Szymon Hołownia napisał książkę. Jak twierdzi, swoją najważniejszą. O tym dlaczego – opowiada Magdalenie Rigamonti.
Magdalena Rigamonti: Co pan się tak ode mnie odsuwa?
Szymon Hołownia: Czasem jak się człowiek przysunie za blisko, są z tego kłopoty.
A ja chciałam tylko zapytać o ks. Adama Bonieckiego i jego niedawny publiczny występ, czyli zdjęcie z Nergalem.
To właśnie taka sytuacja. Bywa, że człowiek chce zachować się kulturalnie, i właśnie przez to pakuje się w tarapaty. Nergal to produkt. Dziś ma hurtownię ze złem, jutro otworzy skład różowych tiulów. To nie żaden satanista, ale celebryta, który wyczaił niszę rynkową i w świecie landrynkowych królowych lansuje się na władcę ciemności tudzież postrach dziewic. Cynicznie drze na strzępy wszystko, co jest dla mnie ważne, by dzięki temu zabłysnąć na lakierowanej okładce. Z takim gościem kontaktować się mogę dopiero,gdy przestanie nas używać w charakterze trampoliny. Nie chce mi się o nim gadać. Mimo że podobno trzy razy wspomniał o mnie w swojej książce.
Pan go w swojej nie wspomina.
Nie, bo nie jest on dla mnie punktem odniesienia. Choć nasze drogi czasem się krzyżują. Na targach książki w Krakowie zgłosiły się do mnie po autograf licealistki, które wcześniej pobrały podpis od Nergala. Dla nich ja i Nergal jesteśmy kolejnymi gębami z telewizji, kolegami Ryszarda Kalisza, Hannah Montany i ojca Mateusza. Więc najpierw sprawdziłem, czy ten autograf będzie na osobnej kartce (śmiech), a później próbowałem sprowadzić dyskusję z półki z telewizyjnymi gębami do tzw. realu, tłumaczyłem młodzieży, że lepiej być po stronie dobra. Że Nergal bawi się w diabła, pożycza od niego sztandar, słowa i przebrania, tyle że szatan za taki wynajem każe sobie słono płacić. Nie wie, co to zabawa, nie ma poczucia humoru.
A pan?
Ja mam. I nie lubię być tam, gdzie go nie ma.
Szymon Hołownia: Czasem jak się człowiek przysunie za blisko, są z tego kłopoty.
A ja chciałam tylko zapytać o ks. Adama Bonieckiego i jego niedawny publiczny występ, czyli zdjęcie z Nergalem.
To właśnie taka sytuacja. Bywa, że człowiek chce zachować się kulturalnie, i właśnie przez to pakuje się w tarapaty. Nergal to produkt. Dziś ma hurtownię ze złem, jutro otworzy skład różowych tiulów. To nie żaden satanista, ale celebryta, który wyczaił niszę rynkową i w świecie landrynkowych królowych lansuje się na władcę ciemności tudzież postrach dziewic. Cynicznie drze na strzępy wszystko, co jest dla mnie ważne, by dzięki temu zabłysnąć na lakierowanej okładce. Z takim gościem kontaktować się mogę dopiero,gdy przestanie nas używać w charakterze trampoliny. Nie chce mi się o nim gadać. Mimo że podobno trzy razy wspomniał o mnie w swojej książce.
Pan go w swojej nie wspomina.
Nie, bo nie jest on dla mnie punktem odniesienia. Choć nasze drogi czasem się krzyżują. Na targach książki w Krakowie zgłosiły się do mnie po autograf licealistki, które wcześniej pobrały podpis od Nergala. Dla nich ja i Nergal jesteśmy kolejnymi gębami z telewizji, kolegami Ryszarda Kalisza, Hannah Montany i ojca Mateusza. Więc najpierw sprawdziłem, czy ten autograf będzie na osobnej kartce (śmiech), a później próbowałem sprowadzić dyskusję z półki z telewizyjnymi gębami do tzw. realu, tłumaczyłem młodzieży, że lepiej być po stronie dobra. Że Nergal bawi się w diabła, pożycza od niego sztandar, słowa i przebrania, tyle że szatan za taki wynajem każe sobie słono płacić. Nie wie, co to zabawa, nie ma poczucia humoru.
A pan?
Ja mam. I nie lubię być tam, gdzie go nie ma.
Więcej możesz przeczytać w 45/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.