W McDonaldzie na Arbacie strach trwał krótko
Po pierwszych nalotach NATO na Jugosławię spodziewano się tutaj kamieni tłukących szyby i butelek z farbami tłuczonych na elewacji. Swoją złość moskwianie wyładowywali jednak na pobliskim budynku amerykańskiej ambasady. Do McDonalda wrócili klienci. Nawet tłumniej niż zwykle.
Głęboką niechęć do Ameryki deklaruje dziś ponad 50 proc. ankietowanych Rosjan. Apele o bojkot wszystkiego co zrobiono po tamtej stronie oceanu mijają jednak bez echa. Politycy zgodnie sprzeciwiają się temu co nazywają agresją NATO na suwerenne państwo a jednocześnie rząd domaga się zachodnich kredytów. Najbardziej napastliwe wobec sojuszu oświadczenia padają z ust przywódców komunistycznej większości w Dumie ale negocjacje z międzynarodowymi organizacjami finansowymi prowadzi komunistyczny pierwszy wicepremier Jurij Masliukow. Czy wystarczy nam amerykańskich pieniędzy żeby zwyciężyć NATO? - pyta z sarkazmem moskiewska prasa.
Wszystko to przypomina teatralną tragedię. Najpierw premier Jewgienij Primakow na wieść o ataku na Jugosławię kazał nad Atlantykiem zawrócić swój samolot zmierzający do Waszyngtonu. Szef rządu zaryzykował zerwanie rozmów w sprawie przyznania kredytów Rosji. Ale już kilka dni później w Moskwie wylądował Michel Camdessus dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego. "Nasze szanse na restrukturyzację długów okazały się paradoksalnie większe niż dotychczas. Amerykanie odczuwają pewien psychologiczny dyskomfort w związku z tym że postawili Rosję w niewygodnym położeniu" - mówi Andriej Piontkowski z Ośrodka Badań Strategicznych.
Ta gra ma jednak określone zasady. Moskwa otrzymała od Waszyngtonu wyraźny sygnał - jeśli oburzenie Kremla nie wyjdzie poza ramy retoryki Rosja może się w niej wyżywać do woli. W dorocznym orędziu wygłoszonym przed połączonymi izbami parlamentu Borys Jelcyn zapewniał że nie pozwoli wciągnąć kraju w wojnę. "Nasze stosunki z Ameryką mają kluczowe znaczenie dla świata XXI w." - zapewniał rosyjski prezydent.
Czy Rosji wystarczy amerykańskich pieniędzy żeby zwyciężyć NATO? - pyta z sarkazmem moskiewska prasa
Kiedy premier Primakow poleciał do Belgradu i Bonn z misją mediacyjną która się zresztą nie udała na lot do Belgradu czekały już samoloty dwóch delegacji Dumy. Na początku wyłącznie komuniści i generałowie z Ministerstwa Obrony prężyli muskuły. Giennadij Ziuganow domaga się wysłania Serbom najnowocześniejszych rakiet S300PMU zwalczających - zdaniem Rosjan - wszelkie obiekty latające skuteczniej niż amerykański system Patriot. Komuniści i nacjonaliści podgrzewają antyamerykańskie nastroje i zyskują sympatie mas. Socjologowie jednak uspokajają: 50 proc. Rosjan sprzeciwia się dojściu komunistów do władzy. Politycy podzielili się na dwa obozy. Ludzie sprawujący władzę odżegnują się od jakiegokolwiek udziału Rosji w konflikcie natomiast ci którzy nie mają żadnej mocy decyzyjnej wzywają do posunięć militarnych.
Moskwa nie wychodzi poza ramy wojowniczej retoryki ale Kreml również chce wyznaczać granice gry. "Amerykanie chcą przejść do operacji lądowej chcą po prostu zawładnąć Jugosławią i przekształcić ją w swój protektorat. Nie możemy do tego dopuścić" - oświadcza Borys Jelcyn. Szef sztabu generalnego gen. Kwasznin potwierdza gotowość strategicznych wojsk rakietowych do obrony ojczyzny, jeśli zostanie zagrożone jej bezpieczeństwo . Inni trzeźwo zauważają że Rosja nie jest dziś przygotowana do wojny. Pomysł wysłania okrętów floty czarnomorskiej na Adriatyk wywołuje więcej ironicznych uśmiechów niż nadziei na skuteczne postraszenie polityków z NATO. W 1991 r. flota czarnomorska liczyła 187 okrętów wojennych i służyło w niej ok. 70 tys. ludzi. Dziś pozostały jedynie 53 jednostki z prawie 20 tys. marynarzy. W rezultacie na Adriatyk popłynął niewielki okręt zwiadowczy.
Osłabionemu mocarstwu pozostał już tylko jeden instrument skutecznego zastraszania. "Prezydent kazał nacelować rosyjskie rakiety strategiczne na kraje prowadzące wojnę przeciwko Jugosławii" - oświadcza w apogeum kryzysu przewodniczący Dumy Giennadij Sielezniow. Podczas wizyty w Jugosławii występował on w propagandowych programach belgradzkiej telewizji zapewniając Serbów o solidarności z "bratnim słowiańskim i prawosławnym narodem". Politycy sięgają po ostateczne argumenty w werbalnym starciu z NATO. Natomiast eksperci zastanawiają się czy przypadkiem nie odbywa się to po raz ostatni: "Jeśli Rosja nie odbuduje swojej siły z punktu widzenia parametrów gospodarczych militarnych politycznych i innych określających pojęcie mocarstwa nie będziemy w stanie długo utrzymywać swojej broni jądrowej" - uważa Siergiej Rogow dyrektor Instytutu Stanów Zjednoczonych i Kanady Akademii Nauk.
Głęboką niechęć do Ameryki deklaruje dziś ponad 50 proc. ankietowanych Rosjan. Apele o bojkot wszystkiego co zrobiono po tamtej stronie oceanu mijają jednak bez echa. Politycy zgodnie sprzeciwiają się temu co nazywają agresją NATO na suwerenne państwo a jednocześnie rząd domaga się zachodnich kredytów. Najbardziej napastliwe wobec sojuszu oświadczenia padają z ust przywódców komunistycznej większości w Dumie ale negocjacje z międzynarodowymi organizacjami finansowymi prowadzi komunistyczny pierwszy wicepremier Jurij Masliukow. Czy wystarczy nam amerykańskich pieniędzy żeby zwyciężyć NATO? - pyta z sarkazmem moskiewska prasa.
Wszystko to przypomina teatralną tragedię. Najpierw premier Jewgienij Primakow na wieść o ataku na Jugosławię kazał nad Atlantykiem zawrócić swój samolot zmierzający do Waszyngtonu. Szef rządu zaryzykował zerwanie rozmów w sprawie przyznania kredytów Rosji. Ale już kilka dni później w Moskwie wylądował Michel Camdessus dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego. "Nasze szanse na restrukturyzację długów okazały się paradoksalnie większe niż dotychczas. Amerykanie odczuwają pewien psychologiczny dyskomfort w związku z tym że postawili Rosję w niewygodnym położeniu" - mówi Andriej Piontkowski z Ośrodka Badań Strategicznych.
Ta gra ma jednak określone zasady. Moskwa otrzymała od Waszyngtonu wyraźny sygnał - jeśli oburzenie Kremla nie wyjdzie poza ramy retoryki Rosja może się w niej wyżywać do woli. W dorocznym orędziu wygłoszonym przed połączonymi izbami parlamentu Borys Jelcyn zapewniał że nie pozwoli wciągnąć kraju w wojnę. "Nasze stosunki z Ameryką mają kluczowe znaczenie dla świata XXI w." - zapewniał rosyjski prezydent.
Czy Rosji wystarczy amerykańskich pieniędzy żeby zwyciężyć NATO? - pyta z sarkazmem moskiewska prasa
Kiedy premier Primakow poleciał do Belgradu i Bonn z misją mediacyjną która się zresztą nie udała na lot do Belgradu czekały już samoloty dwóch delegacji Dumy. Na początku wyłącznie komuniści i generałowie z Ministerstwa Obrony prężyli muskuły. Giennadij Ziuganow domaga się wysłania Serbom najnowocześniejszych rakiet S300PMU zwalczających - zdaniem Rosjan - wszelkie obiekty latające skuteczniej niż amerykański system Patriot. Komuniści i nacjonaliści podgrzewają antyamerykańskie nastroje i zyskują sympatie mas. Socjologowie jednak uspokajają: 50 proc. Rosjan sprzeciwia się dojściu komunistów do władzy. Politycy podzielili się na dwa obozy. Ludzie sprawujący władzę odżegnują się od jakiegokolwiek udziału Rosji w konflikcie natomiast ci którzy nie mają żadnej mocy decyzyjnej wzywają do posunięć militarnych.
Moskwa nie wychodzi poza ramy wojowniczej retoryki ale Kreml również chce wyznaczać granice gry. "Amerykanie chcą przejść do operacji lądowej chcą po prostu zawładnąć Jugosławią i przekształcić ją w swój protektorat. Nie możemy do tego dopuścić" - oświadcza Borys Jelcyn. Szef sztabu generalnego gen. Kwasznin potwierdza gotowość strategicznych wojsk rakietowych do obrony ojczyzny, jeśli zostanie zagrożone jej bezpieczeństwo . Inni trzeźwo zauważają że Rosja nie jest dziś przygotowana do wojny. Pomysł wysłania okrętów floty czarnomorskiej na Adriatyk wywołuje więcej ironicznych uśmiechów niż nadziei na skuteczne postraszenie polityków z NATO. W 1991 r. flota czarnomorska liczyła 187 okrętów wojennych i służyło w niej ok. 70 tys. ludzi. Dziś pozostały jedynie 53 jednostki z prawie 20 tys. marynarzy. W rezultacie na Adriatyk popłynął niewielki okręt zwiadowczy.
Osłabionemu mocarstwu pozostał już tylko jeden instrument skutecznego zastraszania. "Prezydent kazał nacelować rosyjskie rakiety strategiczne na kraje prowadzące wojnę przeciwko Jugosławii" - oświadcza w apogeum kryzysu przewodniczący Dumy Giennadij Sielezniow. Podczas wizyty w Jugosławii występował on w propagandowych programach belgradzkiej telewizji zapewniając Serbów o solidarności z "bratnim słowiańskim i prawosławnym narodem". Politycy sięgają po ostateczne argumenty w werbalnym starciu z NATO. Natomiast eksperci zastanawiają się czy przypadkiem nie odbywa się to po raz ostatni: "Jeśli Rosja nie odbuduje swojej siły z punktu widzenia parametrów gospodarczych militarnych politycznych i innych określających pojęcie mocarstwa nie będziemy w stanie długo utrzymywać swojej broni jądrowej" - uważa Siergiej Rogow dyrektor Instytutu Stanów Zjednoczonych i Kanady Akademii Nauk.
Więcej możesz przeczytać w 16/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.