Im krócej, tym lepiej. Takie czasy. Kropka jako cel ostateczny pod ukrytym wykrzyknikiem. Upadek myślników i znaków zapytania – to też znak naszej cywilizacji. Kalejdoskop podróży próbowałem zapisać w poprzednim felietonie w karkołomnym skrócie, co nie mogło być apetyczne. Na dodatek stałem się optymistą. Być pesymistą i mieć rację, to proste. Cała sztuka, jak być optymistą i nie mylić się w czasach, gdy w coraz większej cenie są dramat, sensacja i katastrofa. Wysłałem poprzedni felieton z Bielska, by wieczorem jechać do Krakowa z miłymi nieznajomymi. Już na wstępie mnie uspokoili, są z tej samej co ja opcji politycznej. Cenna deklaracja. Strach jechać bez uzgodnienia. To może skończyć się wysadzeniem na trasie.
On kieruje domem kultury w małym miasteczku. Inteligentny, z pasją. Pisałem niedawno o umieraniu kin w małych miasteczkach. I kino też niemal mu zmarło, ale uratowała je cyfra. Mówi z pasją o szansach, jakie otwiera nowa technika. Cyfra dokonuje reanimacji małych kin – czy jednak zmartwychwstają te już umarłe? Cyfrowy projektor upowszechnia się, miniaturyzuje, ale nadal sporo kosztuje. Unia jednak dopłaca. Działa sieć kurierska, błyskawicznie dostarcza zamówiony tytuł. Wkrótce filmy przesyłane będą internetem. Kończy się więc epoka taśmy. Można oglądać na dużym ekranie transmisje opery z Paryża, baletu z Rzymu, nie mówiąc już o meczach. I nawet w małym miasteczku udaje się zgromadzić entuzjastów prawdziwej kultury, dać ludziom poczucie uczestnictwa na żywo w wielkim wydarzeniu. Dla mnie to sensacja, a nie, co właśnie czytam w tabloidzie na stronie pierwszej, „Drugie małżeństwo Kaczyńskiej na zakręcie”, „Wnuczka Wałęsy zmarznie zimą”, „Urodziła synka i utopiła w wiadrze”. Redaktorzy naczelni tych sedesowców, jakby nie dosyć nieszczęść, demonstrują jakieś sympatie polityczne i ganią innych za brak moralności.
Nocleg w Krakowie. Pobudka o czwartej rano, by zdążyć na samolot do Poznania z międzylądowaniem w Warszawie, aby było oryginalniej. Nic z tego, mgła zjadła wszystkie loty. By zdążyć na swój wykład w Starym Browarze w Poznaniu – czasami lubię wojnę z czasem – pożyczam samochód na lotnisku, ciężki jak czołg, ale ze skrzydłami. Na autostradzie nawet nie zauważam, kiedy jadę 200 km/h w jakiejś idiotycznej ekstazie. A był najpiękniejszy dzień roku 2012, drzewa płonęły żółto i czerwono, słońce miało smak miodu. Wokół Polska rozbierana przez obcych, stojąca nad przepaścią, ale jak perfidnie poprzebierana za kraj szybko się rozwijający. A ja, dureń, znowu dałem się nabrać na ten kamuflaż. Stary Browar w Poznaniu, najbardziej niezwykła galeria handlowa, jaką widziałem nie tylko w Europie, ale ja mało widziałem. Rzeźby Mitoraja w wielkim holu robią piorunujące wrażenie. A hotel Blow Up Hall, część obiektu, sam w sobie jest dziełem sztuki. Tylko jak mieszkać w dziele? Pokój lśniący w czerni i bieli, przeszklona toaleta i prysznic, marzenie ekshibicjonisty. Nawet mała plamka po paście do zębów krzyczy bielą na czerni umywalki.
Każda oznaka życia w takim wnętrzu to nadużycie.
A tu proszę, in vitro też jako nadużycie! Mówią, że Tusk z in vitro ucieka do przodu. I dobrze. Zbyt wielu polityków biegnie pokracznie do tyłu. Gdyby tak spojrzeć na zagadnienie z wysoka, to wszystkie nawet boczne drogi wiodą ku temu, by spełniło się nieuniknione. In vitro będzie dla potrzebujących powszechne jak operacja serca. Nie mam jednak złudzeń – grzebanie tam, gdzie zaczyna się życie, nie jest bezkarne. Czy w przyszłości zezwalać na wybór płci? A może wycinać agresję? Majstrujemy coraz bliżej niemożliwego. Prawdziwe dramaty moralne i wybory są więc dopiero przed nami. Głos religii będzie tylko jednym z wielu. Ale prezes już grzmi: „15 tys. razy in vitro to jest bardzo, bardzo wiele aborcji i mój stosunek do tego wynika z nauki Kościoła”. A mój wynika z nauki zdrowego rozsądku. Jedni widzą Katyń pomordowanych zarodków, inni tysiące narodzonych i upragnionych dzieci. To jednak są dwie różne cywilizacje.
On kieruje domem kultury w małym miasteczku. Inteligentny, z pasją. Pisałem niedawno o umieraniu kin w małych miasteczkach. I kino też niemal mu zmarło, ale uratowała je cyfra. Mówi z pasją o szansach, jakie otwiera nowa technika. Cyfra dokonuje reanimacji małych kin – czy jednak zmartwychwstają te już umarłe? Cyfrowy projektor upowszechnia się, miniaturyzuje, ale nadal sporo kosztuje. Unia jednak dopłaca. Działa sieć kurierska, błyskawicznie dostarcza zamówiony tytuł. Wkrótce filmy przesyłane będą internetem. Kończy się więc epoka taśmy. Można oglądać na dużym ekranie transmisje opery z Paryża, baletu z Rzymu, nie mówiąc już o meczach. I nawet w małym miasteczku udaje się zgromadzić entuzjastów prawdziwej kultury, dać ludziom poczucie uczestnictwa na żywo w wielkim wydarzeniu. Dla mnie to sensacja, a nie, co właśnie czytam w tabloidzie na stronie pierwszej, „Drugie małżeństwo Kaczyńskiej na zakręcie”, „Wnuczka Wałęsy zmarznie zimą”, „Urodziła synka i utopiła w wiadrze”. Redaktorzy naczelni tych sedesowców, jakby nie dosyć nieszczęść, demonstrują jakieś sympatie polityczne i ganią innych za brak moralności.
Nocleg w Krakowie. Pobudka o czwartej rano, by zdążyć na samolot do Poznania z międzylądowaniem w Warszawie, aby było oryginalniej. Nic z tego, mgła zjadła wszystkie loty. By zdążyć na swój wykład w Starym Browarze w Poznaniu – czasami lubię wojnę z czasem – pożyczam samochód na lotnisku, ciężki jak czołg, ale ze skrzydłami. Na autostradzie nawet nie zauważam, kiedy jadę 200 km/h w jakiejś idiotycznej ekstazie. A był najpiękniejszy dzień roku 2012, drzewa płonęły żółto i czerwono, słońce miało smak miodu. Wokół Polska rozbierana przez obcych, stojąca nad przepaścią, ale jak perfidnie poprzebierana za kraj szybko się rozwijający. A ja, dureń, znowu dałem się nabrać na ten kamuflaż. Stary Browar w Poznaniu, najbardziej niezwykła galeria handlowa, jaką widziałem nie tylko w Europie, ale ja mało widziałem. Rzeźby Mitoraja w wielkim holu robią piorunujące wrażenie. A hotel Blow Up Hall, część obiektu, sam w sobie jest dziełem sztuki. Tylko jak mieszkać w dziele? Pokój lśniący w czerni i bieli, przeszklona toaleta i prysznic, marzenie ekshibicjonisty. Nawet mała plamka po paście do zębów krzyczy bielą na czerni umywalki.
Każda oznaka życia w takim wnętrzu to nadużycie.
A tu proszę, in vitro też jako nadużycie! Mówią, że Tusk z in vitro ucieka do przodu. I dobrze. Zbyt wielu polityków biegnie pokracznie do tyłu. Gdyby tak spojrzeć na zagadnienie z wysoka, to wszystkie nawet boczne drogi wiodą ku temu, by spełniło się nieuniknione. In vitro będzie dla potrzebujących powszechne jak operacja serca. Nie mam jednak złudzeń – grzebanie tam, gdzie zaczyna się życie, nie jest bezkarne. Czy w przyszłości zezwalać na wybór płci? A może wycinać agresję? Majstrujemy coraz bliżej niemożliwego. Prawdziwe dramaty moralne i wybory są więc dopiero przed nami. Głos religii będzie tylko jednym z wielu. Ale prezes już grzmi: „15 tys. razy in vitro to jest bardzo, bardzo wiele aborcji i mój stosunek do tego wynika z nauki Kościoła”. A mój wynika z nauki zdrowego rozsądku. Jedni widzą Katyń pomordowanych zarodków, inni tysiące narodzonych i upragnionych dzieci. To jednak są dwie różne cywilizacje.
Więcej możesz przeczytać w 44/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.