Obama nie zmieni Ameryki, euro wykończy Unię, dżihad przegra z komercją; a tak naprawdę światem powinni rządzić burmistrzowie – mówi w rozmowie z „Wprost” Benjamin Barber.
Wprost: Co w mijającym roku było najważniejszym wydarzeniem w globalnej polityce?
Benjamin Barber: Najważniejsza pozostaje kompletna niezdolność polityków do adekwatnego reagowania na najpilniejsze wyzwania współczesności. Mamy kryzys fiskalny w USA, kryzys euro, postępującą degradację środowiska. W każdym z tych przypadków system polityczny wykazuje zupełną impotencję.
Co leży u jej podstaw?
Wyczerpuje się model organizacji świata oparty na państwach narodowych. Przez ostatnie 400 lat niepodległe, suwerenne państwa narodowe były głównymi aktorami w globalnej polityce. Dziś stoimy przed pytaniami, które przekraczają granice, podczas gdy demokracje pozostają w tych granicach zamknięte. Transnarodowym wyzwaniom XXI wieku próbują sprostać byty narodowe ukształtowane w wieku XVIII.
Weźmy banki. Są instytucjami globalnymi, a państwa, które próbują je regulować, są lokalne. Mamy cztery lata globalnej recesji, która odbija się na wszystkich krajach świata, ale nie mamy globalnego mechanizmu, żeby sobie z tym poradzić. Mamy szczyty klimatyczne co roku, ale nie ma postępu w walce z globalnym ociepleniem, bo na szczytach dominuje interes narodowy, a nie globalny.
ONZ, G9, G20, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy – wszystkie te instytucje są nieskuteczne, bo są przedłużeniem państw narodowych.
Unia Europejska, która też przechodzi kryzys, jest jednak próbą budowy ponadnarodowej wspólnoty.
Zgoda, ale kryzys euro zagraża jej integralności, bo państwa narodowe okopują się w swoich interesach. Potrzebujemy całkiem nowych instytucji, które będą równie globalne jak problemy, przed którymi stoimy. Moja propozycja jest taka: uczyńmy miasta najważniejszymi aktorami globalnej polityki. Transnarodowe sieci miast mogą dać odpowiedź na wyzwania współczesności.
Benjamin Barber: Najważniejsza pozostaje kompletna niezdolność polityków do adekwatnego reagowania na najpilniejsze wyzwania współczesności. Mamy kryzys fiskalny w USA, kryzys euro, postępującą degradację środowiska. W każdym z tych przypadków system polityczny wykazuje zupełną impotencję.
Co leży u jej podstaw?
Wyczerpuje się model organizacji świata oparty na państwach narodowych. Przez ostatnie 400 lat niepodległe, suwerenne państwa narodowe były głównymi aktorami w globalnej polityce. Dziś stoimy przed pytaniami, które przekraczają granice, podczas gdy demokracje pozostają w tych granicach zamknięte. Transnarodowym wyzwaniom XXI wieku próbują sprostać byty narodowe ukształtowane w wieku XVIII.
Weźmy banki. Są instytucjami globalnymi, a państwa, które próbują je regulować, są lokalne. Mamy cztery lata globalnej recesji, która odbija się na wszystkich krajach świata, ale nie mamy globalnego mechanizmu, żeby sobie z tym poradzić. Mamy szczyty klimatyczne co roku, ale nie ma postępu w walce z globalnym ociepleniem, bo na szczytach dominuje interes narodowy, a nie globalny.
ONZ, G9, G20, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy – wszystkie te instytucje są nieskuteczne, bo są przedłużeniem państw narodowych.
Unia Europejska, która też przechodzi kryzys, jest jednak próbą budowy ponadnarodowej wspólnoty.
Zgoda, ale kryzys euro zagraża jej integralności, bo państwa narodowe okopują się w swoich interesach. Potrzebujemy całkiem nowych instytucji, które będą równie globalne jak problemy, przed którymi stoimy. Moja propozycja jest taka: uczyńmy miasta najważniejszymi aktorami globalnej polityki. Transnarodowe sieci miast mogą dać odpowiedź na wyzwania współczesności.
Więcej możesz przeczytać w 1/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.