Czy Polska zapomina o rozproszonych po świecie Polakach?
Przebrzmiały fanfary po naszym historycznym wstąpieniu do NATO. Wypowiedziano już wszystkie komplementy pod adresem Polonii na Zachodzie - zwłaszcza w USA - która swym zorganizowanym poparciem przyczyniła się do przełamania politycznych obaw przed poszerzeniem paktu. Czyżby zjednoczone organizacje polonijne były dla Polski bronią polityczną, której musiał ulec nawet rząd supermocarstwa? A może to tylko zbieg okoliczności, a Polonia - niczym przysłowiowa żaba - podstawiła łapę tam, gdzie kują konie?
Mit dziesięciu milionów
Ktokolwiek ma okazję występować w imieniu Polonii amerykańskiej, a więc najliczniejszej i bez wątpienia najpotężniejszej, woła: "Mówię w imieniu 10 mln Polaków w USA!". Daleko rozmija się wtedy z prawdą, choć liczby pozornie potwierdzają to buńczuczne zawoła- nie. Otóż - wedle spisu ludności USA z 1990 r. (następny będzie w 2000 r.) - aż 9,6 mln mieszkańców jedynego na świecie supermocarstwa przyznało się do polskiego pochodzenia. Doliczywszy sporą liczbę "nielegalnych" - całe dziesięciolecia spokojnie wegetujących bez żadnych dokumentów - mamy dziesiątkę z okładem. Ale przygniatająca jej część ani nie mówi po polsku, ani nie poczuwa się do związków z krajem, z którego przybyli pradziadkowie. To bardzo piękne, że tylu Amerykanów - pochodzących najczęściej z bardzo mieszanych małżeństw - zachowało pamięć o polskości któregoś z antenatów, ale nic więcej z tego nie wynika. Osób znających język polski jest mniej niż milion (tutaj zdać się można tylko na szacunki), a zresztą większość z nich nie posługuje się tym językiem na co dzień. Jeszcze gorzej, gdy przyjrzeć się członkostwu polonijnych organizacji: w jakikolwiek sposób zorganizowanych jest najwyżej paręset tysięcy osób. Jednakże dominujące liczebnie organizacje polonijne w USA są jedynie kasami pomocy wzajemnej i skupiają ludzi zainteresowanych raczej pożyczką lub zapomogą niż działalnością narodową, a tym bardziej polityczną. Jak liczna jest Polonia aktywna, wyrobiona politycznie? Największa polska gazeta poza granicami kraju - nowojorski "Nowy Dziennik" - nie może się dobić 30 tys. egzemplarzy w wydaniu sobotnio-niedzielnym, przy znacznie mniejszej sprzedaży w dni powszednie. Inne polskie pisma stoją dużo gorzej. Nakłady książek wydawanych kiedyś przez tenże "Nowy Dziennik" nie przekraczały 2 tys. egzemplarzy. Dziś działalności tej w ogóle zaprzestano. Chociaż młodsze generacje używają języka angielskiego, polonijna prasa anglojęzyczna też ledwie wegetuje: gazeta nie istnieje, kilka tygodników lub miesięczników ma nakłady najwyżej parotysięczne. Kiedy "Nowy Dziennik" zapytał w ankiecie, ilu spośród jego czytelników jest zainteresowanych odbiorem telewizji Polonia w płatnej sieci kablowej, pozytywnie odpowiedziało niecałe 3 tys. osób. Co gorsza, nieliczne i mało aktywne organizacje polonijne są skłócone. Nie tylko w USA mają one kłopoty ze zjednoczeniem się w mówiącą jednym głosem federację. Kłótliwości Polaków sprzyjają pęknięcia kulturowe i pokoleniowe. Kierownictwo Kongresu Polonii Amerykańskiej to na ogół ludzie starsi, ukształtowani w wiejskiej kulturze przeniesionej przez pradziadków na obcy bruk polskich dzielnic skupionych wokół dziś już nie istniejących fabryk, gdzie z ojca na syna przekazywano ciężką pracę, niską pozycję społeczną i złą znajomość angielskiego. Jest to kultura i świadomość czasów przed telewizją, komputerem i powszechną szkołą średnią. Czego mają szukać w takich gremiach ludzie młodsi, wykształceni, świetnie czujący się w swojej nowej ojczyźnie? Podobnie jest w innych krajach Zachodu. W Niemczech ledwie organizacje polonijne połączyły się we wzorowany na amerykańskim kongres, już się pokłóciły. We Francji liczą się tylko lokalnie. W Anglii, gdzie istnieją liczne pozostałości po chlubnych czasach rządu londyńskiego i wielkiej emigracji żołnierskiej, świecą zaledwie blaskiem minionej chwały.
Wspólnota maszeruje na Wschód
Polonijna kampania w USA na rzecz poszerzenia NATO będzie jednym z ważnych przykładów w dziejach lobbingu. Ale przykładem czego? Czy tego, że niewielka i przekonana o swej misji grupa może zrobić tak wiele, mimo fatalnych finansów, bo kongres nie dba o zbieranie pieniędzy na działalność polityczną? Czy tego, że wielki cel narodowy może zjednoczyć środowisko wprawdzie olbrzymie, ale skłócone i słabo zorganizowane? A może jeszcze czegoś innego: tego, że Amerykanie nie stali się jeszcze prawdziwym narodem, wciąż są tylko zlepkiem interesów etnicznych, którym łatwiej manipulować, niż się to z pozoru wydaje. Czy Polonia nie tylko w USA, ale i w innych bogatych krajach Zachodu może postawić przed sobą kolejny wielki i jednoczący wszystkich cel narodowy? Wypada wątpić. Pięćdziesiąt pięć lat temu był nim protest przeciw jałtańskiej zmowie. Potem była nim walka z komunizmem, a przynajmniej jego bojkot. Na pewien czas takim jednoczącym celem stało się poszerzenie NATO. Dziś jest to sprawa chlubnie zamknięta. Włączenie Polski do Unii Europejskiej stać się nim nie może, bo nie dotyczy USA, a poza tym jest to cel przede wszystkim gospodarczy, a nie - jak NATO - polityczny. Mogła się stać takim celem pomoc najbiedniejszej i najbardziej pokrzywdzonej przez los części narodu polskiego, jaką jest Polonia w krajach byłego Związku Sowieckiego. Była po temu świetna okazja w postaci jubileuszowego zjazdu Kongresu Polonii Amerykańskiej, zwołanego do Buffalo w 1994 r., właśnie tam, gdzie przez 50 laty powstał kongres w proteście przeciw Jałcie. W obecności zaproszonych na ten zjazd ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy i ówczesnego premiera Waldemara Pawlaka uchwalenie rezolucji wytyczającej ten nowy cel zorganizowanej Polonii w USA (a tym samym także Polonii na Zachodzie) nabrałoby historycznego znaczenia, tym bardziej że zadanie odzyskania przez Polskę niepodległości zostało już zrealizowane. Polonia najbogatsza wyciąga przyjazną dłoń do Polonii najbiedniejszej! Niestety, przegotowany projekt takiej rezolucji został utrącony. Ku Polonii na Wschodzie zwraca się jedynie w sposób systematyczny i zorganizowany krajowa Wspólnota Polska, która przejęła przed laty schedę po PRL-owskim stowarzyszeniu Polonia, mającym rozwijać współpracę z Polakami za granicą. Ta decyzja o dominacji wschodniego kierunku działalności i skierowaniu tam praktycznie wszystkich sił i środków, jakimi Wspólnota Polska dysponuje, jest wyborem dramatycznym. Oznacza bowiem zaniedbanie kierunku zachodniego. Niestety, wystarczającego wsparcia ze strony Polonii na Zachodzie nie zyskały ani odbudowa i wyposażenie ożywających ośrodków polskości na Wschodzie, ani też sprawa repatriacji Polaków z Kazachstanu. Co gorsza, po wielkim zrywie na rzecz poszerzenia NATO polonijne struktury na Zachodzie zdają się na powrót pogrążać w marazmie, wracając do roli nikomu niepotrzebnego i coraz bardziej stępionego narzędzia.
To od nas w Polsce w dużym stopniu zależy, czy Polonia odrodzi się poprzez młodsze, lepiej wykształcone pokolenia
Po pierwsze - nie szkodzić
To od nas w Polsce w dużym stopniu zależy, czy zorganizowana Polonia ostatecznie wymrze, zakonserwowana w postaci poczciwego "wujaszka z Ameryki", czy odrodzi się poprzez młodsze, lepiej wykształcone pokolenia. Typowym przykładem szansy straconej z powodu braku funduszy i poparcia był zgłoszony przez Tomasza Jastruna (w czasie, kiedy kierował Ośrodkiem Kultury Polskiej w Sztokholmie) pomysł sporządzenia i stałego aktualizowania komputerowej listy polonijnych naukowców, ekspertów i specjalistów. Dałoby to Polsce wgląd w najbardziej wartościową i nigdzie nie zorganizowaną część Polonii, dla nich samych byłaby to odskocznia do porozumiewania się przez Internet. Być może tak funkcjonować będą - bez prezesów i zjazdów - organizacje XXI wieku. Dziś z kolei tracimy następną szansę, jaką jest upadające z braku pieniędzy dwujęzyczne pismo "2B" (od szekspirowskiego "To be..."), wydawane przez środowisko akademickie Chicago. Na łamach journal of ideas znajdujemy - prócz polskich intelektualistów - najlepsze nazwiska światowej filozofii, historii czy socjologii. To jest twarz młodej wykształconej Polonii; takie mogłoby być i oblicze przyszłych organizacji polonijnych. Mogłoby, gdybyśmy chcieli... Tymczasem wolimy przeszkadzać. Przyjęta ostatnio interpretacja ustawy o obywatelstwie zmusza konsulaty RP do odmawiania wiz wjazdowych osobom posiadającym prócz obywatelstwa obcego również polskie. Powinni jeździć do kraju z polskim paszportem. Ale nie zawsze jest im to na rękę, na przykład wówczas, gdy udają się z delegacją dużej firmy na rozmowy handlowe. Posiadanie paszportu RP z orłem w koronie - oprócz paszportu kraju osiedlenia - stało się po upadku komunizmu wręcz modne wśród powojennej emigracji. Teraz będzie odwrotnie - aktywni w biznesie, a nawet nauce, zapowiadają rezygnację. Inny przykład: po upadku komunizmu wielu dwu- języcznych studentów i absolwentów chętnie odbywało wakacyjne bezpłatne staże w polskich placówkach konsularnych i handlowych. Dla amerykańskiego studenta taki staż jest prestiżowy i dobrze wygląda w curriculum vitae, jakie przedstawi przeszłemu pracodawcy. Śledziłem losy takich młodych Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy przewinęli się przez Konsulat Generalny RP i Biuro Radcy Handlowego w Nowym Jorku: wielu z nich pracuje dzisiaj w Polsce. Tymczasem od kilku lat przyjmowanie przez placówki takich bezpłatnych stażystów jest zakazane, co umotywowano względami bezpieczeństwa i koniecznością zachowania tajemnicy służbowej. Podobnie jak zakaz wykorzystywania posiadanych przez placówki pokojów gościnnych na przykład dla artystów dających koncerty czy spektakle dla Polonii. Jeszcze się któryś zakradnie i coś podejrzy... Myślenie paranoiczne rodem z wiadomo jakiej instytucji nadal triumfuje... Przed wojną zamarzyło się sternikowi naszej nawy państwowej scentralizowane sterowanie zagraniczną Polonią. W tym celu powstał Światpol jako transmisja z rządu w Warszawie do rozproszonych po świecie Polaków. Kres tej mogącej przynieść tylko złe skutki polityce położyła wojna. Dzisiaj pozostawiliśmy wszystko żywiołowi. Niech Polonia weźmie polonijne sprawy w swoje ręce! Nie istnieje nawet zarys jakiejkolwiek polityki MSZ czy też rządu wobec Polonii. Kontaktami z diasporą żydowską zajmie się pełnomocnik ministra spraw zagranicznych w randze ambasadora. Kontaktami z Polonią - tylko skromniutki departamencik. Od czegoś trzeba zacząć. Może po prostu od tego, by zacząć realnie wspierać naukę języka polskiego i historii ojczystej - na przykład poprzez rozsyłanie także na Zachód bezpłatnych podręczników, kaset wideo, delegowanie nauczycieli. Dziś polonijne szkoły i szkółki pozostawione są same sobie, a ich sieć - tak jak wcześniej liczba tytułów prasy polskiej - zaczyna się kurczyć. To są sygnały obumierania.
Mit dziesięciu milionów
Ktokolwiek ma okazję występować w imieniu Polonii amerykańskiej, a więc najliczniejszej i bez wątpienia najpotężniejszej, woła: "Mówię w imieniu 10 mln Polaków w USA!". Daleko rozmija się wtedy z prawdą, choć liczby pozornie potwierdzają to buńczuczne zawoła- nie. Otóż - wedle spisu ludności USA z 1990 r. (następny będzie w 2000 r.) - aż 9,6 mln mieszkańców jedynego na świecie supermocarstwa przyznało się do polskiego pochodzenia. Doliczywszy sporą liczbę "nielegalnych" - całe dziesięciolecia spokojnie wegetujących bez żadnych dokumentów - mamy dziesiątkę z okładem. Ale przygniatająca jej część ani nie mówi po polsku, ani nie poczuwa się do związków z krajem, z którego przybyli pradziadkowie. To bardzo piękne, że tylu Amerykanów - pochodzących najczęściej z bardzo mieszanych małżeństw - zachowało pamięć o polskości któregoś z antenatów, ale nic więcej z tego nie wynika. Osób znających język polski jest mniej niż milion (tutaj zdać się można tylko na szacunki), a zresztą większość z nich nie posługuje się tym językiem na co dzień. Jeszcze gorzej, gdy przyjrzeć się członkostwu polonijnych organizacji: w jakikolwiek sposób zorganizowanych jest najwyżej paręset tysięcy osób. Jednakże dominujące liczebnie organizacje polonijne w USA są jedynie kasami pomocy wzajemnej i skupiają ludzi zainteresowanych raczej pożyczką lub zapomogą niż działalnością narodową, a tym bardziej polityczną. Jak liczna jest Polonia aktywna, wyrobiona politycznie? Największa polska gazeta poza granicami kraju - nowojorski "Nowy Dziennik" - nie może się dobić 30 tys. egzemplarzy w wydaniu sobotnio-niedzielnym, przy znacznie mniejszej sprzedaży w dni powszednie. Inne polskie pisma stoją dużo gorzej. Nakłady książek wydawanych kiedyś przez tenże "Nowy Dziennik" nie przekraczały 2 tys. egzemplarzy. Dziś działalności tej w ogóle zaprzestano. Chociaż młodsze generacje używają języka angielskiego, polonijna prasa anglojęzyczna też ledwie wegetuje: gazeta nie istnieje, kilka tygodników lub miesięczników ma nakłady najwyżej parotysięczne. Kiedy "Nowy Dziennik" zapytał w ankiecie, ilu spośród jego czytelników jest zainteresowanych odbiorem telewizji Polonia w płatnej sieci kablowej, pozytywnie odpowiedziało niecałe 3 tys. osób. Co gorsza, nieliczne i mało aktywne organizacje polonijne są skłócone. Nie tylko w USA mają one kłopoty ze zjednoczeniem się w mówiącą jednym głosem federację. Kłótliwości Polaków sprzyjają pęknięcia kulturowe i pokoleniowe. Kierownictwo Kongresu Polonii Amerykańskiej to na ogół ludzie starsi, ukształtowani w wiejskiej kulturze przeniesionej przez pradziadków na obcy bruk polskich dzielnic skupionych wokół dziś już nie istniejących fabryk, gdzie z ojca na syna przekazywano ciężką pracę, niską pozycję społeczną i złą znajomość angielskiego. Jest to kultura i świadomość czasów przed telewizją, komputerem i powszechną szkołą średnią. Czego mają szukać w takich gremiach ludzie młodsi, wykształceni, świetnie czujący się w swojej nowej ojczyźnie? Podobnie jest w innych krajach Zachodu. W Niemczech ledwie organizacje polonijne połączyły się we wzorowany na amerykańskim kongres, już się pokłóciły. We Francji liczą się tylko lokalnie. W Anglii, gdzie istnieją liczne pozostałości po chlubnych czasach rządu londyńskiego i wielkiej emigracji żołnierskiej, świecą zaledwie blaskiem minionej chwały.
Wspólnota maszeruje na Wschód
Polonijna kampania w USA na rzecz poszerzenia NATO będzie jednym z ważnych przykładów w dziejach lobbingu. Ale przykładem czego? Czy tego, że niewielka i przekonana o swej misji grupa może zrobić tak wiele, mimo fatalnych finansów, bo kongres nie dba o zbieranie pieniędzy na działalność polityczną? Czy tego, że wielki cel narodowy może zjednoczyć środowisko wprawdzie olbrzymie, ale skłócone i słabo zorganizowane? A może jeszcze czegoś innego: tego, że Amerykanie nie stali się jeszcze prawdziwym narodem, wciąż są tylko zlepkiem interesów etnicznych, którym łatwiej manipulować, niż się to z pozoru wydaje. Czy Polonia nie tylko w USA, ale i w innych bogatych krajach Zachodu może postawić przed sobą kolejny wielki i jednoczący wszystkich cel narodowy? Wypada wątpić. Pięćdziesiąt pięć lat temu był nim protest przeciw jałtańskiej zmowie. Potem była nim walka z komunizmem, a przynajmniej jego bojkot. Na pewien czas takim jednoczącym celem stało się poszerzenie NATO. Dziś jest to sprawa chlubnie zamknięta. Włączenie Polski do Unii Europejskiej stać się nim nie może, bo nie dotyczy USA, a poza tym jest to cel przede wszystkim gospodarczy, a nie - jak NATO - polityczny. Mogła się stać takim celem pomoc najbiedniejszej i najbardziej pokrzywdzonej przez los części narodu polskiego, jaką jest Polonia w krajach byłego Związku Sowieckiego. Była po temu świetna okazja w postaci jubileuszowego zjazdu Kongresu Polonii Amerykańskiej, zwołanego do Buffalo w 1994 r., właśnie tam, gdzie przez 50 laty powstał kongres w proteście przeciw Jałcie. W obecności zaproszonych na ten zjazd ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy i ówczesnego premiera Waldemara Pawlaka uchwalenie rezolucji wytyczającej ten nowy cel zorganizowanej Polonii w USA (a tym samym także Polonii na Zachodzie) nabrałoby historycznego znaczenia, tym bardziej że zadanie odzyskania przez Polskę niepodległości zostało już zrealizowane. Polonia najbogatsza wyciąga przyjazną dłoń do Polonii najbiedniejszej! Niestety, przegotowany projekt takiej rezolucji został utrącony. Ku Polonii na Wschodzie zwraca się jedynie w sposób systematyczny i zorganizowany krajowa Wspólnota Polska, która przejęła przed laty schedę po PRL-owskim stowarzyszeniu Polonia, mającym rozwijać współpracę z Polakami za granicą. Ta decyzja o dominacji wschodniego kierunku działalności i skierowaniu tam praktycznie wszystkich sił i środków, jakimi Wspólnota Polska dysponuje, jest wyborem dramatycznym. Oznacza bowiem zaniedbanie kierunku zachodniego. Niestety, wystarczającego wsparcia ze strony Polonii na Zachodzie nie zyskały ani odbudowa i wyposażenie ożywających ośrodków polskości na Wschodzie, ani też sprawa repatriacji Polaków z Kazachstanu. Co gorsza, po wielkim zrywie na rzecz poszerzenia NATO polonijne struktury na Zachodzie zdają się na powrót pogrążać w marazmie, wracając do roli nikomu niepotrzebnego i coraz bardziej stępionego narzędzia.
To od nas w Polsce w dużym stopniu zależy, czy Polonia odrodzi się poprzez młodsze, lepiej wykształcone pokolenia
Po pierwsze - nie szkodzić
To od nas w Polsce w dużym stopniu zależy, czy zorganizowana Polonia ostatecznie wymrze, zakonserwowana w postaci poczciwego "wujaszka z Ameryki", czy odrodzi się poprzez młodsze, lepiej wykształcone pokolenia. Typowym przykładem szansy straconej z powodu braku funduszy i poparcia był zgłoszony przez Tomasza Jastruna (w czasie, kiedy kierował Ośrodkiem Kultury Polskiej w Sztokholmie) pomysł sporządzenia i stałego aktualizowania komputerowej listy polonijnych naukowców, ekspertów i specjalistów. Dałoby to Polsce wgląd w najbardziej wartościową i nigdzie nie zorganizowaną część Polonii, dla nich samych byłaby to odskocznia do porozumiewania się przez Internet. Być może tak funkcjonować będą - bez prezesów i zjazdów - organizacje XXI wieku. Dziś z kolei tracimy następną szansę, jaką jest upadające z braku pieniędzy dwujęzyczne pismo "2B" (od szekspirowskiego "To be..."), wydawane przez środowisko akademickie Chicago. Na łamach journal of ideas znajdujemy - prócz polskich intelektualistów - najlepsze nazwiska światowej filozofii, historii czy socjologii. To jest twarz młodej wykształconej Polonii; takie mogłoby być i oblicze przyszłych organizacji polonijnych. Mogłoby, gdybyśmy chcieli... Tymczasem wolimy przeszkadzać. Przyjęta ostatnio interpretacja ustawy o obywatelstwie zmusza konsulaty RP do odmawiania wiz wjazdowych osobom posiadającym prócz obywatelstwa obcego również polskie. Powinni jeździć do kraju z polskim paszportem. Ale nie zawsze jest im to na rękę, na przykład wówczas, gdy udają się z delegacją dużej firmy na rozmowy handlowe. Posiadanie paszportu RP z orłem w koronie - oprócz paszportu kraju osiedlenia - stało się po upadku komunizmu wręcz modne wśród powojennej emigracji. Teraz będzie odwrotnie - aktywni w biznesie, a nawet nauce, zapowiadają rezygnację. Inny przykład: po upadku komunizmu wielu dwu- języcznych studentów i absolwentów chętnie odbywało wakacyjne bezpłatne staże w polskich placówkach konsularnych i handlowych. Dla amerykańskiego studenta taki staż jest prestiżowy i dobrze wygląda w curriculum vitae, jakie przedstawi przeszłemu pracodawcy. Śledziłem losy takich młodych Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy przewinęli się przez Konsulat Generalny RP i Biuro Radcy Handlowego w Nowym Jorku: wielu z nich pracuje dzisiaj w Polsce. Tymczasem od kilku lat przyjmowanie przez placówki takich bezpłatnych stażystów jest zakazane, co umotywowano względami bezpieczeństwa i koniecznością zachowania tajemnicy służbowej. Podobnie jak zakaz wykorzystywania posiadanych przez placówki pokojów gościnnych na przykład dla artystów dających koncerty czy spektakle dla Polonii. Jeszcze się któryś zakradnie i coś podejrzy... Myślenie paranoiczne rodem z wiadomo jakiej instytucji nadal triumfuje... Przed wojną zamarzyło się sternikowi naszej nawy państwowej scentralizowane sterowanie zagraniczną Polonią. W tym celu powstał Światpol jako transmisja z rządu w Warszawie do rozproszonych po świecie Polaków. Kres tej mogącej przynieść tylko złe skutki polityce położyła wojna. Dzisiaj pozostawiliśmy wszystko żywiołowi. Niech Polonia weźmie polonijne sprawy w swoje ręce! Nie istnieje nawet zarys jakiejkolwiek polityki MSZ czy też rządu wobec Polonii. Kontaktami z diasporą żydowską zajmie się pełnomocnik ministra spraw zagranicznych w randze ambasadora. Kontaktami z Polonią - tylko skromniutki departamencik. Od czegoś trzeba zacząć. Może po prostu od tego, by zacząć realnie wspierać naukę języka polskiego i historii ojczystej - na przykład poprzez rozsyłanie także na Zachód bezpłatnych podręczników, kaset wideo, delegowanie nauczycieli. Dziś polonijne szkoły i szkółki pozostawione są same sobie, a ich sieć - tak jak wcześniej liczba tytułów prasy polskiej - zaczyna się kurczyć. To są sygnały obumierania.
Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.