To naprawdę zabawne obserwować, jak w epoce twardego racjonalizmu i zimnego rozumu zmartwychwstają dawno umarłe pogańskie zabobony. Pudelkowy niby-satanista przywołujący na scenę Nergala, czyli stare sumeryjskie bóstwo zaświatów, chorób, epidemii i klęsk żywiołowych. Bardzo utalentowany duet akrobatyczny, dzięki któremu media pełne są imienia głównego bóstwa żeglarzy z fenickiego Tyru, Baala-Melkarta. Połowa polskich gimnazjalistów, która w ubiegłym tygodniu przebierała się za diabły, duchy i latała z dyniami, wpisując się w ten sposób w celtyckie obchody święta zakończenia lata, podczas których świat zmarłych mieszał się ze światem duchów i wynikało z tego wiele mało zabawnych komplikacji.
Nawiasem mówiąc, zarówno ci, którzy niczym niepodległości bronią najnowszej świeckiej tradycji, jak i ci, którzy każą z okazji Halloween bić we wszystkie dzwony, prezentują przy tej okazji pewne luki w wiedzy. Prawdopodobnie nie było żadnego Samhaina, celtyckiego boga śmierci (a „samhuinn” od „samhraidhreadh” znaczy właśnie koniec lata), dyniowe lampki też nie wzięły się raczej ze starożytności, lecz z innej legendy – o Chytrym Jacku, który najpierw wyprowadził w pole diabła, każąc mu przysiąc, że nie pójdzie do piekła, a ponieważ do nieba też go nie przyjęto, snuje się po świecie z lampą z rzepy, którą przybywający tłumnie do Stanów irlandzcy imigranci w XIX w. zamienili na łatwiej dostępną w nowej ojczyźnie dynię.
Czy Halloween to droga do opętania? Może. Nie wiem. Od jakiegoś czasu mam za to wrażenie, że debata o złu w świecie skręca w Polsce w przedziwnym kierunku. Słowa wypowiadane podobno przez szatana zdają się ekscytować ludzi bardziej niż realne słowa Boga. O działaniu złego słychać głośniej i bardziej atrakcyjnie niż o bożej obecności. Tabloidyzując opowieści o ekstremalnych przypadkach opętań, budzi się w ludziach lęk – ostrzega się więc przed szatanem, używając narzędzi, których on zwykł używać, gnębiąc człowieka. Zgoda – przebieranie się za diabły to rzewne kretyństwo. Szatanowi należy wreszcie przywrócić jego demoniczność. Pytanie, czy nie czas jednak – skoro wierzymy, że ktoś ten świat już jednak zbawił – oddemonizować rzeczywistość?
Na przykładzie Halloween widać, co się dzieje, gdy przeginamy. Koncentrując się na sporach o to, czy przebranie się za trupa wyewoluuje ewentualnie w pichcenie krwawych drinków, tracimy wszak z oczu mechanizm realnego działania zła w tym niby-święcie. Halloween jest wszak niebezpieczne przede wszystkim dlatego, że jest strasznie głupie. Cofa nas w rozwoju. W co bowiem ta zabawa? W egzystencjalnych jaskiniowców. Mentalne przebranie się za świat sprzed wielu epok, w którym paniczny strach przed przemijaniem i śmiercią zaczarowywano obrządkami wyśmiewającymi to, co nieznane. Co to jest zło? Plastikowe mrugające różki. Śmierć? Wymalowana farbką czaszka. Życie po śmierci? Dziurawa dynia ze świeczką w środku.
Po to były te setki lat zmagań milionów ludzi, tony literatury, hektary filozofii, Ewangelie? Jak to się „jakościowo” ma do tego, co mieliśmy w głowach, gdy kilka dni temu szliśmy na cmentarze – wierzący czy niewierzący – starając się nie zrywać relacji z tymi, którzy odeszli, zastanawiając się, czy i jak do nich dołączymy? Czy jedyne, na co nas stać, to refleksja, że gdy pomaluje się bombę atomową w kwiatki, zacznie być mniej groźna? Halloween to dla myślącego człowieka po prostu straszny obciach. Na stronie TVN-owskiej „Uwagi!” dostępny jest reportaż o 35-letnim ks. Janie Kaczkowskim, doktorze bioetyki, szefie puckiego hospicjum, który sam umiera teraz na glejaka mózgu. Odtwarzałem go w tych dniach chyba z dziesięć razy. Niech go państwo obejrzą, przekonają się, że to najlepszy komentarz i puenta do debat o tym, czy i jak śmiać się z przemijania. Prawda, z której ten niezwykły człowiek zdaje teraz egzamin: ani od śmierci nie uciekniemy w uśmiech, ani śmierć nie jest już (od dwóch tysięcy lat) w stanie owego uśmiechu nas pozbawić.
Nawiasem mówiąc, zarówno ci, którzy niczym niepodległości bronią najnowszej świeckiej tradycji, jak i ci, którzy każą z okazji Halloween bić we wszystkie dzwony, prezentują przy tej okazji pewne luki w wiedzy. Prawdopodobnie nie było żadnego Samhaina, celtyckiego boga śmierci (a „samhuinn” od „samhraidhreadh” znaczy właśnie koniec lata), dyniowe lampki też nie wzięły się raczej ze starożytności, lecz z innej legendy – o Chytrym Jacku, który najpierw wyprowadził w pole diabła, każąc mu przysiąc, że nie pójdzie do piekła, a ponieważ do nieba też go nie przyjęto, snuje się po świecie z lampą z rzepy, którą przybywający tłumnie do Stanów irlandzcy imigranci w XIX w. zamienili na łatwiej dostępną w nowej ojczyźnie dynię.
Czy Halloween to droga do opętania? Może. Nie wiem. Od jakiegoś czasu mam za to wrażenie, że debata o złu w świecie skręca w Polsce w przedziwnym kierunku. Słowa wypowiadane podobno przez szatana zdają się ekscytować ludzi bardziej niż realne słowa Boga. O działaniu złego słychać głośniej i bardziej atrakcyjnie niż o bożej obecności. Tabloidyzując opowieści o ekstremalnych przypadkach opętań, budzi się w ludziach lęk – ostrzega się więc przed szatanem, używając narzędzi, których on zwykł używać, gnębiąc człowieka. Zgoda – przebieranie się za diabły to rzewne kretyństwo. Szatanowi należy wreszcie przywrócić jego demoniczność. Pytanie, czy nie czas jednak – skoro wierzymy, że ktoś ten świat już jednak zbawił – oddemonizować rzeczywistość?
Na przykładzie Halloween widać, co się dzieje, gdy przeginamy. Koncentrując się na sporach o to, czy przebranie się za trupa wyewoluuje ewentualnie w pichcenie krwawych drinków, tracimy wszak z oczu mechanizm realnego działania zła w tym niby-święcie. Halloween jest wszak niebezpieczne przede wszystkim dlatego, że jest strasznie głupie. Cofa nas w rozwoju. W co bowiem ta zabawa? W egzystencjalnych jaskiniowców. Mentalne przebranie się za świat sprzed wielu epok, w którym paniczny strach przed przemijaniem i śmiercią zaczarowywano obrządkami wyśmiewającymi to, co nieznane. Co to jest zło? Plastikowe mrugające różki. Śmierć? Wymalowana farbką czaszka. Życie po śmierci? Dziurawa dynia ze świeczką w środku.
Po to były te setki lat zmagań milionów ludzi, tony literatury, hektary filozofii, Ewangelie? Jak to się „jakościowo” ma do tego, co mieliśmy w głowach, gdy kilka dni temu szliśmy na cmentarze – wierzący czy niewierzący – starając się nie zrywać relacji z tymi, którzy odeszli, zastanawiając się, czy i jak do nich dołączymy? Czy jedyne, na co nas stać, to refleksja, że gdy pomaluje się bombę atomową w kwiatki, zacznie być mniej groźna? Halloween to dla myślącego człowieka po prostu straszny obciach. Na stronie TVN-owskiej „Uwagi!” dostępny jest reportaż o 35-letnim ks. Janie Kaczkowskim, doktorze bioetyki, szefie puckiego hospicjum, który sam umiera teraz na glejaka mózgu. Odtwarzałem go w tych dniach chyba z dziesięć razy. Niech go państwo obejrzą, przekonają się, że to najlepszy komentarz i puenta do debat o tym, czy i jak śmiać się z przemijania. Prawda, z której ten niezwykły człowiek zdaje teraz egzamin: ani od śmierci nie uciekniemy w uśmiech, ani śmierć nie jest już (od dwóch tysięcy lat) w stanie owego uśmiechu nas pozbawić.
Więcej możesz przeczytać w 45/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.