem. Czyżby ten znakomity aktor potrzebował kolejnego spotkania z żelazną dyscypliną Jerzego Jarockiego, aby znów stworzyć kreację na miarę Artura z „Tanga”? Spektakl ratuje gorzka, stłumiona Patrycja Soliman jako Lidka, no i Beata Fudalej. Jednak i one nie bronią „Pożegnań” przed obojętnością. Lepiej obejrzeć Hasa. „Pożegnania” Stanisława Dygata, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie
Więcej możesz przeczytać w 39/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.