"Harley Davidson" Alberta Saladiniego i Pascala Szymczaka
Do dziś zastanawia niezwykła popularność citroena 2CV i przywiązanie, jakie jego właściciele żywili do tej masowo produkowanej maszyny. Volkswageny "chrząszcze" pobudzały wyobraźnię kierowców zrzeszonych w klubach miłośników tego samochodu, a zaprzestanie produkcji garbusa przyjęto z rozpaczą w skali światowej. W obu wypadkach chodzi jednak o nadzwyczajną popularność produktu na kółkach. Prawdziwą charyzmę o cechach kultu, który wytworzył niekwestionowaną subkulturę, miał i nadal ma tylko jeden pojazd: amerykański motocykl marki Harley Davidson. "Pomyśl harley davidson, a pomyślisz Stany Zjednoczone" - głosi słynne amerykańskie powiedzenie. Genezę subkultury harleyizmu powszechnie tłumaczy się amerykańskim umiłowaniem wolności, pokonywaniem wielkich przestrzeni USA i charakterystycznym dla pionierów Dzikiego Zachodu indywidualizmem. Uważna lektura książki Alberta Saladiniego i Pascala Szymczaka "Harley Davidson" (Muza) pozwala jednak stwierdzić, że swą charyzmę ten niezwykły motocykl zawdzięcza dwóm kultowym filmom oraz temu, że w społeczeństwie obfitości jego nabycie wcale nie jest łatwe. Trudno ostatecznie rozstrzygnąć, czy motocykl był praźródłem filmu, czy to film zapoczątkował jego legendę. W roku 1953 na ekrany amerykańskich kin wszedł "Ten Dziki" ("The Wild One") z Marlonem Brando i Lee Mar- vinem. Ubrani w skórzane kurtki nieokrzesani motocykliści stoczyli tu prawdziwą wojnę z dobrze ułożonymi członkami Amerykańskiej Federacji Motocyklowej o prawo do startu w wyścigach motocyklowych w małej kalifornijskiej miejscowości Hollister. Ta oparta na autentycznych wydarzeniach opowieść najwyraźniej trafiła w sedno oczekiwań amerykańskiej młodzieży pogrążającej się w konflikcie pokoleń. W całej Ameryce lawinowo zaczęły powstawać kluby "dzikich" motocyklistów, którzy rządzili się własnymi prawami. Jeździli na harleyach-chopperach, czyli motocyklach pozbawionych zbędnych ozdób i akcesoriów. Dzięki temu filmowi harley szybko stał się w Ameryce symbolem nieokiełznanej męskości, a chopper "mechanicznym synonimem wolności. Jazda nim łączy względną wygodę z ulotnym uczuciem bycia rebeliantem". Tę maszynę dosiadają uznani idole: na okładce firmowego pisma "The Enthusiast" z maja 1956 r. widnieje Elvis Presley na najnowszym czerwono-białym harley davidsonie KII. Kult tej maszyny nie zdążył się jednak w pełni rozwinąć, przytłumiony ekspansją motocykli japońskich. Po amerykańskich autostradach mknęli prawie leżący na swych hondach, ubrani w barwne kombinezony młodzi motocykliści, którzy jeszcze do niedawna byli potencjalnymi harleyowcami. W 1969 r. na ekrany amerykańskich kin wchodzi film "Easy Rider" z Peterem Fondą i Dennisem Hopperem. Przemierzają oni Stany Zjednoczone ze wschodu na zachód na majestatycznych harleyowskich chopperach. Pokonani przez brutalnych i ograniczonych farmerów zdążyli jednak zademonstrować w filmie nową "osobowość" motocykli wprawdzie nie tak szybkich jak "japończyki", ale mających za to "charakter". Od tego czasu trwa niczym nie zakłócona eksplozja triumfu i wszechwładnego panowania harleya. Popularne wówczas powiedzenie głosiło, że "lepiej mieć siostrę prostytutkę niż brata jeżdżącego na "japończyku"". Posiadanie harleya oznacza prowadzenie odmiennego stylu życia, choćby przez krótką część roku. Film "Easy Rider" odmienił wizerunek harleyowca. Stereotyp awanturnika ustąpił miejsca zafascynowanemu przestrzenią romantykowi. Cechuje go grupowa solidarność i bałwochwalczy wręcz stosunek do motocykla marki Harley Davidson, ujawniający się zwłaszcza w czasie słynnych zlotów. Biorą w nich udział całe rodziny "wyznawców" harleya, łącznie z kilkumiesięcznymi niemowlętami. Co roku w marcu do miejscowości Daytona Beach na Florydzie przyjeżdża 50 tys. harleyowców na Tydzień Motocykla. W pierwszych dniach sierpnia 40 tys. motocyklistów gości w miasteczku Sturgis w Południowej Dakocie na imprezie Black Hills Classic. Harleyowcy wywodzą się z różnych grup społecznych. Są wśród nich prezesi wielkich firm i lekarze, studenci i artyści. Na dwa tygodnie zrzucają garnitury, przywdziewają skóry, czasami hełmy ze skrzydłami i całkowicie odmienieni ruszają na swych motocyklach w świat. Legenda harleya davidsona jest dyskretnie podtrzymywana przez powstałą przed 96 laty macierzystą firmę w Milwaukee. Pod jej patronatem funkcjonują HOG (Harley Owners Groups), czyli Grupy Właścicieli Harleya, organizujące wspomniane zloty. Specjalne programy komputerowe pilnują, by poziom produkcji był zawsze niższy od popytu. Na nowego harleya trzeba w USA czekać kilka miesięcy, a na niektóre modele nawet ponad rok. Utrzymuje to wysoką cenę (niektóre modele kosztują 50 tys. dolarów). W społeczeństwie obfitości, gdzie wszystko można bez trudu dostać, wytwarza to niepokój w rodzaju ćmienia zęba: to musi być coś ekstra, skoro wszyscy chcą to mieć, może i ja spróbuję? Firma Harley Davidson zna swoją wartość i być może dlatego nikt jeszcze nie dostał od niej żadnego motocykla w prezencie za darmo, choćby był bardzo znaną osobą. Kult harleya davidsona - podobnie jak Coca-Cola czy Andy Warchol - jest zadziwiającym symbolem kultury amerykańskiej, a może i receptą na samoterapię przełomu XX i XXI wieku.
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.