Amerykański samolot rządowy cessna z pięcioma osobami na pokładzie rozbił się w czwartek w południowej Kolumbii, na terenach kontrolowanych przez lewackich rebeliantów. Jak podano później, samolot albo został zestrzelony albo też musiał awaryjnie lądować z powodu defektu silnika. Obecni na pokładzie ludzie dostali się w ręce lewackich rebeliantów z organizacji FARC - Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii. Dwu członków załogi - Amerykanina i Kolumbijczyka - prawdopodobnie zastrzelono na miejscu a pozostałych trzech obywateli USA uprowadzono.
W poszukiwaniach porwanych bierze udział ponad dwa tysiące kolumbijskich żołnierzy. W Bogocie pojawiły się też pogłoski, że oddział komandosów armii amerykańskiej może przeprowadzić w rejonie Florencii błyskawiczną akcję, mającą doprowadzić do uwolnienia uprowadzonych.
Cessna brała udział w "misji wywiadowczej" - władze amerykańskie odmówiły podania szczegółów tej akcji.
Duże fragmenty prowincji Caqueta, w której doszło do tragedii, są kontrolowane przez lewacką organizację Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC). To ugrupowanie jest uznane przez USA za terrorystyczne - Waszyngton oskarża je także o produkcję narkotyków na skalę przemysłową.
Stany Zjednoczone przeznaczyły w 2000 roku 2 miliardy dolarów w gotówce i sprzęcie wojskowym jako pomoc dla Bogoty w zwalczaniu tamtejszych karteli narkotykowych. W Kolumbii przebywa obecnie 500 amerykańskich doradców wojskowych oraz 300 cywilnych, którzy mają służyć swym doświadczeniem w walce z takimi ugrupowaniami jak FARC.
sg, pap