Byłoby może miło, gdyby Tomasz Raczek zaprzyjaźnił się też z jakimiś Albańczykami. Serbowie zapewne nie są "najbardziej egoistycznym narodem w Europie", ale sprawiają teraz wrażenie narodu samobójczego
Z wielkim szacunkiem i sympatią postrzegam odrazę do wojny, wyrażoną w felietonie Tomasza Raczka "Do przyjaciół Serbów" (nr 16). Podzielam też opinię Autora, że każda wojna jest "straszna". Trudno mi się natomiast zgodzić z jego poglądem, że każda wojna jest "bezsensowna" i że "żaden kompromis nie jest zbyt duży, by jej uniknąć". Niestety, nasze zbiorowe doświadczenie podsuwa co najmniej jeden przykład kompromisu, jaki zawarła demokracja z dyktaturą po to, by uniknąć wojny. Kompromis ten okazał się właśnie zbyt duży. Mam na myśli oczywiście traktat monachijski i jego skutki: miliony poległych i zamęczonych ludzi, którzy mogliby żyć do dzisiaj, gdyby tego kompromisu nie zawarto i zdecydowano się na użycie siły wobec hitlerowskich Niemiec, kiedy była jeszcze taka możliwość.
Uczono mnie, że przyjaźń polega między innymi na mówieniu prawdy, choćby była ona przykra
Tomasz Raczek powie być może, że "bezsensowne" jest również porównywanie Milos?evicia z Hitlerem, a dzisiejszej Serbii z ówczesnymi Niemcami. To zależy, pod jakim względem. Serbia bez wątpienia nie jest dziś na tle Europy taką potęgą wojskową jak Niemcy w 1939 r. Nie może więc - na szczęście! - narobić aż takiego bigosu. Czy to znaczy, że nie należy się przejmować tym, co robi? Myślę, że byłby to błąd. Oczywiście, Milos?ević nie może chwilowo podbić Europy. Ale kto zagwarantuje, że gdyby uznał to za korzystne dla swoich interesów, nie zdestabilizowałby całego regionu? Przecież właśnie pokazał, że ma na to środki, choćby poprzez masowe wypędzanie Albańczyków z Kosowa. Przecież w mniejszych dawkach trwało to już od dłuższego czasu i od strony policyjno-organizacyjnej było dobrze przygotowane, o czym świadczy sprawność i tempo, z jakimi wyrzucono dziesiątki tysięcy Albańczyków już w pierwszych dniach po rozpoczęciu nalotów NATO. To przecież nie jest operacja, którą można zorganizować z dnia na dzień na klaśnięcie w ręce. Zachęcam Tomasza Raczka, by spróbował sobie wyobrazić łańcuch wydarzeń na Bałkanach, gdyby Milos?ević doszedł do wniosku, że już dość tego panoszenia się Albańczyków w Kosowie i przeprowadził taką operację, a w pobliżu nie byłoby jeszcze sił NATO. Myślę, że "cywilizacyjne cofanie Serbii w XIX wiek" zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy te siły nawet tam się nie wybierały. Podoba mi się, że Tomasz Raczek nie chce diabolizować Serbów i przypomina, że wojna jest pełna indywidualnych, osobistych tragedii po obu stronach konfliktu, a nie tylko po jednej. To ładnie, że zapewnia przyjaciół w Serbii, iż nie przestanie być ich przyjacielem bez względu na to, co się stanie. Chciałbym jednak wiedzieć, jak wyglądają jego rozmowy z serbskimi przyjaciółmi. Uczono mnie, że przyjaźń polega między innymi na mówieniu prawdy, choćby była ona przykra. Mam więc nadzieję, że już wcześniej wyrażał oburzenie polityką Serbów wobec kosowskich Albańczyków (choćby w dziedzinie edukacji), a obecnie jego przyjaźń nie ogranicza się do lamentowania, iż obiekty tego uczucia muszą siedzieć w piwnicach, lecz że towarzyszy temu cierpliwe wyjaśnianie, dlaczego muszą tam siedzieć i jakie warunki powinny być spełnione, aby mogli stamtąd wyjść. Cieszę się, że grono przyjaciół Tomasza Raczka składa się z subtelnych osób, obdarzonych licznymi talentami i wysoką kulturą. Czy opowiedziały mu one, gdzie były, kiedy Serbowie wrzucali do urn kartki pozwalające na sprawowanie władzy ludziom Milos?evicia? I co zrobili, żeby temu zapobiec? Jeśli nie zrobili niczego konkretnego, a teraz zwierają szeregi wokół władz w odruchu obronnym, to - niestety - muszą wziąć na siebie cząstkę odpowiedzialności za to, co ich obecnie spotyka. Widzi pan, panie Tomaszu, to, co pan napisał o tych "aktorach, reżyserach, krytykach, tłumaczach, inżynierach", budzi - z pewnością wbrew pana intencjom - znowu skojarzenia z krajem, który był pełen znakomitych inżynierów i techników oraz wrażliwych znawców sztuki (w szczególności dzieł Wagnera), ale któremu nie przeszkodziło to w dokonaniu najbardziej odrażających zbrodni. Nie wystarczy być inteligentnym i wykształconym, żeby być czystym. Nie byłem w Serbii, ale w Paryżu mam przyjaciółkę Serbkę. Cała moja rodzina razem z nią przeżywa strach o jej rodziców zostawionych w Wojwodinie i staramy się pokrzepić ją na duchu, jak tylko umiemy. Ale nigdy nie mówimy jej nieprawdy o tym, co myślimy na temat postępowania Serbów w Kosowie i wobec Kosowa. Nie ukrywamy też, że w sytuacji, jaka powstała, interwencja NATO była - naszym zdaniem - niezbędna. Wydaje mi się, że ona to rozumie, a nasza przyjaźń na tym nie ucierpiała. Obserwowałem też niedawno telewizyjną debatę między Serbem, profesorem prestiżowej uczelni w Paryżu - więc przecież nie tłumokiem - a Albańczykiem, profesorem uniwersytetu w Tiranie. Otóż serbski profesor był w stanie mówić wyłącznie sloganami i szybko stało się jasne, że na spokojne argumenty i pytania Albańczyka ma do powiedzenia tylko jedno: "Kosowo jest nasze i go nie oddamy". Wzbudza to, niestety, smutne refleksje co do odpowiedzialności serbskiej inteligencji za rozwój wydarzeń. Mam nadzieję, że przyjaciele Tomasza Raczka nie są tak oczadziali, ale - ot tak, choćby dla rozszerzenia spektrum doznań - byłoby może miło, gdyby zaprzyjaźnił się także z jakimiś Albańczykami, o których wspomina w całym tekście tylko raz. Serbowie zapewne rzeczywiście nie są "najbardziej egoistycznym narodem w Europie", ale sprawiają obecnie wrażenie narodu samobójczego. Nawiasem mówiąc, wydaje mi się, że w zakres poczucia odpowiedzialności inteligencji w krajach demokratycznych wchodzi między innymi baczenie, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby być odebrane jako przyzwolenie na bezkarność zbrodni pod hasłem pacyfizmu posuniętego do absurdu. Uważam, że w felietonie "Do przyjaciół Serbów" Tomasz Raczek znalazł się na granicy powiedzenia czegoś takiego i dlatego - obok wspomnianego na wstępie szacunku i sympatii - felieton ten wzbudził we mnie także niepokój.
Uczono mnie, że przyjaźń polega między innymi na mówieniu prawdy, choćby była ona przykra
Tomasz Raczek powie być może, że "bezsensowne" jest również porównywanie Milos?evicia z Hitlerem, a dzisiejszej Serbii z ówczesnymi Niemcami. To zależy, pod jakim względem. Serbia bez wątpienia nie jest dziś na tle Europy taką potęgą wojskową jak Niemcy w 1939 r. Nie może więc - na szczęście! - narobić aż takiego bigosu. Czy to znaczy, że nie należy się przejmować tym, co robi? Myślę, że byłby to błąd. Oczywiście, Milos?ević nie może chwilowo podbić Europy. Ale kto zagwarantuje, że gdyby uznał to za korzystne dla swoich interesów, nie zdestabilizowałby całego regionu? Przecież właśnie pokazał, że ma na to środki, choćby poprzez masowe wypędzanie Albańczyków z Kosowa. Przecież w mniejszych dawkach trwało to już od dłuższego czasu i od strony policyjno-organizacyjnej było dobrze przygotowane, o czym świadczy sprawność i tempo, z jakimi wyrzucono dziesiątki tysięcy Albańczyków już w pierwszych dniach po rozpoczęciu nalotów NATO. To przecież nie jest operacja, którą można zorganizować z dnia na dzień na klaśnięcie w ręce. Zachęcam Tomasza Raczka, by spróbował sobie wyobrazić łańcuch wydarzeń na Bałkanach, gdyby Milos?ević doszedł do wniosku, że już dość tego panoszenia się Albańczyków w Kosowie i przeprowadził taką operację, a w pobliżu nie byłoby jeszcze sił NATO. Myślę, że "cywilizacyjne cofanie Serbii w XIX wiek" zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy te siły nawet tam się nie wybierały. Podoba mi się, że Tomasz Raczek nie chce diabolizować Serbów i przypomina, że wojna jest pełna indywidualnych, osobistych tragedii po obu stronach konfliktu, a nie tylko po jednej. To ładnie, że zapewnia przyjaciół w Serbii, iż nie przestanie być ich przyjacielem bez względu na to, co się stanie. Chciałbym jednak wiedzieć, jak wyglądają jego rozmowy z serbskimi przyjaciółmi. Uczono mnie, że przyjaźń polega między innymi na mówieniu prawdy, choćby była ona przykra. Mam więc nadzieję, że już wcześniej wyrażał oburzenie polityką Serbów wobec kosowskich Albańczyków (choćby w dziedzinie edukacji), a obecnie jego przyjaźń nie ogranicza się do lamentowania, iż obiekty tego uczucia muszą siedzieć w piwnicach, lecz że towarzyszy temu cierpliwe wyjaśnianie, dlaczego muszą tam siedzieć i jakie warunki powinny być spełnione, aby mogli stamtąd wyjść. Cieszę się, że grono przyjaciół Tomasza Raczka składa się z subtelnych osób, obdarzonych licznymi talentami i wysoką kulturą. Czy opowiedziały mu one, gdzie były, kiedy Serbowie wrzucali do urn kartki pozwalające na sprawowanie władzy ludziom Milos?evicia? I co zrobili, żeby temu zapobiec? Jeśli nie zrobili niczego konkretnego, a teraz zwierają szeregi wokół władz w odruchu obronnym, to - niestety - muszą wziąć na siebie cząstkę odpowiedzialności za to, co ich obecnie spotyka. Widzi pan, panie Tomaszu, to, co pan napisał o tych "aktorach, reżyserach, krytykach, tłumaczach, inżynierach", budzi - z pewnością wbrew pana intencjom - znowu skojarzenia z krajem, który był pełen znakomitych inżynierów i techników oraz wrażliwych znawców sztuki (w szczególności dzieł Wagnera), ale któremu nie przeszkodziło to w dokonaniu najbardziej odrażających zbrodni. Nie wystarczy być inteligentnym i wykształconym, żeby być czystym. Nie byłem w Serbii, ale w Paryżu mam przyjaciółkę Serbkę. Cała moja rodzina razem z nią przeżywa strach o jej rodziców zostawionych w Wojwodinie i staramy się pokrzepić ją na duchu, jak tylko umiemy. Ale nigdy nie mówimy jej nieprawdy o tym, co myślimy na temat postępowania Serbów w Kosowie i wobec Kosowa. Nie ukrywamy też, że w sytuacji, jaka powstała, interwencja NATO była - naszym zdaniem - niezbędna. Wydaje mi się, że ona to rozumie, a nasza przyjaźń na tym nie ucierpiała. Obserwowałem też niedawno telewizyjną debatę między Serbem, profesorem prestiżowej uczelni w Paryżu - więc przecież nie tłumokiem - a Albańczykiem, profesorem uniwersytetu w Tiranie. Otóż serbski profesor był w stanie mówić wyłącznie sloganami i szybko stało się jasne, że na spokojne argumenty i pytania Albańczyka ma do powiedzenia tylko jedno: "Kosowo jest nasze i go nie oddamy". Wzbudza to, niestety, smutne refleksje co do odpowiedzialności serbskiej inteligencji za rozwój wydarzeń. Mam nadzieję, że przyjaciele Tomasza Raczka nie są tak oczadziali, ale - ot tak, choćby dla rozszerzenia spektrum doznań - byłoby może miło, gdyby zaprzyjaźnił się także z jakimiś Albańczykami, o których wspomina w całym tekście tylko raz. Serbowie zapewne rzeczywiście nie są "najbardziej egoistycznym narodem w Europie", ale sprawiają obecnie wrażenie narodu samobójczego. Nawiasem mówiąc, wydaje mi się, że w zakres poczucia odpowiedzialności inteligencji w krajach demokratycznych wchodzi między innymi baczenie, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby być odebrane jako przyzwolenie na bezkarność zbrodni pod hasłem pacyfizmu posuniętego do absurdu. Uważam, że w felietonie "Do przyjaciół Serbów" Tomasz Raczek znalazł się na granicy powiedzenia czegoś takiego i dlatego - obok wspomnianego na wstępie szacunku i sympatii - felieton ten wzbudził we mnie także niepokój.
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.