Wciąż żyjemy w dramatycznych czasach, nawet jeśli opisywane one są za pomocą obrazu przedwcześnie zrzucanych portek
"Rząd już zdejmuje portki, choć bród jeszcze daleko"
Vaclav Havel
Najmocniej przepraszam, ale mam nadzieję, że cytowanie urzędującego prezydenta mieści się jednak w granicach politycznej poprawności. Zastanawiające, że słowa te padły z ust homme des lettres, intelektualisty sprawnie posługującego się językiem i zdolnego nawet sprawom trywialnym nadać literackie piękno i elegancję. Widać musiał sięgnąć do mowy potocznej, aby wyrazić zaniepokojenie wobec dystansu, z jakim niektórzy czescy politycy odnieśli się do akcji NATO w Kosowie.
Tymczasem rosyjski odpowiednik Havla nie czekał, aż jego własny rząd zacznie zrzucać garderobę, lecz z dnia na dzień odwołał premiera, mianował drugiego i na dodatek postawił na baczność Dumę. Zamiar impeachmentu spełzł na niczym i niektórzy nie bez racji stwierdzają, że kilkudniowym Blitzkriegiem Jelcyn zapewnił sobie być może bezpieczne dotrwanie do końca prezydenckiej kadencji. Potwierdzałoby to przekonanie, iż reguły Kremla wciąż na tyle odbiegają od średniej światowej, że do oceny wydarzeń i opierania na nich przewidywań przykładać należy z gruntu inną miarę niż ta, która byłaby właściwa na przykład w wypadku niedawnych wyborów prezydenckich we Włoszech.
Nagłe zwroty i odwrócenia koniunktur politycznych są od lat przedmiotem mojej fascynacji. Inicjacja polityczna wielu z nas odbywała się w czasach, gdy jedyną nadzieją mogły być "długie marsze", historyczne trendy rozwojowe i mocne (choć według niektórych irracjonalne) przekonanie, że ostatecznie prawda zwycięży. Choćby za przyszłego życia. Dopiero dziesięć lat temu nagle zaczęła się przed nami odsłaniać zupełnie nowa perspektywa - a to możliwość wygrania wyborów pomimo trzydziestopięcioprocentowego kagańca, a to odwrócenie koalicji - i tak właśnie staliśmy się codziennymi i już przyzwyczajonymi świadkami cudów historii.
Oswojeni już jesteśmy ze zmianami wywołanymi wynikiem wyborczym. Trudniej jest natomiast niepolitycznemu obserwatorowi zrozumieć odmiany, których przesłanką wcale nie jest arytmetyka wyborcza, lecz gra na politycznych nadziejach i obawach sojuszników lub przeciwników. Jest to "wyższa szkoła politycznej jazdy", która wymaga sporej biegłości i praktyki i która na stracone pozycje odsyła prostodusznych idealistów. Dodatkowym utrudnieniem jest konieczność wytłumaczenia tego, co się wydarzyło w wysokich rejestrach politycznej pięciolinii, "zwykłemu obywatelowi", oczekującemu, że ktoś ludzkim językiem wyjaśni mu, dlaczego nagle dziś wszystko jest odwrotnie niż wczoraj, choć przecież w nocy nie było wyborów, a jedynie ktoś powiedział coś, co spotkało się z odpowiedzią jeszcze innego ktosia. Zwłaszcza że użyte słowa często nie dotyczą bezpośrednio głównego przedmiotu sporu, a są jedynie przypowieścią, łatwo nabierającą autonomicznego sensu.
Nie wiem, jakie wrażenie wywarły na "zwykłych obywatelach" słowa Havla. Obrazek rządu zawczasu zdejmującego portki musiał być wielokrotnie komentowany w czeskich piwiarniach, dobrze przecież przystaje do ugruntowanej nad Wełtawą tradycji dobrego wojaka Szwejka. Sądzę, że wytworny eseista i dramaturg całkiem świadomie zszedł z wyżyn literackiej czeszczyzny, wiedząc, że stawką w grze jest wiarygodność Czech jako świeżo upieczonego członka NATO.
Inną zupełnie sprawą jest faktyczna odległość od brodu. Zbigniew Brzeziński wypowiedział ostatnio wyjątkowo twarde słowa o strategii NATO. Publicznie stwierdził, że tzw. chirurgiczne operacje wojskowe prowadzą donikąd i że jedynie "prawdziwa" - nie zaś "chirurgiczna" - wojna może przynieść istotny zwrot na Bałkanach. Przypomniał, że w gruncie rzeczy nie chodzi o żaden kompromis dyplomatyczny z Milo?sevicem, że celem demokratycznego świata powinno być pozbawienie dyktatora władzy i doprowadzenie do faktycznego przestrzegania praw człowieka na tamtym terenie. Nawet za cenę prawdziwej wojny. Zaiste, wciąż żyjemy w dramatycznych czasach, nawet jeśli opisywane one są za pomocą obrazu przedwcześnie zrzucanych portek.
Vaclav Havel
Najmocniej przepraszam, ale mam nadzieję, że cytowanie urzędującego prezydenta mieści się jednak w granicach politycznej poprawności. Zastanawiające, że słowa te padły z ust homme des lettres, intelektualisty sprawnie posługującego się językiem i zdolnego nawet sprawom trywialnym nadać literackie piękno i elegancję. Widać musiał sięgnąć do mowy potocznej, aby wyrazić zaniepokojenie wobec dystansu, z jakim niektórzy czescy politycy odnieśli się do akcji NATO w Kosowie.
Tymczasem rosyjski odpowiednik Havla nie czekał, aż jego własny rząd zacznie zrzucać garderobę, lecz z dnia na dzień odwołał premiera, mianował drugiego i na dodatek postawił na baczność Dumę. Zamiar impeachmentu spełzł na niczym i niektórzy nie bez racji stwierdzają, że kilkudniowym Blitzkriegiem Jelcyn zapewnił sobie być może bezpieczne dotrwanie do końca prezydenckiej kadencji. Potwierdzałoby to przekonanie, iż reguły Kremla wciąż na tyle odbiegają od średniej światowej, że do oceny wydarzeń i opierania na nich przewidywań przykładać należy z gruntu inną miarę niż ta, która byłaby właściwa na przykład w wypadku niedawnych wyborów prezydenckich we Włoszech.
Nagłe zwroty i odwrócenia koniunktur politycznych są od lat przedmiotem mojej fascynacji. Inicjacja polityczna wielu z nas odbywała się w czasach, gdy jedyną nadzieją mogły być "długie marsze", historyczne trendy rozwojowe i mocne (choć według niektórych irracjonalne) przekonanie, że ostatecznie prawda zwycięży. Choćby za przyszłego życia. Dopiero dziesięć lat temu nagle zaczęła się przed nami odsłaniać zupełnie nowa perspektywa - a to możliwość wygrania wyborów pomimo trzydziestopięcioprocentowego kagańca, a to odwrócenie koalicji - i tak właśnie staliśmy się codziennymi i już przyzwyczajonymi świadkami cudów historii.
Oswojeni już jesteśmy ze zmianami wywołanymi wynikiem wyborczym. Trudniej jest natomiast niepolitycznemu obserwatorowi zrozumieć odmiany, których przesłanką wcale nie jest arytmetyka wyborcza, lecz gra na politycznych nadziejach i obawach sojuszników lub przeciwników. Jest to "wyższa szkoła politycznej jazdy", która wymaga sporej biegłości i praktyki i która na stracone pozycje odsyła prostodusznych idealistów. Dodatkowym utrudnieniem jest konieczność wytłumaczenia tego, co się wydarzyło w wysokich rejestrach politycznej pięciolinii, "zwykłemu obywatelowi", oczekującemu, że ktoś ludzkim językiem wyjaśni mu, dlaczego nagle dziś wszystko jest odwrotnie niż wczoraj, choć przecież w nocy nie było wyborów, a jedynie ktoś powiedział coś, co spotkało się z odpowiedzią jeszcze innego ktosia. Zwłaszcza że użyte słowa często nie dotyczą bezpośrednio głównego przedmiotu sporu, a są jedynie przypowieścią, łatwo nabierającą autonomicznego sensu.
Nie wiem, jakie wrażenie wywarły na "zwykłych obywatelach" słowa Havla. Obrazek rządu zawczasu zdejmującego portki musiał być wielokrotnie komentowany w czeskich piwiarniach, dobrze przecież przystaje do ugruntowanej nad Wełtawą tradycji dobrego wojaka Szwejka. Sądzę, że wytworny eseista i dramaturg całkiem świadomie zszedł z wyżyn literackiej czeszczyzny, wiedząc, że stawką w grze jest wiarygodność Czech jako świeżo upieczonego członka NATO.
Inną zupełnie sprawą jest faktyczna odległość od brodu. Zbigniew Brzeziński wypowiedział ostatnio wyjątkowo twarde słowa o strategii NATO. Publicznie stwierdził, że tzw. chirurgiczne operacje wojskowe prowadzą donikąd i że jedynie "prawdziwa" - nie zaś "chirurgiczna" - wojna może przynieść istotny zwrot na Bałkanach. Przypomniał, że w gruncie rzeczy nie chodzi o żaden kompromis dyplomatyczny z Milo?sevicem, że celem demokratycznego świata powinno być pozbawienie dyktatora władzy i doprowadzenie do faktycznego przestrzegania praw człowieka na tamtym terenie. Nawet za cenę prawdziwej wojny. Zaiste, wciąż żyjemy w dramatycznych czasach, nawet jeśli opisywane one są za pomocą obrazu przedwcześnie zrzucanych portek.
Więcej możesz przeczytać w 21/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.