W jednym z sondaży 60 procent uważa, że debatę wygra Obama, a tylko 30 procent wskazuje na jego republikańskiego przeciwnika Mitta Romneya.
Jak wskazują komentatorzy, działa to na korzyść kandydata Partii Republikańskiej (GOP), gdyż - zdaniem wielu z nich - jeśli wypadnie on powyżej tak niskich oczekiwań, stworzy to wrażenie, że "wygrał" debatę.
"Gra oczekiwań" jest częstym tematem spekulacji mediów przed debatami prezydenckimi.
Eksperci są bardziej podzieleni w ocenie szans Romneya niż całe społeczeństwo. Zwracają uwagę, że kandydat GOP jest zwykle świetnie przygotowany do tego rodzaju prób.
W czasie debat telewizyjnych w prawyborach republikańskich Romney pokonał byłego przewodniczącego Izby Reprezentantów Newta Gingricha, chociaż ten ostatni uchodził za lepszego w sztuce argumentacji i prowadzenia sporów.
Przed debatą w Denver i pozostałymi dwiema debatami telewizyjnymi, które odbędą się także w październiku, panuje przekonanie, że są one praktycznie ostatnią szansą dla Romneya, aby wygrać wybory 6 listopada.
Według najnowszego sondażu, przeprowadzonego przez "Wall Street Journal" i telewizję NBC News, gdyby wybory odbyły się dziś, na Obamę głosowałoby 49 procent Amerykanów, a na kandydata GOP - 46 procent.
Przewaga prezydenta stopniała o 2 pkt proc. w porównaniu z poprzednim sondażem i mieści się obecnie w granicach błędu statystycznego. Nadal jednak prowadzi on w kluczowych "swing states", czyli kilku stanach, które rozstrzygną o końcowym wyniku, gdyż szanse obu kandydatów są tam wyrównane, jak Ohio, Floryda i Kolorado.
Romneyowi szkodzą nieustannie popełniane przez niego gafy, jak jego pogardliwa wypowiedź o "47 procentach" wyborców, którzy rzekomo nie płacą podatków i naciągają państwo na zasiłki.
eb, pap