To pytanie dręczyło mnie od lat, gdy wymieniałem czułe bożonarodzeniowe życzenia z dzieciakami w afrykańskich sierocińcach. Czego im właściwie życzę?
Teoretycznie rzecz biorąc, święta mogłyby być spełnionym koszmarem laicyzującego się Polaka. W sklepie z obuwiem (oczywiście obok nieśmiertelnych hitów George’a Michaela i Cliffa Richarda) – „Anioł pasterzom mówił”, w hotelowym lobby – „Słowo ciałem się stało”, w kawiarni – „Narodził się nam Zbawiciel”. Przez tych kilka dni pod koniec roku (a dzięki prężnym handlowcom – przez kilka ostatnich tegoż roku tygodni) umawiamy się: no dobra, na co dzień to mamy poważne wątpliwości i zasadniczo nienawidzimy księży, ale teraz, na chwilę, umówmy się, że te bajki o żłóbeczku, biednych żydowskich rodzicach i dziecinie są jednak prawdziwe. Nawet jeśli nie są prawdziwe, to przez tych parę dni będziemy ich słuchać. Chcemy owinąć się w ciepło. Choć przez cały rok trzymamy się trzeźwo, teraz warunkowo zgadzamy się na to, by przyjąć dystrybuowany przez religię narkotyk. Zaryzykuję tezę, że nie chodzi tylko o to, że kolędy śpiewali babcia i dziadek i że przywodzą nam na myśl beztroskie czasy, kiedy tatuś latał z brodą, wzruszająco nieudolnie udając przerośniętego skrzata. W samej tej wigilijnej opowieści jest jakaś – jak by się to dziś powiedziało – „magia”, coś, co sprawia, że człowiek choć przez chwilę chce być lepszy, znów na coś czeka.
Więcej możesz przeczytać w 51/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.