W głównych wydaniach dziennika TF1 i France 2 wzmianki o ceremonii w Independence pojawiły się odpowiednio w dwudziestej trzeciej i dwudziestej szóstej minucie programu
Relacje z obchodów przyjęcia Polski, Czech i Węgier do NATO wielu z nas - również za granicą - oglądało z uczuciem, że zaraz bardzo nam się spocą oczy. Ilu ludzi wyjechało z Polski m.in. dlatego, że nie było tam NATO, tylko Układ Warszawski, i trudno było żyć z perspektywą, że w każdej chwili można się stać obiektem "bratniej pomocy". Jakiż to jest jednak zakręt Historii.
Wejście do NATO jest dla nas wydarzeniem przełomowym, nasyconym emocjami i symboliką o wyjątkowej sile. Jak zwykle w takich okolicznościach dobrze jest uważać, żeby nie dać się ponieść emocjom i symbolice do końca i bez reszty. Pod tym względem znalazłem się w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ nie oglądałem telewizji w Polsce, tylko we Francji. Tamtejsze stacje bardzo sumiennie dbały o to, żeby nikt przypadkiem nie uległ emocjom lub czarowi historycznej symboliki. Poza kilkujęzycznym programem Euronews relacji na żywo nie było. Niektóre redakcje nie wahały się nawet - w słusznym dążeniu do zachowania należytej trzeźwości spojrzenia - wprowadzać do swoich relacji elementów komizmu, jakże ułatwiającego utrzymanie dystansu nawet wobec najbardziej doniosłych wydarzeń na świecie.
Na przykład program LCI, który ma niewątpliwe ambicje, by stać się francuskim odpowiednikiem CNN, zorganizował okolicznościową zabawę w przebierańców. Oto w dzienniku LCI widzimy nagle osobę do złudzenia przypominającą Bronisława Geremka, ale podpisaną na ekranie jako "Igor Iwanow, minister spraw zagranicznych Rosji". Osoba ta wyraża po angielsku wielkie ukontentowanie z powodu przystąpienia Polski do NATO i podkreśla historyczne znaczenie tego wydarzenia. Chwilę później podziwiamy innego mężczyznę, występującego w pełnym umundurowaniu majora polskiego lotnictwa, a przedstawionego w ekranowym podpisie jako "przedstawiciel Rosji przy NATO". On też nie kryje zadowolenia z przystąpienia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego.
Znając profesjonalizm ludzi z LCI, z góry wykluczamy hipotezę o niewłaściwym zredagowaniu podpisów, zwłaszcza w wypadku osoby tak znanej we Francji jak prof. Geremek. Jeżeli LCI pisze, że to Igor Iwanow, to jest to Igor Iwanow, tyle że widocznie postanowił dokleić sobie brodę i poddać się doskonałej charakteryzacji, dzięki której mógł nareszcie powiedzieć to, co naprawdę myśli: że to świetnie, iż Polska jest w NATO. Okazuje się, że przedstawiciel Rosji przy sojuszu myśli dokładnie to samo. LCI ma swoje sposoby na wydobycie z rozmówców sensacyjnych oświadczeń. Oto Rosja raduje się z wejścia Polski do NATO, dając przy tym dowody fantazyjnego poczucia humoru. To prawdziwy scoop.
Ekipa LCI nie dała szans kolegom - nic zatem dziwnego, że w głównych wieczornych wydaniach dziennika w programie pierwszym (TF1, prywatny) i drugim (France 2, publiczny) wzmianki o ceremonii w Independence pojawiły się odpowiednio w dwudziestej trzeciej i dwudziestej szóstej minucie audycji, kiedy już zaspokojono ciekawość telewidzów w wielu innych sprawach - od losów Yehudiego Menuhina po losy dyrektora hippicznego ośrodka reedukacji młodych przestępców, który okazał się dewiantem seksualnym i gwałcicielem. Przyznajmy bezstronnie, że to ostatnie jest bardziej zaskakujące niż przyjęcie Czech, Polski i Węgier do NATO, o którym uprzedzano od wielu miesięcy.
Skąd bierze się ta sytuacja? Na pewno nie z głupoty i na pewno nie z lekceważenia Polski. Bierze się przede wszystkim z banalnej reguły, że nie wszystko, co jest obiektywnie bardzo ważne dla Polski, jest automatycznie ważne dla innych. W wypadku Francji odgrywa też rolę osobliwy stosunek wielu tamtejszych polityków do obu głównych mocarstw nuklearnych, wobec których mają najwyraźniej poczucie nie spełnionej misji odgrywania roli "języczka u wagi". W dodatku co najmniej od II wojny światowej Francuzi darzą Amerykanów ambiwalentnym uczuciem, stanowiącym mieszaninę wdzięczności i podziwu z bardzo frustrującymi kompleksami. Uczucie to częściowo przenosi się na NATO. Francuzi są przekonani - zresztą zapewne słusznie - że gen. de Gaulle właściwie zareagował na ówczesne, rzeczywiście zbyt duże, tendencje dominacyjne Amerykanów, wycofując Francję ze struktury wojskowej NATO. Nie jest im zatem łatwo zrozumieć polski entuzjazm.
Ale niezależnie od tego wszystkiego czynnikiem przesądzającym o mizernej jakości doniesień francuskich mediów na temat przyjęcia Polski, Czech i Węgier do NATO jest wykruszenie się świetnych dziennikarzy, którzy w czasach "Solidarności" zajęli się Europą Środkową, a kiedy pojawiły się tam normalne kraje o problemach podobnych do tylu innych normalnych krajów, przeszli do innych zajęć, bo ich redakcje uważają, że warto pisać tylko o trzech kategoriach państw: nienormalnych, sąsiedzkich i mocarstwach. Prozaicznymi krajami, które mają kłopoty jedynie z bezrobociem, rolnictwem, gangsterami, a dla rozrywki także z fanatykami, zajmują się obecnie najchętniej stażyści i amatorzy. Nie można się dziwić, że to potem widać.
Wejście do NATO jest dla nas wydarzeniem przełomowym, nasyconym emocjami i symboliką o wyjątkowej sile. Jak zwykle w takich okolicznościach dobrze jest uważać, żeby nie dać się ponieść emocjom i symbolice do końca i bez reszty. Pod tym względem znalazłem się w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ nie oglądałem telewizji w Polsce, tylko we Francji. Tamtejsze stacje bardzo sumiennie dbały o to, żeby nikt przypadkiem nie uległ emocjom lub czarowi historycznej symboliki. Poza kilkujęzycznym programem Euronews relacji na żywo nie było. Niektóre redakcje nie wahały się nawet - w słusznym dążeniu do zachowania należytej trzeźwości spojrzenia - wprowadzać do swoich relacji elementów komizmu, jakże ułatwiającego utrzymanie dystansu nawet wobec najbardziej doniosłych wydarzeń na świecie.
Na przykład program LCI, który ma niewątpliwe ambicje, by stać się francuskim odpowiednikiem CNN, zorganizował okolicznościową zabawę w przebierańców. Oto w dzienniku LCI widzimy nagle osobę do złudzenia przypominającą Bronisława Geremka, ale podpisaną na ekranie jako "Igor Iwanow, minister spraw zagranicznych Rosji". Osoba ta wyraża po angielsku wielkie ukontentowanie z powodu przystąpienia Polski do NATO i podkreśla historyczne znaczenie tego wydarzenia. Chwilę później podziwiamy innego mężczyznę, występującego w pełnym umundurowaniu majora polskiego lotnictwa, a przedstawionego w ekranowym podpisie jako "przedstawiciel Rosji przy NATO". On też nie kryje zadowolenia z przystąpienia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego.
Znając profesjonalizm ludzi z LCI, z góry wykluczamy hipotezę o niewłaściwym zredagowaniu podpisów, zwłaszcza w wypadku osoby tak znanej we Francji jak prof. Geremek. Jeżeli LCI pisze, że to Igor Iwanow, to jest to Igor Iwanow, tyle że widocznie postanowił dokleić sobie brodę i poddać się doskonałej charakteryzacji, dzięki której mógł nareszcie powiedzieć to, co naprawdę myśli: że to świetnie, iż Polska jest w NATO. Okazuje się, że przedstawiciel Rosji przy sojuszu myśli dokładnie to samo. LCI ma swoje sposoby na wydobycie z rozmówców sensacyjnych oświadczeń. Oto Rosja raduje się z wejścia Polski do NATO, dając przy tym dowody fantazyjnego poczucia humoru. To prawdziwy scoop.
Ekipa LCI nie dała szans kolegom - nic zatem dziwnego, że w głównych wieczornych wydaniach dziennika w programie pierwszym (TF1, prywatny) i drugim (France 2, publiczny) wzmianki o ceremonii w Independence pojawiły się odpowiednio w dwudziestej trzeciej i dwudziestej szóstej minucie audycji, kiedy już zaspokojono ciekawość telewidzów w wielu innych sprawach - od losów Yehudiego Menuhina po losy dyrektora hippicznego ośrodka reedukacji młodych przestępców, który okazał się dewiantem seksualnym i gwałcicielem. Przyznajmy bezstronnie, że to ostatnie jest bardziej zaskakujące niż przyjęcie Czech, Polski i Węgier do NATO, o którym uprzedzano od wielu miesięcy.
Skąd bierze się ta sytuacja? Na pewno nie z głupoty i na pewno nie z lekceważenia Polski. Bierze się przede wszystkim z banalnej reguły, że nie wszystko, co jest obiektywnie bardzo ważne dla Polski, jest automatycznie ważne dla innych. W wypadku Francji odgrywa też rolę osobliwy stosunek wielu tamtejszych polityków do obu głównych mocarstw nuklearnych, wobec których mają najwyraźniej poczucie nie spełnionej misji odgrywania roli "języczka u wagi". W dodatku co najmniej od II wojny światowej Francuzi darzą Amerykanów ambiwalentnym uczuciem, stanowiącym mieszaninę wdzięczności i podziwu z bardzo frustrującymi kompleksami. Uczucie to częściowo przenosi się na NATO. Francuzi są przekonani - zresztą zapewne słusznie - że gen. de Gaulle właściwie zareagował na ówczesne, rzeczywiście zbyt duże, tendencje dominacyjne Amerykanów, wycofując Francję ze struktury wojskowej NATO. Nie jest im zatem łatwo zrozumieć polski entuzjazm.
Ale niezależnie od tego wszystkiego czynnikiem przesądzającym o mizernej jakości doniesień francuskich mediów na temat przyjęcia Polski, Czech i Węgier do NATO jest wykruszenie się świetnych dziennikarzy, którzy w czasach "Solidarności" zajęli się Europą Środkową, a kiedy pojawiły się tam normalne kraje o problemach podobnych do tylu innych normalnych krajów, przeszli do innych zajęć, bo ich redakcje uważają, że warto pisać tylko o trzech kategoriach państw: nienormalnych, sąsiedzkich i mocarstwach. Prozaicznymi krajami, które mają kłopoty jedynie z bezrobociem, rolnictwem, gangsterami, a dla rozrywki także z fanatykami, zajmują się obecnie najchętniej stażyści i amatorzy. Nie można się dziwić, że to potem widać.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.