Na drodze budowy państwa alternatywnego PiS zrobiło wielki krok naprzód. W pisowskiej Nibylandii przyszedł czas na własnego premiera.
Jego pojawienie się jest właściwie w tej logice czymś całkowicie naturalnym. Skoro jest totalna negacja rządu, instytucji państwa, ba – wymiaru sprawiedliwości i ogromnej części mediów – to nic dziwnego, że jest i alternatywa w postaci własnego kandydata na prezesa Rady Ministrów. Słuchając działaczy PiS, można odnieść wrażenie, że to już niemal premier Gliński. Wszystko, czego świadkami byliśmy w ubiegłym tygodniu, miało nas przekonać, że pan profesor jest już prawie szefem rządu. Jest osoba i jest program. Będą rozmowy i negocjacje. Było niemal exposé. Na tle biało-czerwonych flag i głębokiego błękitu. Była właściwa retoryka. „Mój rząd”, „program, który wdrożymy”, „niezbędne działania”… Było i jest wszystko, czego trzeba, by budować przekonanie, że prawdziwy ośrodek władzy jest przy ulicy Nowogrodzkiej w siedzibie PiS, a nie w Alejach Ujazdowskich w kancelarii premiera. Jeszcze chwila, jeszcze moment i zamiast Belwederu będzie willa na Żoliborzu. A to, że cała ta operacja jest od początku do końca niewykonalna, absurdalna i groteskowa, liczy się w tym wszystkim najmniej.
Jeśli się dobrze przyjrzeć, to PiS w tym budowaniu własnego państwa jest dalej, niż na pierwszy rzut oka może wyglądać. Bo partia Jarosława Kaczyńskiego od dawna organizuje swój aparat. Od mało znaczących gestów do spraw znacznie poważniejszych. Na przykład zamiast BOR jest ochrona byłych GROM-owców. Skoro nie mamy własnych służb, to partyjny ośrodek operacji specjalnych tworzy Mariusz Kamiński z wydatną pomocą agenta Tomka. No i jeśli trzeba się było wynieść ze spółek skarbu państwa, to jest Srebrna. W ostatnich dniach PiS prowadzi też własny dialog społeczny. Nie tylko wiecując z ojcem dyrektorem i „Solidarnością” na placu Trzech Krzyży, ale i organizując debaty. Warto zresztą odnotować godną podziwu konsekwencję. Skoro TA władza – wybrana głosami otumanionego przez media narodu – nie jest prawdziwie polska, tylko służy niemiecko-ruskim interesom, to my z nią rozmawiać nie zamierzamy. Ba, my jej nie dostrzegamy. I jeśli debatujemy, to z własnym ministrem finansów. Bez Rostowskiego. A jeśli organizujemy dyskusję o służbie zdrowia, to bez Arłukowicza, bo prawdziwym ministrem jest Piecha.
Jest więc premier, jest IV RP, są własne instytucje. Z jednej strony niby to naturalne. Przegrane sześć razy z rzędu wybory mogą prowadzić do wniosku, że jeśli normalnie się nie da, to trzeba przejąć rządy inaczej. Najprościej tam, gdzie wyborcza kartka nie przeszkadza. Czyli u siebie. Z drugiej, budowanie wśród wyborców przekonania, że ich własne państwo to byt obcy, jest na dłuższą metę groźne. Na razie PiS nie wzywa do niepłacenia podatków, zresztą jak dotąd trudno na tym polu przebić premiera Tuska, który ma w dorobku słynne zdanie o niepłaceniu abonamentu. Ale z czasem, kto wie… Gorzej, że ta zabawa i negowanie oficjalnych struktur mogą się okazać obosieczne. Obywatele raz przekonani, że nie żyją we własnym państwie, zareagują podobnie na każdą władzę, która im się nie spodoba. Na tę z PiS też. I będzie kłopot. Dostrzegalny nawet we własnym kraju, zbudowanym własnymi rękami przez pana prezesa i jego ludzi.
Na razie jednak są doraźne korzyści. Po pierwsze, media jak zahipnotyzowane śledzą ten spektakl. Przy mizerii programowej i coraz bardziej rozpaczliwym wyczekiwaniu przez działaczy PO na to, co zrobi premier, nietrudno przejąć show. Wszystko, co pan Gliński powie, co zrobił i zrobi między startem swojej misji a jej nieuchronnym fiaskiem, jest zyskiem Prawa i Sprawiedliwości. Po drugie, wybór osoby, która jest wyraźnym, choć pozostającym pod pełną polityczną kontrolą, anty-Kaczyńskim, jest pokazaniem, że PiS ma zaplecze, kadry i nie jest ugrupowaniem jednego człowieka. Nawet jeśli w rzeczywistości jest. I wreszcie rzecz nie do przecenienia – pozwala wyjść z zaklętego kręgu partii jednego tematu. A to szansa na nowych wyborców. Dlatego Platforma ma się o co martwić.
Jeśli się dobrze przyjrzeć, to PiS w tym budowaniu własnego państwa jest dalej, niż na pierwszy rzut oka może wyglądać. Bo partia Jarosława Kaczyńskiego od dawna organizuje swój aparat. Od mało znaczących gestów do spraw znacznie poważniejszych. Na przykład zamiast BOR jest ochrona byłych GROM-owców. Skoro nie mamy własnych służb, to partyjny ośrodek operacji specjalnych tworzy Mariusz Kamiński z wydatną pomocą agenta Tomka. No i jeśli trzeba się było wynieść ze spółek skarbu państwa, to jest Srebrna. W ostatnich dniach PiS prowadzi też własny dialog społeczny. Nie tylko wiecując z ojcem dyrektorem i „Solidarnością” na placu Trzech Krzyży, ale i organizując debaty. Warto zresztą odnotować godną podziwu konsekwencję. Skoro TA władza – wybrana głosami otumanionego przez media narodu – nie jest prawdziwie polska, tylko służy niemiecko-ruskim interesom, to my z nią rozmawiać nie zamierzamy. Ba, my jej nie dostrzegamy. I jeśli debatujemy, to z własnym ministrem finansów. Bez Rostowskiego. A jeśli organizujemy dyskusję o służbie zdrowia, to bez Arłukowicza, bo prawdziwym ministrem jest Piecha.
Jest więc premier, jest IV RP, są własne instytucje. Z jednej strony niby to naturalne. Przegrane sześć razy z rzędu wybory mogą prowadzić do wniosku, że jeśli normalnie się nie da, to trzeba przejąć rządy inaczej. Najprościej tam, gdzie wyborcza kartka nie przeszkadza. Czyli u siebie. Z drugiej, budowanie wśród wyborców przekonania, że ich własne państwo to byt obcy, jest na dłuższą metę groźne. Na razie PiS nie wzywa do niepłacenia podatków, zresztą jak dotąd trudno na tym polu przebić premiera Tuska, który ma w dorobku słynne zdanie o niepłaceniu abonamentu. Ale z czasem, kto wie… Gorzej, że ta zabawa i negowanie oficjalnych struktur mogą się okazać obosieczne. Obywatele raz przekonani, że nie żyją we własnym państwie, zareagują podobnie na każdą władzę, która im się nie spodoba. Na tę z PiS też. I będzie kłopot. Dostrzegalny nawet we własnym kraju, zbudowanym własnymi rękami przez pana prezesa i jego ludzi.
Na razie jednak są doraźne korzyści. Po pierwsze, media jak zahipnotyzowane śledzą ten spektakl. Przy mizerii programowej i coraz bardziej rozpaczliwym wyczekiwaniu przez działaczy PO na to, co zrobi premier, nietrudno przejąć show. Wszystko, co pan Gliński powie, co zrobił i zrobi między startem swojej misji a jej nieuchronnym fiaskiem, jest zyskiem Prawa i Sprawiedliwości. Po drugie, wybór osoby, która jest wyraźnym, choć pozostającym pod pełną polityczną kontrolą, anty-Kaczyńskim, jest pokazaniem, że PiS ma zaplecze, kadry i nie jest ugrupowaniem jednego człowieka. Nawet jeśli w rzeczywistości jest. I wreszcie rzecz nie do przecenienia – pozwala wyjść z zaklętego kręgu partii jednego tematu. A to szansa na nowych wyborców. Dlatego Platforma ma się o co martwić.
Więcej możesz przeczytać w 41/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.