Czy SLD zapobiegnie powstaniu SLD?
Działacze partyjni znów poczują się jak we własnym domu. Będą mieli, jak przed laty, pierwszego sekretarza, Biuro Polityczne, Komitet Centralny - cały bukiet nazw rodem z PRL. Zapewni im to nowa partia: Sojusz Lewicy Demokratycznej, "polityczny spadkobierca nurtu lewicowo-internacjonalistycznego", jak głosi jego statut, zgłoszony do rejestracji w warszawskim Sądzie Okręgowym. Wśród inicjatorów założenia partii trudno szukać współpracowników Leszka Millera. Jest natomiast Wojciech Polaczek, dawny działacz Ligi Republikańskiej, który zasłynął obrzuceniem jajkami byłego ministra edukacji Jerzego Wiatra z SLD. Od jaj do partii droga daleka, ale skutki tego drugiego pomysłu mogą być dla obecnego SLD bardziej długotrwałe.
16 kwietnia, dzień po uroczystym podpisaniu przez sygnatariuszy SLD aktu założycielskiego jednolitej partii pod tą nazwą, grupa działaczy Ruchu Młodego Pokolenia, wywodzących się m.in. z ROP i KPN, po cichu złożyła w sądzie dokumenty potrzebne do jej zarejestrowania. Pełnomocnicy SLD stworzonego przez SdRP mówili, że trzeba im na to dwóch, trzech tygodni. Zdopingowani prasowymi informacjami o sojuszu bis, złożyli wniosek 22 kwietnia - sześć dni po "konkurencji".
Wyprzedzenie inicjatywy dużego ugrupowania parlamentarnego przez grupę młodych działaczy związanych z prawicą, którzy nie tają, że chcą w ten sposób zablokować rejestrację nowego wcielenia SdRP i uniemożliwić ucieczkę przed spłacaniem długów po PZPR, wywołało wśród polityków lewicy zrozumiałą, choć pokrywaną lekceważeniem irytację. - To spóźniony żart primaaprilisowy. Nie można tego traktować poważnie - mówi Jerzy Szmajdziński, wiceprzewodniczący SdRP, poseł SLD. - To humorystyczna dywersja. To tak, jakby jakaś grupa socjaldemokratów chciała zarejestrować się jako AWS. Takie żarty pokazują tylko, jak słaba jest prawica, skoro musi się uciekać do takich pomysłów - uważa Jerzy Jaskiernia, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego SLD. - Sojusz próbuje przedstawić sytuację jako happening, ale to nie jest żart. Złożyliśmy wniosek poważnie i SLD, wbrew swoim oświadczeniom, zdaje sobie z tego sprawę. O dwa tygodnie przyspieszyli złożenie wniosku o rejestrację partii. To znaczy, że się boją - odpowiada Tomasz Markowski, członek piętnastoosobowego komitetu założycielskiego nowego SLD, dotychczas lider młodzieżówki ROP. "Polityczny happening" może poważnie skomplikować życie największemu ugrupowaniu lewej strony sceny politycznej. Według ustawy o partiach z 1997 r., nazwa nowej partii powinna się wyraźnie odróżniać od nazw ugrupowań już istniejących. Problem polega na tym, że dotychczasowy SLD nie jest partią w rozumieniu tej ustawy, ale stowarzyszeniem, zarejestrowanym w trybie ustawy o stowarzyszeniach z 1989 r., zaś wnioski o wpis do sądowego rejestru partii rozpoznawane są - przynajmniej były dotychczas - według kolejności zgłoszeń. - Myślę, że obowiązuje tu zasada: "kto pierwszy, ten lepszy" - uważa prof. Lech Falandysz, prawnik. Zdaniem polityków lewicy, kolejność rejestracji nie ma żadnego znaczenia. Według Leszka Millera, SLD jest "marką, tak jak Coca-Cola", co powinno przesądzać o przyznaniu jej temu ugrupowaniu, które do tej pory posługiwało się tą nazwą. - Znak SLD jest zastrzeżony i nikt nie może go używać poza właścicielem znaku, a w ciągu minionych ośmiu lat SLD stał się w zasadzie partią - przekonuje poseł Jaskiernia, również prawnik.
"Polityczny happening" może poważnie skomplikować życie największemu ugrupowaniu lewicy
Ale dla ludowców podobną "marką" była nazwa "PSL" i znak zielonej koniczyny. Wieloletni spór o prawo do nich toczyły następca ZSL oraz PSL wilanowskie i mikołajczykowskie, jednak o przyznaniu tej nazwy ugrupowaniu Waldemara Pawlaka i Jarosława Kalinowskiego wcale nie zdecydowała tradycja, która przemawiałaby raczej za stronnictwem mikołajczykowskim. - Proces sądowy o prawo do nazwy jest uciążliwy. Sąd rozpatruje sprawę pod względem formalnym, szuka dowodów w postaci uchwał partyjnych, oświadczeń itp. Żadna partia nie prowadzi tak aptekarskiej dokumentacji. Sąd oczywiście potwierdził nasze prawa, ale były odwołania, nowe aspekty. To skomplikowana procedura - wyjaśnia Aleksander Łuczak, poseł PSL, który też uważa, że sąd nie powinien się kierować tylko racjami formalnymi - kto pierwszy wystąpił z wnioskiem rejestracji partii pod nazwą SLD - ale przede wszystkim zasadami współżycia społecznego i powiązaniami nazwy partii ze środowiskiem.
Kilka lat trwało wyjaśnianie statusu nazwy "Polska Partia Socjalistyczna", do której od 1990 r. rościło sobie prawa zarówno ugrupowanie Edwarda Osóbki-Morawskiego, zarejestrowane pod nr. 11 jako PPS-Odrodzona, jak i później zarejestrowana pod nr. 13 partia Jana Józefa Lipskiego. Po serii rozłamów i kongresów zjednoczeniowych do ostatecznego połączenia ugrupowań o tej nazwie doszło dopiero w 1996 r., a sądowe poświadczenie ciągłości tradycji z PPS przedwojenną uzyskała "trzynastka", a więc partia później zgłoszona do rejestru.
Jeszcze inaczej wyglądał spór przed ostatnimi wyborami między powstałą w 1994 r. Krajową Partią Emerytów i Rencistów a zawiązanym w marcu 1997 r. (już podczas kampanii) Krajowym Porozumieniem Emerytów i Rencistów RP, popieranym przez AWS. Podobieństwo skrótu spowodowało, że partia oskarżyła porozumienie o gangsterstwo polityczne, mające na celu odebranie elektoratu. Państwowa Komisja Wyborcza uznała jednak, że nazwy różnią się dostatecznie, i oddaliła protest. Ostatecznie żadna z tych partii nie dostała się do parlamentu.
Jak będzie tym razem - sąd jeden raczy wiedzieć. Z pewnością każde postanowienie zostanie zaskarżone przez drugi, nie ukontentowany nim SLD. Procedura rejestrowa przewiduje zarówno apelację, jak i kasację, może też zostać zawieszona przy wszczęciu osobnego procesu sądowego, na przykład o prawo do nazwy, logo i znaku firmowego. Tymczasem wpis do rejestru, otwierający możliwość nabycia przez partię pełni praw wynikających z ustawy o partiach, następuje dopiero z chwilą wyczerpania całej procedury. Przy zapracowaniu warszawskiego sądownictwa może to w skrajnym wypadku oznaczać, że SLD do kolejnych wyborów nie zdąży się stać bytem prawnym jako partia.
Inicjatorzy "nowego" SLD nie tają zresztą, że właśnie o to im chodzi. - Nie pozwolimy SdRP na używanie nazwy SLD aż do zakończenia procedury. Zamierzamy też doprowadzić do postawienia w Sejmie sprawy dekomunizacji, bo lustracja nie wystarczy. SdRP zmonopolizowała lewą scenę, wykorzystując pieniądze bezprawnie zagrabione narodowi. Chcemy więc oddać nazwę SLD ludziom o poglądach lewicowych, ale nie skompromitowanym, aby była to prawdziwa lewica demokratyczna na wzór zachodnioeuropejski - mówi Markowski.
16 kwietnia, dzień po uroczystym podpisaniu przez sygnatariuszy SLD aktu założycielskiego jednolitej partii pod tą nazwą, grupa działaczy Ruchu Młodego Pokolenia, wywodzących się m.in. z ROP i KPN, po cichu złożyła w sądzie dokumenty potrzebne do jej zarejestrowania. Pełnomocnicy SLD stworzonego przez SdRP mówili, że trzeba im na to dwóch, trzech tygodni. Zdopingowani prasowymi informacjami o sojuszu bis, złożyli wniosek 22 kwietnia - sześć dni po "konkurencji".
Wyprzedzenie inicjatywy dużego ugrupowania parlamentarnego przez grupę młodych działaczy związanych z prawicą, którzy nie tają, że chcą w ten sposób zablokować rejestrację nowego wcielenia SdRP i uniemożliwić ucieczkę przed spłacaniem długów po PZPR, wywołało wśród polityków lewicy zrozumiałą, choć pokrywaną lekceważeniem irytację. - To spóźniony żart primaaprilisowy. Nie można tego traktować poważnie - mówi Jerzy Szmajdziński, wiceprzewodniczący SdRP, poseł SLD. - To humorystyczna dywersja. To tak, jakby jakaś grupa socjaldemokratów chciała zarejestrować się jako AWS. Takie żarty pokazują tylko, jak słaba jest prawica, skoro musi się uciekać do takich pomysłów - uważa Jerzy Jaskiernia, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego SLD. - Sojusz próbuje przedstawić sytuację jako happening, ale to nie jest żart. Złożyliśmy wniosek poważnie i SLD, wbrew swoim oświadczeniom, zdaje sobie z tego sprawę. O dwa tygodnie przyspieszyli złożenie wniosku o rejestrację partii. To znaczy, że się boją - odpowiada Tomasz Markowski, członek piętnastoosobowego komitetu założycielskiego nowego SLD, dotychczas lider młodzieżówki ROP. "Polityczny happening" może poważnie skomplikować życie największemu ugrupowaniu lewej strony sceny politycznej. Według ustawy o partiach z 1997 r., nazwa nowej partii powinna się wyraźnie odróżniać od nazw ugrupowań już istniejących. Problem polega na tym, że dotychczasowy SLD nie jest partią w rozumieniu tej ustawy, ale stowarzyszeniem, zarejestrowanym w trybie ustawy o stowarzyszeniach z 1989 r., zaś wnioski o wpis do sądowego rejestru partii rozpoznawane są - przynajmniej były dotychczas - według kolejności zgłoszeń. - Myślę, że obowiązuje tu zasada: "kto pierwszy, ten lepszy" - uważa prof. Lech Falandysz, prawnik. Zdaniem polityków lewicy, kolejność rejestracji nie ma żadnego znaczenia. Według Leszka Millera, SLD jest "marką, tak jak Coca-Cola", co powinno przesądzać o przyznaniu jej temu ugrupowaniu, które do tej pory posługiwało się tą nazwą. - Znak SLD jest zastrzeżony i nikt nie może go używać poza właścicielem znaku, a w ciągu minionych ośmiu lat SLD stał się w zasadzie partią - przekonuje poseł Jaskiernia, również prawnik.
"Polityczny happening" może poważnie skomplikować życie największemu ugrupowaniu lewicy
Ale dla ludowców podobną "marką" była nazwa "PSL" i znak zielonej koniczyny. Wieloletni spór o prawo do nich toczyły następca ZSL oraz PSL wilanowskie i mikołajczykowskie, jednak o przyznaniu tej nazwy ugrupowaniu Waldemara Pawlaka i Jarosława Kalinowskiego wcale nie zdecydowała tradycja, która przemawiałaby raczej za stronnictwem mikołajczykowskim. - Proces sądowy o prawo do nazwy jest uciążliwy. Sąd rozpatruje sprawę pod względem formalnym, szuka dowodów w postaci uchwał partyjnych, oświadczeń itp. Żadna partia nie prowadzi tak aptekarskiej dokumentacji. Sąd oczywiście potwierdził nasze prawa, ale były odwołania, nowe aspekty. To skomplikowana procedura - wyjaśnia Aleksander Łuczak, poseł PSL, który też uważa, że sąd nie powinien się kierować tylko racjami formalnymi - kto pierwszy wystąpił z wnioskiem rejestracji partii pod nazwą SLD - ale przede wszystkim zasadami współżycia społecznego i powiązaniami nazwy partii ze środowiskiem.
Kilka lat trwało wyjaśnianie statusu nazwy "Polska Partia Socjalistyczna", do której od 1990 r. rościło sobie prawa zarówno ugrupowanie Edwarda Osóbki-Morawskiego, zarejestrowane pod nr. 11 jako PPS-Odrodzona, jak i później zarejestrowana pod nr. 13 partia Jana Józefa Lipskiego. Po serii rozłamów i kongresów zjednoczeniowych do ostatecznego połączenia ugrupowań o tej nazwie doszło dopiero w 1996 r., a sądowe poświadczenie ciągłości tradycji z PPS przedwojenną uzyskała "trzynastka", a więc partia później zgłoszona do rejestru.
Jeszcze inaczej wyglądał spór przed ostatnimi wyborami między powstałą w 1994 r. Krajową Partią Emerytów i Rencistów a zawiązanym w marcu 1997 r. (już podczas kampanii) Krajowym Porozumieniem Emerytów i Rencistów RP, popieranym przez AWS. Podobieństwo skrótu spowodowało, że partia oskarżyła porozumienie o gangsterstwo polityczne, mające na celu odebranie elektoratu. Państwowa Komisja Wyborcza uznała jednak, że nazwy różnią się dostatecznie, i oddaliła protest. Ostatecznie żadna z tych partii nie dostała się do parlamentu.
Jak będzie tym razem - sąd jeden raczy wiedzieć. Z pewnością każde postanowienie zostanie zaskarżone przez drugi, nie ukontentowany nim SLD. Procedura rejestrowa przewiduje zarówno apelację, jak i kasację, może też zostać zawieszona przy wszczęciu osobnego procesu sądowego, na przykład o prawo do nazwy, logo i znaku firmowego. Tymczasem wpis do rejestru, otwierający możliwość nabycia przez partię pełni praw wynikających z ustawy o partiach, następuje dopiero z chwilą wyczerpania całej procedury. Przy zapracowaniu warszawskiego sądownictwa może to w skrajnym wypadku oznaczać, że SLD do kolejnych wyborów nie zdąży się stać bytem prawnym jako partia.
Inicjatorzy "nowego" SLD nie tają zresztą, że właśnie o to im chodzi. - Nie pozwolimy SdRP na używanie nazwy SLD aż do zakończenia procedury. Zamierzamy też doprowadzić do postawienia w Sejmie sprawy dekomunizacji, bo lustracja nie wystarczy. SdRP zmonopolizowała lewą scenę, wykorzystując pieniądze bezprawnie zagrabione narodowi. Chcemy więc oddać nazwę SLD ludziom o poglądach lewicowych, ale nie skompromitowanym, aby była to prawdziwa lewica demokratyczna na wzór zachodnioeuropejski - mówi Markowski.
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.