Od siedmiu lat Ameryka nie przeżyła takiego kataklizmu. Huragan zabił 98 osób. Straty materialne to 40 miliardów dolarów.
"Sandy” to była "Katrina”, tylko bez aligatorów. Szkody, które wyrządził huragan, są katastrofalne – mówił Danny Drogin, koordynator akcji ratunkowej w miasteczku Sea Bright, położonym na jednej z wysp oddzielających w New Jersey stały ląd od Atlantyku. W Sea Bright, jak w wielu innych miasteczkach, gigantyczne fale przelały się górą przez wąską wyspę do zatoki. W wielu miejscach wybrzeże – ulubione miejsce wypoczynku milionów mieszkańców metropolii nowojorskiej i filadelfijskiej – przestało po prostu istnieć. Woda i wiatr niszczyły wszystko, co napotkały na drodze. Zniknęły plaże, mola, waliły się i płonęły domy. Wezbrane z powodu deszczu rzeki, cofane falą gigantycznego przyboju, płynęły pod prąd. W Nowym Jorku zalało nie tylko dolny Manhattan i nadbrzeżne dzielnice, lecz także tunele drogowe i metra. Jeszcze kilka dni po huraganie Hoboken – leżące naprzeciwko Manhattanu miasteczko w New Jersey, w którym przyszedł na świat Frank Sinatra – przykrywała woda wymieszana ze ściekami i z ropą. 20 tys. osób nie mogło wyjść z domów, bo w tej mazi znajdowały się przewody pod napięciem. A to tylko maleńki wycinek 400-kilometrowego pasa zniszczeń. Już sam widok prezydenta Baracka Obamy i republikańskiego gubernatora New Jersey Chrisa Christie ramię w ramię odwiedzających miejsca dotknięte katastrofą na sześć dni przed wyborami mógł świadczyć o tym, że stało się coś strasznego.
Więcej możesz przeczytać w 45/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.