- To takie niesamowite i niewiarygodne, że w Białym Domu mamy Afroamerykanina, mamy w Białym Domu czarnoskórego muzułmanina. To oznacza, że jest w tym kraju nadzieja - stwierdziła Madonna wyrażając tym samym poparcie w nadchodzących wyborach prezydenckich dla Baracka Obamy. - To niedźwiedzia przysługa - skwitował jej słowa amerykanista prof. Longin Pastusiak w rozmowie z Wprost.pl.
Jakub Lewandowski: Jak wyglądają amerykańskie kampanie wyborcze?
Prof. Longin Pastusiak: Prezydencka kampania wyborcza w USA to jeden wielki show, w którym kandydaci angażują wszystkie możliwe środki i wszystkie możliwe osoby. Również zwierzęta. Nawet pieski i kotki biorą udział w kampanii wyborczej, jeżeli tylko mogą przyciągnąć miłośników zwierząt.
Jakie znaczenie w kampaniach prezydenckich mają celebryci?
Celebryci, przede wszystkim ludzie ze świata filmu, teatru, kultury, a także sportowcy, są zawsze mile widziani jako uczestnicy kampanii wyborczej wspierający kandydatów na prezydenta.
Pamięta pan kampanię, w które zaangażowanie celebrytów miałoby kluczowe znaczenie?
Aż tak wielkiego znaczenia nie mają. Najbardziej liczy się program wyborczy i sprawność organizacji kampanii. Ale nie ulega wątpliwości, że obecność celebrytów w czasie spotkań z wyborcami przyciąga ludzi.
Wykorzystuje się ich jako wabiki?
Niewątpliwie kandydat na prezydenta ma bezpośredni kontakt z większą ilością wyborców, jeśli tylko towarzyszą mu jakieś znakomitości.
Czy Amerykanie zwracają uwagę na słowa, w których celebryci popierają danego kandydata, czy ważniejsza jest sama deklaracja poparcia?
Jeśli zwracają, to w niewielkim stopniu. Liczy się ich obecność i fakt, że ktoś pojawia się obok osoby kandydata.
Bywały takie sytuacje, że obecność celebryty negatywnie wpłynęła na kampanię wyborczą?
Najlepszym tego przykładem jest ostatnia konwencja wyborcza partii republikańskiej w Tampie na Florydzie. Z głosem popierającym nominację Mitta Romneya wystąpił tam znany aktor Clint Eastwood.
To był strzał w stopę?
Eastwood zrobił piętnastominutowy show, w którym polemizował jakoby z prezydentem Obamą, a więc przeciwnikiem Romneya. Ustawił krzesło na podium i udawał, że siedzi na nim prezydent Obama. Niestety mu to źle wyszło i źle zostało odebrane.
A to, co teraz powiedziała Madonna? Madonna stwierdziła, że "to takie niesamowite i niewiarygodne, że w Białym Domu mamy Afroamerykanina, mamy w Białym Domu czarnoskórego muzułmanina"
Przyczyniła się tylko do uwiarygodnienia tezy jego przeciwników. Wyrządziła Obamie niedźwiedzią przysługę.
Z powodu podejrzenia o wyznawanie islamu? To może się faktycznie źle kojarzyć, biorąc pod uwagę ostatnie 12 lat.
W Stanach Zjednoczonych rzeczywiście pojawiło się podejrzenie, że Obama może być muzułmaninem. Nawet kilkanaście procent Amerykanów wierzy, że nie jest chrześcijaninem. Jest to nieprawda i jeden z brudnych chwytów stosowanych w kampanii wyborczej. Kampanie obfitują w podobne posunięcia.
Według ośrodka badań publicznych Pew, liczba osób uważających Obamę za muzułmanina jest dziś większa niż cztery lata temu. Wówczas było to 12 proc., dziś jest 17. Jak to się stało?
Jego przeciwnicy lansują ten pogląd w sposób bardziej intensywny. Poza tym może to wynikać z deklaracji prezydenta Obamy, który zachowuje się wobec muzułmanów nie wrogo, nie agresywnie, a pojednawczo. Stara się doprowadzić do porozumienia ze światem islamu. On nie podziela poglądów niektórych politologów amerykańskich, że przyszły konflikt światowy będzie między światem chrześcijańskim i muzułmańskim.
Nie ma innych podstaw do tego, żeby sądzić, że Obama jest muzułmaninem?
Jako dziecko Obama sześć lat mieszkał w Indonezji. To, jak wiadomo, jest największy kraj muzułmański na świecie. Fakt, że wraz z matką spędził tam część życia, a jego ojczym był muzułmaninem, pozwala niektórym twierdzić, że ma on w gruncie rzeczy korzenie islamskie. To jest jednak argument bardzo naciągany.
Prof. Longin Pastusiak: Prezydencka kampania wyborcza w USA to jeden wielki show, w którym kandydaci angażują wszystkie możliwe środki i wszystkie możliwe osoby. Również zwierzęta. Nawet pieski i kotki biorą udział w kampanii wyborczej, jeżeli tylko mogą przyciągnąć miłośników zwierząt.
Jakie znaczenie w kampaniach prezydenckich mają celebryci?
Celebryci, przede wszystkim ludzie ze świata filmu, teatru, kultury, a także sportowcy, są zawsze mile widziani jako uczestnicy kampanii wyborczej wspierający kandydatów na prezydenta.
Pamięta pan kampanię, w które zaangażowanie celebrytów miałoby kluczowe znaczenie?
Aż tak wielkiego znaczenia nie mają. Najbardziej liczy się program wyborczy i sprawność organizacji kampanii. Ale nie ulega wątpliwości, że obecność celebrytów w czasie spotkań z wyborcami przyciąga ludzi.
Wykorzystuje się ich jako wabiki?
Niewątpliwie kandydat na prezydenta ma bezpośredni kontakt z większą ilością wyborców, jeśli tylko towarzyszą mu jakieś znakomitości.
Czy Amerykanie zwracają uwagę na słowa, w których celebryci popierają danego kandydata, czy ważniejsza jest sama deklaracja poparcia?
Jeśli zwracają, to w niewielkim stopniu. Liczy się ich obecność i fakt, że ktoś pojawia się obok osoby kandydata.
Bywały takie sytuacje, że obecność celebryty negatywnie wpłynęła na kampanię wyborczą?
Najlepszym tego przykładem jest ostatnia konwencja wyborcza partii republikańskiej w Tampie na Florydzie. Z głosem popierającym nominację Mitta Romneya wystąpił tam znany aktor Clint Eastwood.
To był strzał w stopę?
Eastwood zrobił piętnastominutowy show, w którym polemizował jakoby z prezydentem Obamą, a więc przeciwnikiem Romneya. Ustawił krzesło na podium i udawał, że siedzi na nim prezydent Obama. Niestety mu to źle wyszło i źle zostało odebrane.
A to, co teraz powiedziała Madonna? Madonna stwierdziła, że "to takie niesamowite i niewiarygodne, że w Białym Domu mamy Afroamerykanina, mamy w Białym Domu czarnoskórego muzułmanina"
Przyczyniła się tylko do uwiarygodnienia tezy jego przeciwników. Wyrządziła Obamie niedźwiedzią przysługę.
Z powodu podejrzenia o wyznawanie islamu? To może się faktycznie źle kojarzyć, biorąc pod uwagę ostatnie 12 lat.
W Stanach Zjednoczonych rzeczywiście pojawiło się podejrzenie, że Obama może być muzułmaninem. Nawet kilkanaście procent Amerykanów wierzy, że nie jest chrześcijaninem. Jest to nieprawda i jeden z brudnych chwytów stosowanych w kampanii wyborczej. Kampanie obfitują w podobne posunięcia.
Według ośrodka badań publicznych Pew, liczba osób uważających Obamę za muzułmanina jest dziś większa niż cztery lata temu. Wówczas było to 12 proc., dziś jest 17. Jak to się stało?
Jego przeciwnicy lansują ten pogląd w sposób bardziej intensywny. Poza tym może to wynikać z deklaracji prezydenta Obamy, który zachowuje się wobec muzułmanów nie wrogo, nie agresywnie, a pojednawczo. Stara się doprowadzić do porozumienia ze światem islamu. On nie podziela poglądów niektórych politologów amerykańskich, że przyszły konflikt światowy będzie między światem chrześcijańskim i muzułmańskim.
Nie ma innych podstaw do tego, żeby sądzić, że Obama jest muzułmaninem?
Jako dziecko Obama sześć lat mieszkał w Indonezji. To, jak wiadomo, jest największy kraj muzułmański na świecie. Fakt, że wraz z matką spędził tam część życia, a jego ojczym był muzułmaninem, pozwala niektórym twierdzić, że ma on w gruncie rzeczy korzenie islamskie. To jest jednak argument bardzo naciągany.