Bardzo lubię twittować. Nie wiem, może po prostu mam do tego naturalny talent, jak do gotowania? – śmieje się Paweł Kowal, wybrany przez miesięcznik „Press” najlepiej „ćwierkającym” polskim politykiem. W rozmowie z Wprost.pl poseł zdradza jakie techniki komunikowania pomogły mu odnieść sukces.
Izabela Smolińska: Od jak dawna korzysta pan z Twittera?
Paweł Kowal: Nie pamiętam dokładnie… Chyba od trzech lat, ale wciągnąłem się w aktywne twittowanie dopiero w ostatnim roku.
Jak często jest pan online?
Podczas spotkań rodzinnych czy innych tego typu okazji lubię sobie ukradkiem przejrzeć, co tam się dzieje na Twitterze. Staram się nie być online przez cały dzień, ale co 2-3 godziny rzucam okiem na swoje konto.
Zdarza się panu twittować z miejsc, z których pan nie powinien tego robić?
Przyznaję, że ciągnie mnie do tego i co jakiś czas muszę wyciągać komórkę, ale tam, gdzie trzeba, potrafię się powstrzymać. Nawet jeżeli ostatnio retwittowałem fajne wątki kazania – to robiłem to już po nim i po mszy, a nie w trakcie. Mam nadzieję, że jeżeli by mi się pogorszyło, to do tego czasu zdąży powstać jakaś grupa terapeutyczna.
Miesięcznik „Press” uznał pana za najlepiej twittującego polityka. Spodziewał się pan takiego wyróżnienia?
Jestem kompletnie zaskoczony tym, że się okazałem takim „ćwiekaczem”. Być może moi koledzy są niezadowoleni, że to ja otrzymałem to wyróżnienie, bo nie należę do grona kapłanów Twittera. Ale może właśnie na tym polega moja przewaga. Nie celebruję Twittera, tak samo jak nie piszę słowa „internet” wielką literą. Dla mnie to po prostu forma komunikacji - i nie czuję potrzeby, by ją absolutyzować. Internet odpowiada mojemu temperamentowi, więc z niego korzystam. I to wszystko. Lubię pisać, więc mógłbym to robić codziennie. Przyznaję nawet, że mam już z twittowaniem pewien problem, bo zauważam u siebie symptomy uzależnienia się.
Co zdecydowało o tym, że pana „ćwierknięcia” uznano za najlepsze?
Wydaje mi się, że moja wyjątkowość polega na tym, iż nie rzucam aż tak dużej ilości złotych myśli jak niektórzy. Rola Twittera – w dużym stopniu niedoceniana – to też możliwość podzielenia się tym, co interesującego znajdujemy u kogoś. Dużo treści retwittuję. Śledzę ponad 200 osób, które mają sporo myśli, spostrzeżeń i świeższego niż ja podejścia do polityki.
Ma pan wypracowaną jakąś strategię twittowania?
Nie. Ze mną jest zawsze tak samo – tak jak z gotowaniem – nie wiedziałem, że zrobi to taką furorę i nie przyszło mi do głowy, że będę w jakimś rankingu twittowania pierwszy. Twitter to dla mnie przede wszystkim możliwość szybkiego dostępu do informacji, zorientowania się w opiniach na kluczowe tematy, opisach wydarzeń i ewentualnie zareagowania na to, co się dzieje. To szansa dotarcia do zainteresowanych i opiniotwórczych osób.
A komu pana zdaniem naprawdę służy Twitter?
Jest przeznaczony dla swoistej grupy – dla tych, którzy muszą być w stałym kontakcie intelektualnym z jakąś grupą odbiorców. Myślę, że jest idealny dla publicystów, polityków dla osób aktywnie w politykę zaangażowanych. Twitter powoduje, że chcemy szybko poznać czyjąś opinię i podzielić się swoją. Wydobywa z nas też niemądrą raptowność, bo potrafi być bardzo zwodniczy. Czasami byłoby lepiej, gdyby ktoś, zanim „zaćwierka”, dał sobie z pół godziny na przemyślenie tego, co chce napisać.
A da się dzisiaj w ogóle uprawiać politykę bez posiadania konta na Twitterze?
W średniowieczu malowano na ścianach katedry, starożytność ma masę znalezisk archeologicznych, jeszcze wcześniej malowano na ścianach jaskiń. Był czas listów, był czas poczty tradycyjnej, był czas e-maili, które dzisiaj, zaledwie po kilkunastu latach, przestały już odgrywać istotną rolę. No i dzisiaj jest Twitter. To znak czasów. Pewnie za kilka lat da się robić politykę bez niego, bo nie wiadomo czy przetrwa, ale dla mnie „ćwierkanie” jest bardo pomocne. Brakowałoby mi Twittera, gdyby go nie było. Generalnie, słabo się uzależniam – moje jedyne nałogi to czekoladki i Twitter.
Jakich rad udzieliłby pan swoim kolegom, których wyprzedził pan w rankingu?
Nie należy się kreować i za bardzo zastanawiać nad tym, co napisać. Bon mot, nad którym myślało się pół dnia, rzadko kiedy jest udany. Jeżeli ktoś jest szczery i normalny, to powinien po prostu normalnie funkcjonować w tej przestrzeni jak w każdej innej. Powinien pisać prawdę, pomyśleć dwa razy nad tym, co mówi, szanować dyskutantów. Doradzałbym ludziom, żeby przede wszystkim byli naturalni. To takie zwykłe, proste rady.
Paweł Kowal: Nie pamiętam dokładnie… Chyba od trzech lat, ale wciągnąłem się w aktywne twittowanie dopiero w ostatnim roku.
Jak często jest pan online?
Podczas spotkań rodzinnych czy innych tego typu okazji lubię sobie ukradkiem przejrzeć, co tam się dzieje na Twitterze. Staram się nie być online przez cały dzień, ale co 2-3 godziny rzucam okiem na swoje konto.
Zdarza się panu twittować z miejsc, z których pan nie powinien tego robić?
Przyznaję, że ciągnie mnie do tego i co jakiś czas muszę wyciągać komórkę, ale tam, gdzie trzeba, potrafię się powstrzymać. Nawet jeżeli ostatnio retwittowałem fajne wątki kazania – to robiłem to już po nim i po mszy, a nie w trakcie. Mam nadzieję, że jeżeli by mi się pogorszyło, to do tego czasu zdąży powstać jakaś grupa terapeutyczna.
Miesięcznik „Press” uznał pana za najlepiej twittującego polityka. Spodziewał się pan takiego wyróżnienia?
Jestem kompletnie zaskoczony tym, że się okazałem takim „ćwiekaczem”. Być może moi koledzy są niezadowoleni, że to ja otrzymałem to wyróżnienie, bo nie należę do grona kapłanów Twittera. Ale może właśnie na tym polega moja przewaga. Nie celebruję Twittera, tak samo jak nie piszę słowa „internet” wielką literą. Dla mnie to po prostu forma komunikacji - i nie czuję potrzeby, by ją absolutyzować. Internet odpowiada mojemu temperamentowi, więc z niego korzystam. I to wszystko. Lubię pisać, więc mógłbym to robić codziennie. Przyznaję nawet, że mam już z twittowaniem pewien problem, bo zauważam u siebie symptomy uzależnienia się.
Co zdecydowało o tym, że pana „ćwierknięcia” uznano za najlepsze?
Wydaje mi się, że moja wyjątkowość polega na tym, iż nie rzucam aż tak dużej ilości złotych myśli jak niektórzy. Rola Twittera – w dużym stopniu niedoceniana – to też możliwość podzielenia się tym, co interesującego znajdujemy u kogoś. Dużo treści retwittuję. Śledzę ponad 200 osób, które mają sporo myśli, spostrzeżeń i świeższego niż ja podejścia do polityki.
Ma pan wypracowaną jakąś strategię twittowania?
Nie. Ze mną jest zawsze tak samo – tak jak z gotowaniem – nie wiedziałem, że zrobi to taką furorę i nie przyszło mi do głowy, że będę w jakimś rankingu twittowania pierwszy. Twitter to dla mnie przede wszystkim możliwość szybkiego dostępu do informacji, zorientowania się w opiniach na kluczowe tematy, opisach wydarzeń i ewentualnie zareagowania na to, co się dzieje. To szansa dotarcia do zainteresowanych i opiniotwórczych osób.
A komu pana zdaniem naprawdę służy Twitter?
Jest przeznaczony dla swoistej grupy – dla tych, którzy muszą być w stałym kontakcie intelektualnym z jakąś grupą odbiorców. Myślę, że jest idealny dla publicystów, polityków dla osób aktywnie w politykę zaangażowanych. Twitter powoduje, że chcemy szybko poznać czyjąś opinię i podzielić się swoją. Wydobywa z nas też niemądrą raptowność, bo potrafi być bardzo zwodniczy. Czasami byłoby lepiej, gdyby ktoś, zanim „zaćwierka”, dał sobie z pół godziny na przemyślenie tego, co chce napisać.
A da się dzisiaj w ogóle uprawiać politykę bez posiadania konta na Twitterze?
W średniowieczu malowano na ścianach katedry, starożytność ma masę znalezisk archeologicznych, jeszcze wcześniej malowano na ścianach jaskiń. Był czas listów, był czas poczty tradycyjnej, był czas e-maili, które dzisiaj, zaledwie po kilkunastu latach, przestały już odgrywać istotną rolę. No i dzisiaj jest Twitter. To znak czasów. Pewnie za kilka lat da się robić politykę bez niego, bo nie wiadomo czy przetrwa, ale dla mnie „ćwierkanie” jest bardo pomocne. Brakowałoby mi Twittera, gdyby go nie było. Generalnie, słabo się uzależniam – moje jedyne nałogi to czekoladki i Twitter.
Jakich rad udzieliłby pan swoim kolegom, których wyprzedził pan w rankingu?
Nie należy się kreować i za bardzo zastanawiać nad tym, co napisać. Bon mot, nad którym myślało się pół dnia, rzadko kiedy jest udany. Jeżeli ktoś jest szczery i normalny, to powinien po prostu normalnie funkcjonować w tej przestrzeni jak w każdej innej. Powinien pisać prawdę, pomyśleć dwa razy nad tym, co mówi, szanować dyskutantów. Doradzałbym ludziom, żeby przede wszystkim byli naturalni. To takie zwykłe, proste rady.