Była to jedna z wielu konferencji, które codziennie odbywały się w centrum prasowym. Sprzątaczka dokończyła odkurzanie sali i posługując się sprytnie swym trzymetrowym ogonem, zwinęła kabel. Portier zamknął pomieszczenie i zamachał radośnie skrzydłami. Było to działanie bez sensu, gdyż już 20 minut później otworzył je ponownie.
Do pracy wzięli się teraz agenci ochrony, którzy używając specjalistycznego sprzętu, przeszukali salę konferencyjną na ewentualną okoliczność ukrycia materiałów wybuchowych. Ach, te procedury! Wszędzie tam, gdzie miał się zjawić premier, robiono podobne cyrki. Nigdy nic nie znaleziono. Nawet atrapy bomby. Tak było i teraz. W czasie przeszukania jeden z agentów tak się zaangażował w oględziny, że porwał sobie nogawkę od trzeciej nogi, która zahaczyła o kant jednego z foteli dla dziennikarzy. Od kiedy ludziom zaczęły z brzucha wyrastać trzecie nogi, nie wszyscy sobie z tym radzili, ale za to przemysł obuwniczy się rozwinął.
Rzecznik prasowy rządu kartkował sprawnie dokumenty swoimi czterema czułkami, które w postaci długich i śliskich macek wystawały mu z czoła. Czułki niczym ośmiornica segregowały wiadomości na ważne i mniej ważne. Miały w tym wprawę, podobnie jak przy obmacywaniu kobiet o trzech piersiach. Młoda kelnerka zatrzepotała zalotnie swym wielkim okiem na czole i zapytała, czy już może rozstawiać wodę mineralną i kable dwużyłowe do przegryzania – ulubiony przysmak wszystkich uczestników konferencji. Rzecznikowi w odpowiedzi zapaliła się dioda nad lewym uchem, co oznaczało, że się zgadza.
Wkrótce wszystko było gotowe i po chwili zaczęli się zjawiać dziennikarze. Wielu z nich miało ośle uszy, długie ryje niczym mrówkojady i błony między palcami. Wszystkie te atrybuty zdradzały ludzi wścibskich i dociekliwych. Kilka minut po wyznaczonym czasie w sali pojawiło się dwóch ministrów, którzy za pomocą płetw i ogonów poprawili swoje krzesła za stołem prezydialnym.
Na końcu zjawił się sam premier, który stukając zębami o blat stołu i zapalając swoją żarówkę na czole, dał znak, że zaraz się zacznie. – Proszę państwa! Mija właśnie 20 lat od momentu, gdy zdecydowaliśmy się wprowadzić na polski rynek żywność modyfikowaną genetycznie, czyli GMO. Praktyka potwierdziła, że nie miało to, jak się niepotrzebnie obawiano, jakiegokolwiek złego wpływu na nasze zdrowie...
Do pracy wzięli się teraz agenci ochrony, którzy używając specjalistycznego sprzętu, przeszukali salę konferencyjną na ewentualną okoliczność ukrycia materiałów wybuchowych. Ach, te procedury! Wszędzie tam, gdzie miał się zjawić premier, robiono podobne cyrki. Nigdy nic nie znaleziono. Nawet atrapy bomby. Tak było i teraz. W czasie przeszukania jeden z agentów tak się zaangażował w oględziny, że porwał sobie nogawkę od trzeciej nogi, która zahaczyła o kant jednego z foteli dla dziennikarzy. Od kiedy ludziom zaczęły z brzucha wyrastać trzecie nogi, nie wszyscy sobie z tym radzili, ale za to przemysł obuwniczy się rozwinął.
Rzecznik prasowy rządu kartkował sprawnie dokumenty swoimi czterema czułkami, które w postaci długich i śliskich macek wystawały mu z czoła. Czułki niczym ośmiornica segregowały wiadomości na ważne i mniej ważne. Miały w tym wprawę, podobnie jak przy obmacywaniu kobiet o trzech piersiach. Młoda kelnerka zatrzepotała zalotnie swym wielkim okiem na czole i zapytała, czy już może rozstawiać wodę mineralną i kable dwużyłowe do przegryzania – ulubiony przysmak wszystkich uczestników konferencji. Rzecznikowi w odpowiedzi zapaliła się dioda nad lewym uchem, co oznaczało, że się zgadza.
Wkrótce wszystko było gotowe i po chwili zaczęli się zjawiać dziennikarze. Wielu z nich miało ośle uszy, długie ryje niczym mrówkojady i błony między palcami. Wszystkie te atrybuty zdradzały ludzi wścibskich i dociekliwych. Kilka minut po wyznaczonym czasie w sali pojawiło się dwóch ministrów, którzy za pomocą płetw i ogonów poprawili swoje krzesła za stołem prezydialnym.
Na końcu zjawił się sam premier, który stukając zębami o blat stołu i zapalając swoją żarówkę na czole, dał znak, że zaraz się zacznie. – Proszę państwa! Mija właśnie 20 lat od momentu, gdy zdecydowaliśmy się wprowadzić na polski rynek żywność modyfikowaną genetycznie, czyli GMO. Praktyka potwierdziła, że nie miało to, jak się niepotrzebnie obawiano, jakiegokolwiek złego wpływu na nasze zdrowie...
Więcej możesz przeczytać w 49/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.