Starcie gigantów

Dodano:   /  Zmieniono: 
W walce o schedę po Jelcynie wszystkie chwyty są dozwolone
"Prezydenci mają niewielki wybór - w USA Monica, w Rosji klinika". Ludowa rosyjska rymowanka z końca XX w. uderza intuicyjną i analityczną trafnością. W Ameryce w dorocznych orędziach prezydenci wychwalają swój dotychczasowy dorobek i przekonują, że potrafią dokonać jeszcze więcej dla państwa i narodu. W Rosji prezydent występuje przed połączonymi izbami parlamentu tylko w jednym ce- lu - demonstruje politycznym przeciwnikom, że jeszcze żyje i ma dość sił, by sprawować władzę. "Wierzę, że trzecie tysiąclecie będzie epoką Rosji" - mówił Borys Jelcyn w czasie swojego tegorocznego wystąpienia. Siedzący w tłumie deputowanych Giennadij Ziuganow zanosił się od śmiechu. Prezydent miał w istocie niewiele do powiedzenia. Jaki jest stan państwa, wie tutaj każdy i odczuwa to codziennie na własnej skórze. Rosjanom nie wystarcza już świadectwo wiary w świetlaną przyszłość, bo tym karmiono ich od ponad osiemdziesięciu lat. A optymizm potrzebny jest samemu prezydentowi nie mniej niż komukolwiek innemu.
Niedołężniejący Jelcyn stanął w obliczu groźby im- peachmentu i chociaż jego przymusowa dymisja wydaje się nieprawdopodobna, sama próba przeprowadzenia odpowiedniej procedury może poważnie nadwerężyć jego władzę i tak już trojako ograniczoną. Po pierwsze, przez postępujące choroby, coraz częściej powalające go na szpitalne łóżko w chwilach, kiedy potrzebne jest działanie. Po drugie, przez silnego, dumnego i najbardziej z dotychczasowych niezależnego premiera. Wreszcie, przez podstawowe zasady demokracji, którymi można manipulować, ale tylko pod warunkiem, że ludzie zajmujący najważniejsze stanowiska w państwie bezwarunkowo podporządkowują się Kremlowi. A tak już nie jest.
Bohaterem politycznych skandali ostatnich tygodni stało się w Rosji widmo "człowieka wyglądającego na generalnego prokuratora". Zjawa pojawiła się w domu publicznym, na wielkim łożu w towarzystwie dwóch nagich prostytutek. Scenę miłosnych igraszek podglądała ukryta kamera, ale obraz i dźwięk zapisała na tyle niewyraźnie, że nawet specjaliści nie mogą określić, czy widmo jest w rzeczywistości prokuratorem generalnym Jurijem Skuratowem, czy tylko kimś do niego podobnym. Dla Kremla miało to zasadnicze znaczenie, bo Skuratow stał się człowiekiem niewygodnym, wręcz niebezpiecznym. čródłem obaw była nie tyle jego domniemana bliska znajomość z paniami lekkich obyczajów, ile realna przychylność lewicowej opozycji w Dumie.
Skuratow dokonał rzeczy do niedawna jeszcze nie do pomyślenia. Pozwolił sobie na wszczęcie śledztwa w sprawach, w których w charakterze podejrzanych mieli występować wysocy urzędnicy administracji prezydenta, a nawet członkowie jego najbliższej rodziny. Najpierw w Moskwie nauczono się wymawiać nazwę szwajcarskiej firmy Mabetex. To temu przedsiębiorstwu zlecono przed kilku laty generalną rekonstrukcję Kremla. Rachunek wystawiony przez Szwajcarów opiewał prawie na pół miliarda dolarów. Znaczna część tych pieniędzy miała trafić na prywatne konta kremlowskich urzędników.
W ostatnich dniach z prokuratury napłynęły przecieki o rewizji w mieszkaniu szefa kremlowskiego gospodarstwa Pawła Borodina. W jednej z szuflad znaleziono jakoby dokumenty świadczące o tym, że ktoś wpłacił na konta w Szwajcarii sto milionów dolarów, a także pieczęcie Mabetexu. "Nie mieszkam w tym domu już od pięciu lat. Wszystko to kompletna bzdura"- oświadczył Borodin. Należy mu wierzyć, bo trudno go posądzać o taką nieostrożność, ale informacja poszła w świat. Wcześniej Jurij Skuratow sięgnął po asa w postaci generalnej prokurator Szwajcarii Carli del Ponte. Po jej wizycie w Moskwie pojawiły się doniesienia o 
40 mld USD, a nawet 60 mld USD leżących jakoby na szwajcarskich kontach najwyższych urzędników państwowych i ludzi z nimi powiązanych. Jurij Skuratow nie ujawniał żadnych nazwisk i nie podawał konkretów. W Dumie powiedział tylko, że może sięgnąć po najcięższe armaty. Afera z prokuratorem i jego widmem w głównych rolach to były tylko pobudzające wyobraźnię mas dekoracje do trudniejszego w odbiorze starcia politycznych gigantów. Bo tak naprawdę prezydent Jelcyn musiał odzyskać teren utracony po krachu, jaki nastąpił 17 sierpnia ubiegłego roku. Wtedy komunistyczna opozycja w Dumie po raz pierwszy w postradzieckiej Rosji sięgnęła po realną władzę. W rządzie premiera Primakowa zasiedli członkowie Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (pierwszy wicepremier Jurij Masliukow, odpowiedzialny za gospodarkę) i ludzie z nią sympatyzujący. Jelcyn nie mógł się temu przeciwstawić. Musiał walczyć o przetrwanie wobec mocnych głosów domagających się jego dymisji i rozpisania przedterminowych wyborów. Potem był "krwawiący wrzód żołądka", inne niedomagania i długotrwałe leczenie. Wreszcie w marcu prezydent nabrał sił. Zdecydowanym krokiem wkroczył na trybunę i wygłosił orędzie.
Nastąpił czas rewanżu. W krótkim czasie Jelcyn wymienił wielu urzędników zajmujących najważniejsze stanowiska w państwie. Zwłaszcza w tzw. resortach siłowych. Mianował m.in. nowego sekretarza Rady Bezpieczeństwa, dowódcę wojsk wewnętrznych i moskiewskiego okręgu wojskowego. Zdymisjonował prokuratora generalnego, ale - jak się okazało - konstytucja nie daje mu takiego prawa i Skuratow walczy jeszcze za pomocą swojej "ciężkiej artylerii" o urzędniczy byt. "Żelazna pięść Kremla zyskała nowe kształty" - orzekli komentatorzy.
Teraz przyszła kolej na czystki w rządzie, niepokornym i - co gorsza - spokrewnionym ze znienawidzoną na Kremlu komunistyczną lewicą. "Na razie Primakow jest pożyteczny, a dalej zobaczymy" - powiedział Jelcyn na spotkaniu z prezydentami autonomicznych republik wchodzących w skład Rosji. Premier odpowiedział w telewizyjnym wystąpieniu: "Niech pan się uspokoi, panie prezydencie, nie jestem pańskim konkurentem. Zwłaszcza kiedy się mnie wciska w określone ramy - dzisiaj pożyteczny, a dalej zobaczymy". Losy premiera wiążą się w Moskwie bezpośrednio z przeprowadzaną przez Dumę procedurą impeachmentu. Primakow ma pozostać szefem rządu dopóty, dopóki Duma nie wypowie się w głosowaniu na temat przymusowej dymisji Jelcyna.
Kremlowi potrzebna jest przychylność komunistycznej większości i dlatego prezydent toleruje w rządzie komunistycznych zastępców Primakowa. Ale kiedy sprawa impeachmentu zostanie rozwiązana, szef państwa odwoła Masliukowa, Kulika i innych. A Primakow powiedział w swoim czasie wyraźnie - jeśli oni odejdą, ja również nie pozostanę na stanowisku. Prezydent, którego działania pozytywnie ocenia zaledwie 3 proc. społeczeństwa, chce się pozbyć premiera cieszącego się poparciem 65 proc. obywateli. To rosyjska specyfika. Tutaj życie toczy się na dwóch poziomach. W trójkącie Kreml, Biały Dom (siedziba rządu) i parlament decydują się sprawy władzy i wielkich pieniędzy. Niżej trwa walka o byt. Jej rezultaty nie mają większego wpływu na działania gigantów. W związku z tym walkę o byt społeczeństwo w swojej przytłaczającej większości od dziesięciu lat przeważnie przegrywa.
Prokurator Jurij Skuratow zaatakował w ostatnich dniach najbogatszych rosyjskich oligarchów, którzy majątki zdobyli dzięki wpływom na szczytach władzy i pomagali politykom zdobywać wielomilionowe fortuny. Nakazy aresztowania wydane na Borysa Bieriezowskiego i Aleksandra Smolenskiego mogły oznaczać albo polityczną próbę nacisku na Kreml, albo triumf sprawiedliwości, która może dosięgnąć wszystkich. Tyle że obu bankierów dziwnym zbiegiem okoliczności wiadomość o grożącym aresztowaniu zastała za granicą. Smolenski od dawna już mieszka w Austrii i ma austriackie obywatelstwo. Bieriezowski prowadził interesy głównie przez podstawionych ludzi i też nic mu raczej nie grozi. Pozostaje więc wersja z politycznym podtekstem całej sprawy.
W Rosji zbliżają się wybory parlamentarne (jesienią tego roku) i prezydenckie (latem przyszłego roku). Komunistyczna lewica robi wszystko, by Jelcyn nie rozwiązał Dumy, bo właśnie w parlamencie ma swój doskonale funkcjonujący sztab wyborczy. W walce o najwyższe stanowisko w państwie przywódca komunistów Giennadij Ziuganow ma niewielkie szanse na sukces, jego partia stara się więc o utrzymanie swojej pozycji parlamentarnej większości. Zawsze stwarza to możliwość włączenia swoich ludzi do prac rządu. Borys Jelcyn dba już tylko o własne przetrwanie do końca kadencji. O najwyższą stawkę walczą politycy i oligarchowie z jego otoczenia. O ich przyszłości zdecyduje to, kto zostanie następcą Jelcyna. Niepokorny i niezależny Primakow to dla nich najgorszy z możliwych wariantów. Na Kremlu coraz częściej pojawia się ostatnio burmistrz Moskwy Jurij Łużkow. Być może więc Rodzina, jak tu się mówi o klanie Borysa Jelcyna, postawi właśnie na niego. Bo najważniejsze jest teraz oblicze człowieka, który w 2000 r. zasiądzie na kremlowskim tronie, czy będzie to ktoś niepokojąco obcy, czy też "osoba wyglądająca na Borysa Jelcyna". Jedno jest przy tym pewne: w batalii o fotel prezydenta Rosji wszystkie chwyty są dozwolone.

Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.