W kropli widać morze. Trzeba tylko uważnie patrzeć. Polska to moje morze: słodkie, gorzkie i słone. W podwarszawskiej mieścinie – już wchłoniętej przez wielkie miasto – mogę studiować „kroplę ziemi”, kilometr kwadratowy, gdzie stoi mój dom w towarzystwie innych. Ta „kropla ziemi” też wiele mówi o nas jako o zbiorowości. Kiedy idę z Franiem na spacer, widzę, jak sąsiad dalszy zbiera jesienne liście, co do jednego. A tu jak na złość zwiewa mu nowe. Obok furtki po stronie drogi leży piersiówka po gorzkiej żołądkowej. Po stronie publicznej, więc już nic go nie obchodzi. Wrzucam ją do pobliskiego kosza. Inny sąsiad wtopił w ziemię fundament pod dom. Ale domu raczej nie będzie. Podobno trwa spór rodzinny o działkę. Ach, te nasze wojny braterskie. Człapiemy drogą bez bruku, bezbronną wobec kół pojazdów. Tworzą się dziury, w nich woda wielka i mętna. Nawet samochodem jedzie się z sercem na ramieniu, niżej pewnie by zmokło. Na końcu naszej ulicznej odnóżki prywatny inwestor wzniósł dom z mieszkaniami na wynajem. Chyba za duży jak na normy miejscowe. Ale mogło być sto innych powodów, że zablokowano niemal skończoną budowę. I stoi pomnik nieprzestrzegania reguł gry.
Sam ów człowiek zrobił na nas piorunujące wrażenie. Typ rodzimego cwaniaka, skrzyżowanie rekina i skunksa. Obiecał wozić materiały budowlane od strony, gdzie prawie nikt nie mieszka. A tu „prawie nikt” okazał się histerykiem. Jak Rejtan runął pod koła ciężarówek. A polski cwaniak się boi Rejtana. Wożono więc materiały od naszej, ludnej strony. Kiedy wracam teraz z Franiem ze spaceru, słyszę, jak właściciel betonowego fundamentu rozmawia z sąsiadką, głośną i emocjonalną. Ekspresja słowa wyczerpuje jej walkę o dobro wspólne, co u nas dosyć typowe. „To już nie kałuże, to jeziora” – woła. A ja myślę: „Ciekawe, że nikt takiej dziury sam nie zasypie, choćby obok swojej bramy”. Ja bym zasypał, ale dziury daleko od mojej posesji. Budzą strach, a nuż będzie awantura. Jegomość spod lasu ma dziurę głębinową przed bramą i bardzo ją sobie chwali, nikt mu pod oknem szybko nie pójdzie.
Słyszę teraz sąsiada od fundamentu, jak z panią krzykliwą wspominają, gdy piorun uderzył w słup trakcji wysokiego napięcia. Pamiętam, jaki to był piękny koniec świata. Przewód w huku i ogniu runął na drogę. Leżał w poprzek drogi. Kiedy jechał samochód, szły iskry, jakby potwór zionął ogniem. I leżał tak cały dzień, niezabezpieczony. Dziwne, że nikt nie zginął. Gdzie podziały się służby, a my, mieszkańcy? Czasami udaje się, pod Smoleńskiem już nie. – Co za kraj – słyszę, jak mówią sąsiedzi. „Co za ludzie – myślę – my wszyscy”. Pani Jola, która dwa razy w tygodniu ratuje nasz dom od ruiny, dzisiaj nie przyszła, wiadomość, zapalenie krtani. Przepisano jej zastrzyki, ale musi zapłacić za pielęgniarkę, co boli podwójnie: – Co za kraj – narzeka. A nasz wielki tenisista obudził we mnie wrzaski i krzyki kibica, co myślałem, że już zamilkły na zawsze. Opowiada, że dostał wiele gratulacji, ale też są objawy zawiści – jak to „w tym kraju” – dodaje. Od pół wieku wzdychamy: „w tym kraju”. I proszę, „ten kraj” nadal żywy. A redaktor Gmyz wzdycha głębiej. To męczennik. Mówi, że on jak w stanie wojennym. Co młody Gmyz wie o stanie wojennym? Cudny był czas, wiem, bo tam byłem, miód i wino piłem. Teraz jest gorzej niż za okupacji hitlerowskiej. Poniósłby wtedy Gmyz śmierć za ojczyznę, a tak każą mu bezczelnie żyć i męczyć się. To wszystko głupstwo. Polska się zupełne cyfryzuje, to jest coś! „Życie to wojna, w której smutny przegrywa” (Kim Thuy, pisarka uciekinierka z Wietnamu, polecam jej piękną powieść wspomnieniową „Ru”). Dlatego dla Polaków 11 listopada to dzień tragiczny? I będzie kilka marszy niepodległości, tak, nawet marsze mogą się w „tym kraju” pokłócić. Każdy ma inny kolor. Antoś po lekcji religii pyta o kolory, najpierw: – A ty wiesz, tata, że to Bóg stworzył wszystkich ludzi? – Coś o tym słyszałem, Antosiu. – A jaki kolor ma Bóg: biały, brązowy czy czarny? – pyta. – Wedle mnie nie ma koloru, jest liczbą – wyjaśniam... – Liczbą nieskończoną! – woła z ulgą. – Teraz rozumiem!
Sam ów człowiek zrobił na nas piorunujące wrażenie. Typ rodzimego cwaniaka, skrzyżowanie rekina i skunksa. Obiecał wozić materiały budowlane od strony, gdzie prawie nikt nie mieszka. A tu „prawie nikt” okazał się histerykiem. Jak Rejtan runął pod koła ciężarówek. A polski cwaniak się boi Rejtana. Wożono więc materiały od naszej, ludnej strony. Kiedy wracam teraz z Franiem ze spaceru, słyszę, jak właściciel betonowego fundamentu rozmawia z sąsiadką, głośną i emocjonalną. Ekspresja słowa wyczerpuje jej walkę o dobro wspólne, co u nas dosyć typowe. „To już nie kałuże, to jeziora” – woła. A ja myślę: „Ciekawe, że nikt takiej dziury sam nie zasypie, choćby obok swojej bramy”. Ja bym zasypał, ale dziury daleko od mojej posesji. Budzą strach, a nuż będzie awantura. Jegomość spod lasu ma dziurę głębinową przed bramą i bardzo ją sobie chwali, nikt mu pod oknem szybko nie pójdzie.
Słyszę teraz sąsiada od fundamentu, jak z panią krzykliwą wspominają, gdy piorun uderzył w słup trakcji wysokiego napięcia. Pamiętam, jaki to był piękny koniec świata. Przewód w huku i ogniu runął na drogę. Leżał w poprzek drogi. Kiedy jechał samochód, szły iskry, jakby potwór zionął ogniem. I leżał tak cały dzień, niezabezpieczony. Dziwne, że nikt nie zginął. Gdzie podziały się służby, a my, mieszkańcy? Czasami udaje się, pod Smoleńskiem już nie. – Co za kraj – słyszę, jak mówią sąsiedzi. „Co za ludzie – myślę – my wszyscy”. Pani Jola, która dwa razy w tygodniu ratuje nasz dom od ruiny, dzisiaj nie przyszła, wiadomość, zapalenie krtani. Przepisano jej zastrzyki, ale musi zapłacić za pielęgniarkę, co boli podwójnie: – Co za kraj – narzeka. A nasz wielki tenisista obudził we mnie wrzaski i krzyki kibica, co myślałem, że już zamilkły na zawsze. Opowiada, że dostał wiele gratulacji, ale też są objawy zawiści – jak to „w tym kraju” – dodaje. Od pół wieku wzdychamy: „w tym kraju”. I proszę, „ten kraj” nadal żywy. A redaktor Gmyz wzdycha głębiej. To męczennik. Mówi, że on jak w stanie wojennym. Co młody Gmyz wie o stanie wojennym? Cudny był czas, wiem, bo tam byłem, miód i wino piłem. Teraz jest gorzej niż za okupacji hitlerowskiej. Poniósłby wtedy Gmyz śmierć za ojczyznę, a tak każą mu bezczelnie żyć i męczyć się. To wszystko głupstwo. Polska się zupełne cyfryzuje, to jest coś! „Życie to wojna, w której smutny przegrywa” (Kim Thuy, pisarka uciekinierka z Wietnamu, polecam jej piękną powieść wspomnieniową „Ru”). Dlatego dla Polaków 11 listopada to dzień tragiczny? I będzie kilka marszy niepodległości, tak, nawet marsze mogą się w „tym kraju” pokłócić. Każdy ma inny kolor. Antoś po lekcji religii pyta o kolory, najpierw: – A ty wiesz, tata, że to Bóg stworzył wszystkich ludzi? – Coś o tym słyszałem, Antosiu. – A jaki kolor ma Bóg: biały, brązowy czy czarny? – pyta. – Wedle mnie nie ma koloru, jest liczbą – wyjaśniam... – Liczbą nieskończoną! – woła z ulgą. – Teraz rozumiem!
Więcej możesz przeczytać w 46/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.