Nadchodzące lato dla amatorów wypoczynku na rozgrzanych słońcem śródziemnomorskich plażach może się okazać równie emocjonujące jak poprzednie. Pierwsze sygnały kłopotów na rynku już się pojawiły: w marcu splajtowało biuro Tramp z Trójmiasta, a w ubiegłym tygodniu wrocławskie biuro Horyzont.
Jeśli to początek czarnej serii, trzeba się przygotować na to, że w środku wakacji można w jakimś egzotycznym kurorcie znaleźć się z walizką wystawioną przed wejściem do hotelu. Tak było w ub.r., kiedy upadło jedno z większych na polskim rynku biur Triada i kilku mniejszych touroperatorów. Ich klienci wrócili do kraju, ale na zwrot pieniędzy za niezrealizowane wyjazdy większość nie ma co liczyć.
W tym roku może być gorzej, bo marszałkowie województw zapowiedzieli, że nie wydadzą na ściąganie pechowych klientów do kraju ani grosza więcej, niż wynoszą gwarancje ubezpieczeniowe wykupione przez biura podróży. Przezorny klient powinien więc przed wyjazdem sprawdzić wysokość gwarancji, którą wykupiło biuro, i dowiedzieć się, czy nie znajduje się ono na liście dłużników. Warto też mieć w kieszeni lub na koncie kwotę, która pozwoli na samodzielne opłacenie powrotu, gdyby środki ostrożności zawiodły.
Anatomia upadłości
Pewności nie ma nigdy. Przed bankructwem nie chroni ani tradycja, ani wielkość biura, ani jakość oferty. W 2010 r. upadło mające kilkudziesięcioletnią historię, bodaj najlepiej rozpoznawalne w Polsce biuro podróży Orbis Travel. W ubiegłym roku splajtowało biuro Triada, uważane przez kilkanaście lat za rynkowego rekina wysyłającego co roku na wakacje dziesiątki tysięcy klientów. Mniejsze biura umierają zazwyczaj po cichu, chyba że zostawią w ciepłych krajach setki bezradnych klientów. Do tego dochodzą ewidentne oszustwa, jak w przypadku założonego przez Egipcjanina w ub.r. biura podróży, które istniało od marca do lipca, sprzedało setki wycieczek i zakończyło działalność przed wysłaniem kogokolwiek na wakacje.Chcąc nie chcąc, większość firm turystycznych staje się minipiramidami finansowymi. 20–30 proc. kosztów muszą zapłacić jeszcze przed rozpoczęciem sezonu za rezerwację miejsc. Resztę dopłacają przed przybyciem turystów do hotelu. Jednak jeśli ktoś przeinwestuje i zarezerwuje zbyt wiele pokoi, płaci za nie, nawet jeśli nie uda mu się sprzedać wszystkich miejsc. Biura ratują się więc ofertami last minute, często sprzedając ofertę po kosztach albo poniżej kosztów, byle ograniczyć straty. Bieżące wycieczki finansują z pieniędzy zbieranych od turystów rezerwujących wyjazdy w późniejszych terminach, licząc na to, że pod koniec sezonu wszystko uda się zbilansować. Jeśli nastąpią nieprzewidziane okoliczności, rachuby zawodzą. Dlatego do większości upadłości dochodzi w drugiej połowie wakacji albo tuż po zakończeniu tzw. wysokiego sezonu trwającego w Polsce od połowy czerwca do połowy września. Lista czynników ryzyka ciągnie się niemal w nieskończoność. W lipcu 2008 r. w środku sezonu nastąpiło gwałtowne osłabienie złotego. Biura turystyczne musiały z własnej kieszeni pokryć różnicę pomiędzy rzeczywistymi kosztami wyjazdów a ceną, za jaką sprzedały je wiosną czy zimą. Półtora roku później, wiosną 2010 r. obudził się wulkan na Islandii i przez wiele dni przestrzeń powietrzna nad Europą była zamknięta. Nie było jak dowieźć turystów do hoteli, za które touroperatorzy już zapłacili.
Niespełna rok później wybuchła tzw. arabska wiosna. W nadmorskich kurortach co prawda nie było zamieszek, ale niepokoje w Afryce Północnej skutecznie zniechęciły większość turystów do odwiedzania plaż Egiptu i Tunezji. Trzeba jeszcze było sobie poradzić ze wzrostem cen paliwa i spadkiem popytu wywołanym szokiem kryzysu w latach 2008–2010.
Teoretycznie wszystkie koszty wynikające z konieczności zabezpieczenia się przed tym ryzykiem powinny zostać przerzucone na klienta. W praktyce jednak nie pozwala na to rynek. W Polsce działa około 3,3 tys. biur turystycznych, które zażarcie konkurują między sobą o każdego klienta. Najskuteczniejszą metodą na jego przyciągnięcie jest cena. Stąd mnogość promocji, ofert specjalnych, first i last minute. Konkurencja sprawia, że większość biur ma niewielkie marże, a tym samym działa na granicy ryzyka. – Niektórzy mali touroperatorzy, od niedawna obecni na rynku, nie mają rezerw gotówki pozwalających przetrwać perturbacje – mówi Tomasz Rosset, sekretarz generalny Polskiej Izby Turystyki. – Często brakuje im doświadczenia niezbędnego, by przewidzieć trudności.
Trudny rok
Nadchodzący rok wcale nie będzie łatwiejszy. W opublikowanej kilka dni temu cyklicznej analizie Instrument wczesnego ostrzegania, opracowywanej wspólnymi siłami przez Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie i Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości pod kierunkiem prof. Jerzego Hausnera, ekonomiści prognozują, że najbardziej narażone na upadłość będą firmy usługowe, a wśród nich m.in. właśnie te działające na rynku turystycznym.
– Spodziewamy się dalszego spadku popytu wywołanego niestabilną sytuacją na rynku pracy. Konsumenci w pierwszej kolejności będą ograniczać wydatki, które w ich przekonaniu nie są konieczne do przeżycia. Zagraniczne wakacje to luksus, z którego najłatwiej zrezygnować – wyjaśnia Anna Świebodzka-Nerkowska, dyrektor departamentu nadzorującego projekt w PARP. Na słabnący popyt nakłada się efekt psychologiczny spowodowany ubiegłorocznymi bankructwami. Klienci mniej ufają branży i większość z nich płaci za wakacje w ostatniej chwili – 70 proc. dwa tygodnie przed wylotem. – To utrudnia planowanie biznesu zwłaszcza niewielkim biurom turystycznym – mówi Tomasz Rosset.
W tym roku nastąpiło odwrócenie trendu, który w Polsce został zapoczątkowany ledwie kilka lat temu niemałym wysiłkiem branży turystycznej. Zachęcając promocjami, starała się przekonać klientów, że wakacyjny wyjazd najlepiej zarezerwować już w styczniu lub marcu. Na dojrzałych rynkach to norma, która pozwala klientom świadomie wybierać spośród oferty, a biurom minimalizować ryzyko.
Pogorszenie sytuacji touroperatorów dostrzegł także Krajowy Rejestr Długów. Liczba biur podróży, które nie wywiązują się ze zobowiązań, rośnie. Na początku września ub.r. na liście dłużników znajdowało się 387 biur turystycznych, w połowie kwietnia tego roku już 441. Ich łączne zadłużenie sięga 8,6 mln zł. Większość to małe i średnie firmy. – Przynajmniej na razie w tym gronie nie ma dużych biur turystycznych. Z punktu widzenia turysty porzuconego za granicą przez upadłe biuro jego wielkość jednak nie ma znaczenia – mówi Andrzej Kulik, rzecznik prasowy Krajowego Rejestru Długów.
Polska Izba Turystyki jest urzędowo optymistyczna. Jej przedstawiciele bagatelizują zarówno prognozy makroekonomiczne, jak i twarde fakty dotyczące zadłużenia części biur turystycznych. – Dotychczas branża była wyjątkowo odporna na kryzys. W tym roku także nie możemy mówić o znaczącym spadku popytu. Oferta wakacyjna sprzedaje się dobrze, a w najpopularniejszych terminach, takich jak właśnie zakończona majówka, trudno było o znalezienie dobrej oferty już kilka tygodni przed wyjazdem – mówi Rosset. Przezorni jednak wiedzą, że parasol warto nosić nawet przy dobrej pogodzie.
Jak się ustrzec wakacji z bankrutem:
Przed plajtą nie chroni ani tradycja, ani wielkość biura, ani jakość oferty
Sprawdzić na stronach Ministerstwa Sportu, czy biuro, z którym planuje się wyjazd, znajduje się na liście oficjalnych touroperatorów i jaką wysokość gwarancji wykupiło. Sprawdzić także, czy touroperator nie został wpisany na listę dłużników Krajowym Rejestrze Długów. Za wyjazd zapłacić kartą. W przypadku gdyby organizator nie wywiązał się z umowy, można skorzystać z usługi chargeback, czyli obciążenia zwrotnego. Wystarczy złożyć stosowny wniosek do banku, który wystawił kartę, a ten zwróci należność za niezrealizowaną usługę, obciążając kosztami konto biura turystycznego. Mieć zapas pieniędzy pozwalający na samodzielne opłacenie powrotu w przypadku bankructw biura.
Artykuł ukazał się w nr 19/2013 "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania .
"Wprost" jest także dostępny na Facebooku .