Od roku służbę zdrowia pogrąża nie tylko brak pieniędzy, ale i ostry konflikt między obecnym ministrem Bartoszem Arłukowiczem, a jego poprzedniczką Ewą Kopacz. Najnowsza wojna wybuchła z powodu odwołania przez ministra dyrektora Instytutu Reumatologii Andrzeja Włodarczyka, protegowanego pani marszałek.
Arłukowicz odwołał go z końcem listopada. Bezpośrednim powodem było oświadczenie dyrektora Instytutu, że z powodu kończących się pieniędzy z NFZ może wstrzymać przyjęcia pacjentów, w tym także dzieci. Arłukowicz zareagował natychmiast decyzją o dymisji, zarzucając Włodarczykowi szantaż i grę kosztem pacjentów.
Sprawa wzbudziła jednak kontrowersje. Bo Włodarczyk co prawda rzeczywiście zastosował szantaż, ale zrobił to co dziesiątki dyrektorów szpitali w Polsce, którzy co roku wstrzymują przyjęcia i przekładają planowane zabiegi – właśnie z tego samego powodu. Co roku w listopadzie i grudniu kamery telewizyjne pokazują przecież zrozpaczonych, odsyłanych pacjentów. Po takich interwencjach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znajdują się dodatkowe pieniądze za tzw. nadwykonania (czyli zabiegi i procedury wykonane ponad koszt, na który szpital podpisał umowę z NFZ). Dlaczego więc właśnie Włodarczyk stracił pracę? Sam zainteresowany w wywiadzie w RMF FM jasno stwierdził, ze padł ofiarą wendetty ministra, jako człowiek Ewy Kopacz.
Obecny minister od początku urzędowania wyraźnie odcinał się od poprzedniczki, twierdząc, ze nie ponosi winy za dotychczasowy bałagan w służbie zdrowia. Napięcie między nim, a Ewą Kopacz było widoczne już na przełomie 2011 i 2012 roku, gdy wybuchła afera wokół listy leków refundowanych. Arłukowicz sugerował, że to wina poprzedników – za sprawę refundacji odpowiadał wtedy w resorcie jako wiceminister właśnie Włodarczyk – a pani nowa pani marszałek nie zabierała głosu, choć wiadomo było, że afera ją w dużym stopniu obciąża.
Do tej pory jednak oboje unikali otwartej wojny, bo wiedzieli, że byłoby to źle odbierane w PO, a zwłaszcza w Kancelarii Premiera. Ale wojna toczyła się za kulisami. Obecny minister na swoją poprzedniczkę ma wręcz alergię – uważają jej współpracownicy. - Samochód, którym jeździła (Volvo) oddał jednemu z wiceministrów. Sam przesiadł się do Skody Superb – opowiada jeden z byłych urzędników resortu. Arłukowicz miał też polecić usunięcie z gabinetu wszystkich mebli i obrazów po Kopacz.
Arłukowicz ma też zupełnie inny styl zarządzania resortem niż poprzedniczka. Kopacz miała wizerunek przebojowej, choć jednocześnie uchodziła za królową chaosu. Arłukowicz z kolei gra konfrontacyjnego szeryfa, który otwiera kolejne fronty walki z różnymi grupami interesów. Do tej pory jednak nie przedstawił spójnej wizji zmian w ochronie zdrowia, a reaguje głównie na wydarzenia medialne.
Największym staraniem Arłukowicza jest - zdaniem naszych rozmówców - zdobyć bezpośredni dostęp do ucha premiera i wypracować pozycję jedynego odpowiedzialnego za służbę zdrowia polityka PO. - Dobrze dogaduje się z Grasiem, czasem z dworem wypije jakieś wino – twierdzi jeden z polityków Platformy. I wygląda na to, że ta taktyka jest opłacalna. – Gdy Ewa Kopacz dzwoni do premiera z pretensjami, że Arłukowicz coś głupiego mówi, premier odpowiada krótko, ze ona już się służbą zdrowia nie zajmuje – relacjonuje nasz informator. Arłukowicza wzmocniło np. skuteczne odwołanie poprzedniego prezesa NFZ Jacka Paszkiewicza. Kopacz interweniowała wtedy u Tuska, ale nic nie wskórała.
O zachwianiu pozycji Kopacz przy Tusku nie może być jednak mowy. - Jeśli Tusk ustępuje Arłukowiczowi to tylko w jednym celu. Żeby mieć spokój ze służbą zdrowia, on sam najchętniej w ogóle by się tym nie zajmował. Póki ten spokój jest, minister jest bezpieczny – mówi jeden z członków rządu. Czy to oznacza, że minister na razie wygrał podjazdową wojnę? Jest to mało prawdopodobne, a sprawa Włodarczyka może być tu przełomem. Z naszych informacji wynika, że w otoczeniu pani marszałek już zbiera się błędy i wpadki Arłukowicza, aby w odpowiednim momencie w niego uderzyć.
Cały materiał można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczora będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.
Sprawa wzbudziła jednak kontrowersje. Bo Włodarczyk co prawda rzeczywiście zastosował szantaż, ale zrobił to co dziesiątki dyrektorów szpitali w Polsce, którzy co roku wstrzymują przyjęcia i przekładają planowane zabiegi – właśnie z tego samego powodu. Co roku w listopadzie i grudniu kamery telewizyjne pokazują przecież zrozpaczonych, odsyłanych pacjentów. Po takich interwencjach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znajdują się dodatkowe pieniądze za tzw. nadwykonania (czyli zabiegi i procedury wykonane ponad koszt, na który szpital podpisał umowę z NFZ). Dlaczego więc właśnie Włodarczyk stracił pracę? Sam zainteresowany w wywiadzie w RMF FM jasno stwierdził, ze padł ofiarą wendetty ministra, jako człowiek Ewy Kopacz.
Obecny minister od początku urzędowania wyraźnie odcinał się od poprzedniczki, twierdząc, ze nie ponosi winy za dotychczasowy bałagan w służbie zdrowia. Napięcie między nim, a Ewą Kopacz było widoczne już na przełomie 2011 i 2012 roku, gdy wybuchła afera wokół listy leków refundowanych. Arłukowicz sugerował, że to wina poprzedników – za sprawę refundacji odpowiadał wtedy w resorcie jako wiceminister właśnie Włodarczyk – a pani nowa pani marszałek nie zabierała głosu, choć wiadomo było, że afera ją w dużym stopniu obciąża.
Do tej pory jednak oboje unikali otwartej wojny, bo wiedzieli, że byłoby to źle odbierane w PO, a zwłaszcza w Kancelarii Premiera. Ale wojna toczyła się za kulisami. Obecny minister na swoją poprzedniczkę ma wręcz alergię – uważają jej współpracownicy. - Samochód, którym jeździła (Volvo) oddał jednemu z wiceministrów. Sam przesiadł się do Skody Superb – opowiada jeden z byłych urzędników resortu. Arłukowicz miał też polecić usunięcie z gabinetu wszystkich mebli i obrazów po Kopacz.
Arłukowicz ma też zupełnie inny styl zarządzania resortem niż poprzedniczka. Kopacz miała wizerunek przebojowej, choć jednocześnie uchodziła za królową chaosu. Arłukowicz z kolei gra konfrontacyjnego szeryfa, który otwiera kolejne fronty walki z różnymi grupami interesów. Do tej pory jednak nie przedstawił spójnej wizji zmian w ochronie zdrowia, a reaguje głównie na wydarzenia medialne.
Największym staraniem Arłukowicza jest - zdaniem naszych rozmówców - zdobyć bezpośredni dostęp do ucha premiera i wypracować pozycję jedynego odpowiedzialnego za służbę zdrowia polityka PO. - Dobrze dogaduje się z Grasiem, czasem z dworem wypije jakieś wino – twierdzi jeden z polityków Platformy. I wygląda na to, że ta taktyka jest opłacalna. – Gdy Ewa Kopacz dzwoni do premiera z pretensjami, że Arłukowicz coś głupiego mówi, premier odpowiada krótko, ze ona już się służbą zdrowia nie zajmuje – relacjonuje nasz informator. Arłukowicza wzmocniło np. skuteczne odwołanie poprzedniego prezesa NFZ Jacka Paszkiewicza. Kopacz interweniowała wtedy u Tuska, ale nic nie wskórała.
O zachwianiu pozycji Kopacz przy Tusku nie może być jednak mowy. - Jeśli Tusk ustępuje Arłukowiczowi to tylko w jednym celu. Żeby mieć spokój ze służbą zdrowia, on sam najchętniej w ogóle by się tym nie zajmował. Póki ten spokój jest, minister jest bezpieczny – mówi jeden z członków rządu. Czy to oznacza, że minister na razie wygrał podjazdową wojnę? Jest to mało prawdopodobne, a sprawa Włodarczyka może być tu przełomem. Z naszych informacji wynika, że w otoczeniu pani marszałek już zbiera się błędy i wpadki Arłukowicza, aby w odpowiednim momencie w niego uderzyć.
Cały materiał można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczora będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.