Paradoksy i tragiczne w skutkach zaniedbania w polskiej ekologii jak w soczewce ukazała ostatnia debata ekologiczna w Sejmie.
Minister chwalił się swoimi osiągnięciami, redukcją zanieczyszczeń, nowymi oczyszczalniami. Czynił to jednak przy pustej sali, bez premiera i wicepremierów, w obecności niewielu posłów. Tylko na galerii dla publiczności było tłoczno.
W 1997 r. spore nadzieje wśród osób poważnie traktujących kwestie ekologii wzbudziły zapowiedzi polityków AWS i UW o zerwaniu z dotychczasową mizerią rządów SLD-PSL. Nadzieje te były podbudowywane solidnie sformułowanymi punktami w umowie koalicyjnej oraz nowoczesnymi zapisami nowej konstytucji. Co zostało z tych nadziei po ponad roku?
Niestety, w polityce rządu nadal dominuje archaiczne myślenie o ekologii, które obowiązywało na świecie mniej więcej 40 lat temu. Przykładem rządowy Komitet ds. Polityki Regionalnej i Zrównoważonego Rozwoju. Służy on dziś równoważeniu rozwoju na przykład Zamojszczyzny i Pomorza, a na jego czele stanął... oczywiście minister gospodarki. Zamiast ciała koordynującego politykę ekologiczną państwa, wspierającego rozwój gospodarczy i społeczny przy zapewnieniu zachowania zasobów przyrodniczych dla przyszłych pokoleń, powstał kolejny instrument dominacji resortów gospodarczych, w którym rola ministra ochrony środowiska jest marginalna.
Inne osiągnięcia obecnego ministra to poważne opóźnienia legislacyjne i brak rozporządzeń wykonawczych do wielu ustaw, na przykład w sprawie organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO). Może to być przyczyną sporych kłopotów w procesie integracji europejskiej. Że nie jest to problem wydumany, świadczy nieprzygotowanie resortu do wykorzystania unijnych funduszy preakcesyjnych, jak ISPA (następca PHARE; nawet do 200 mln USD rocznie) czy SAPARD (rolniczy, ale również na ochronę środowiska na wsi). Resort wydaje się zaskoczony pracą, która go w związku z integracją europejską czeka. Problemem tym zajmuje się w ministerstwie zaledwie sześć osób, w tym trzech stażystów. Jaka może być jakość ich pracy, jeśli płace w ministerstwie są najniższe spośród wszystkich resortów?
Polityka personalna ministra to łagodna wersja TKM-u. Minister Jan Szyszko robił, co mógł, by prezesem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska nie został prof. Maciej Nowicki, ekspert o międzynarodowej randze, były minister ochrony środowiska, szef Ekofunduszu - najlepiej działającej instytucji finansującej ekologię. Udało się, prof. Nowicki częściej pracuje dla ONZ niż dla polskiego rządu. Za politykę ekologiczną w ministerstwie odpowiada natomiast podsekretarz stanu Marek Michalik, z wykształcenia historyk, który bliżej z ekologią zetknął się dopiero po objęciu funkcji ministerialnej, a którego dodatkowym atutem jest to, że rekomendowała go KPN-OP, czyli partia opozycyjna wobec rządu Buzka.
Czy można się w tej sytuacji dziwić, że przez ponad rok nie udało się rozwiązać żadnego z istotnych problemów? Zmalały nakłady na edukację ekologiczną. Historia objęcia ochroną całej Puszczy Białowieskiej przypomina już neverending story, na razie bez happy endu. Zachowanie ministra w sprawie igrzysk zimowych w Zakopanem było skandaliczne. Honor ministerstwa, które milczało, nie chcąc się nikomu narazić, uratował indywidualną szarżą unijny sekretarz stanu Radosław Gawlik, który na oczach milionów telewidzów powiedział wreszcie, że z punktu widzenia polskiego prawa pomysł zorganizowania igrzysk olimpijskich w parku narodowym nie ma szans powodzenia. Przykład milczenia ministra w tej sprawie pokazuje taktykę, której głównym celem zamiast ochrony przyrody jest ochrona ministra.
Zapowiadana rekonstrukcja rządu stwarza szansę na zmianę tej sytuacji. U progu XXI w., gdy stan środowiska stał się jednym z głównych wyzwań politycznych, ministrem ochrony środowiska w dużym europejskim kraju musi być silny, wyrazisty polityk, zdolny poprzez swój autorytet i umiejętności do "rozpychania się łokciami" w rządzie. Do ministerstwa trzeba włączyć zagadnienia polityki przestrzennej.
Potrzebne jest unowocześnienie samego resortu: kwestie techniczne i kontrolne powinna przejąć rządowa agencja na wzór amerykańskiej EPA (Environmental Protection Agency), natomiast odchudzone ministerstwo winno się zająć strategią i legislacją. Trzeba odważniej sięgnąć po ekonomiczne instrumenty ochrony środowiska. Ochrona środowiska to w rządzie prawdziwe finansowe i polityczne imperium. Prócz ministerstwa to także bezpośrednio lub pośrednio z nim związane Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, fundusze wojewódzkie, Bank Ochrony Środowiska itd. Za PRL imperium to służyło, jak wszystko w owym czasie, kierowniczej sile narodu, za rządów poprzedniej koalicji - budowaniu wpływów PSL. Teraz nie służy do niczego. Najwyższy czas, by zaczęło służyć przyrodzie i społeczeństwu.
W 1997 r. spore nadzieje wśród osób poważnie traktujących kwestie ekologii wzbudziły zapowiedzi polityków AWS i UW o zerwaniu z dotychczasową mizerią rządów SLD-PSL. Nadzieje te były podbudowywane solidnie sformułowanymi punktami w umowie koalicyjnej oraz nowoczesnymi zapisami nowej konstytucji. Co zostało z tych nadziei po ponad roku?
Niestety, w polityce rządu nadal dominuje archaiczne myślenie o ekologii, które obowiązywało na świecie mniej więcej 40 lat temu. Przykładem rządowy Komitet ds. Polityki Regionalnej i Zrównoważonego Rozwoju. Służy on dziś równoważeniu rozwoju na przykład Zamojszczyzny i Pomorza, a na jego czele stanął... oczywiście minister gospodarki. Zamiast ciała koordynującego politykę ekologiczną państwa, wspierającego rozwój gospodarczy i społeczny przy zapewnieniu zachowania zasobów przyrodniczych dla przyszłych pokoleń, powstał kolejny instrument dominacji resortów gospodarczych, w którym rola ministra ochrony środowiska jest marginalna.
Inne osiągnięcia obecnego ministra to poważne opóźnienia legislacyjne i brak rozporządzeń wykonawczych do wielu ustaw, na przykład w sprawie organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO). Może to być przyczyną sporych kłopotów w procesie integracji europejskiej. Że nie jest to problem wydumany, świadczy nieprzygotowanie resortu do wykorzystania unijnych funduszy preakcesyjnych, jak ISPA (następca PHARE; nawet do 200 mln USD rocznie) czy SAPARD (rolniczy, ale również na ochronę środowiska na wsi). Resort wydaje się zaskoczony pracą, która go w związku z integracją europejską czeka. Problemem tym zajmuje się w ministerstwie zaledwie sześć osób, w tym trzech stażystów. Jaka może być jakość ich pracy, jeśli płace w ministerstwie są najniższe spośród wszystkich resortów?
Polityka personalna ministra to łagodna wersja TKM-u. Minister Jan Szyszko robił, co mógł, by prezesem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska nie został prof. Maciej Nowicki, ekspert o międzynarodowej randze, były minister ochrony środowiska, szef Ekofunduszu - najlepiej działającej instytucji finansującej ekologię. Udało się, prof. Nowicki częściej pracuje dla ONZ niż dla polskiego rządu. Za politykę ekologiczną w ministerstwie odpowiada natomiast podsekretarz stanu Marek Michalik, z wykształcenia historyk, który bliżej z ekologią zetknął się dopiero po objęciu funkcji ministerialnej, a którego dodatkowym atutem jest to, że rekomendowała go KPN-OP, czyli partia opozycyjna wobec rządu Buzka.
Czy można się w tej sytuacji dziwić, że przez ponad rok nie udało się rozwiązać żadnego z istotnych problemów? Zmalały nakłady na edukację ekologiczną. Historia objęcia ochroną całej Puszczy Białowieskiej przypomina już neverending story, na razie bez happy endu. Zachowanie ministra w sprawie igrzysk zimowych w Zakopanem było skandaliczne. Honor ministerstwa, które milczało, nie chcąc się nikomu narazić, uratował indywidualną szarżą unijny sekretarz stanu Radosław Gawlik, który na oczach milionów telewidzów powiedział wreszcie, że z punktu widzenia polskiego prawa pomysł zorganizowania igrzysk olimpijskich w parku narodowym nie ma szans powodzenia. Przykład milczenia ministra w tej sprawie pokazuje taktykę, której głównym celem zamiast ochrony przyrody jest ochrona ministra.
Zapowiadana rekonstrukcja rządu stwarza szansę na zmianę tej sytuacji. U progu XXI w., gdy stan środowiska stał się jednym z głównych wyzwań politycznych, ministrem ochrony środowiska w dużym europejskim kraju musi być silny, wyrazisty polityk, zdolny poprzez swój autorytet i umiejętności do "rozpychania się łokciami" w rządzie. Do ministerstwa trzeba włączyć zagadnienia polityki przestrzennej.
Potrzebne jest unowocześnienie samego resortu: kwestie techniczne i kontrolne powinna przejąć rządowa agencja na wzór amerykańskiej EPA (Environmental Protection Agency), natomiast odchudzone ministerstwo winno się zająć strategią i legislacją. Trzeba odważniej sięgnąć po ekonomiczne instrumenty ochrony środowiska. Ochrona środowiska to w rządzie prawdziwe finansowe i polityczne imperium. Prócz ministerstwa to także bezpośrednio lub pośrednio z nim związane Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, fundusze wojewódzkie, Bank Ochrony Środowiska itd. Za PRL imperium to służyło, jak wszystko w owym czasie, kierowniczej sile narodu, za rządów poprzedniej koalicji - budowaniu wpływów PSL. Teraz nie służy do niczego. Najwyższy czas, by zaczęło służyć przyrodzie i społeczeństwu.
Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.