Nikt o zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że Polska mogła wejść do NATO z prezentem sowieckich garnizonów
Od kilku dni jesteśmy w NATO i cieszymy się z tego ogromnie. Sukces - jak powiadają - ma wielu ojców. Nie będę się więc przyznawał do ojcostwa, bo ośmioro moich dzieci jest wystarczającym źródłem kłopotów. Na użytek przyszłych historyków pragnę sformułować parę prostych prawd. Otóż były trzy warunki konieczne naszego wstąpienia do NATO.
Po pierwsze, trzeba było w Polsce zmienić ustrój i wyprowadzić nasz kraj z Układu Warszawskiego. Przypomnę, że dwa dni po rozwiązaniu Układu Warszawskiego (3 lipca 1991 r.) pojawiłem się w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. To nie był przypadek - przypadki mają rację bytu w gramatyce, nie w polityce. To było wskazanie kierunku.
Po drugie, trzeba było wyprowadzić obce wojska z kraju. Ostatni żołnierz radziecki (wtedy już rosyjski) opuścił Rzeczpospolitą 17 września 1993 r. Nikt o zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że Polska mogła wejść do NATO z prezentem sowieckich garnizonów.
Po trzecie zaś, Polska musiała mieć wtedy układy o przyjaźni i dobrym sąsiedztwie z wszystkimi sąsiadami. NATO nie bierze sobie na kark kłopotów z niepewnymi granicami i potencjalnym zarzewiem konfliktów. Jednym z powodów, które przyczyniły się do tego, że Słowacja nie znalazła się w pierwszej transzy państw postkomunistycznych, były napięcia z Węgrami.
To były warunki konieczne wejścia do NATO. Sukces ma wielu ojców i... bardzo słusznie. Wielu ludzi trudziło się nad tym i ich wysiłek nie został nigdy doceniony, a nawet zauważony. Pragnę im wszystkim z tego miejsca podziękować. Życie społeczne to historia zbiorowych wysiłków, jednostki mogą jedynie stanowić ich (mniej lub bardziej uprawniony) symbol. Pragnę jednak powiedzieć o dwu wydarzeniach, do których roszczę sobie pretensje na prawach wyłączności.
Pierwsza to tak zwana "deklaracja warszawska" prezydenta Jelcyna. Wyraził on zgodę na wejście Polski do NATO. Nie podchwycił jej jednak Zachód i po kilku tygodniach prezydent Rosji się z tego wycofał. W polityce jest tak, że jeśli się nie skorzysta z okazji, druga może się nie zdarzyć. Wyciągnęliśmy rękę, ale zawisła w próżni. Spotkałem przed rokiem w Kalifornii ministra Kozyriewa, który do tej pory nie może wyjść z podziwu, jak mi się udało przekonać jego szefa.
Druga (i bardziej udana) to wprowadzenie w 1996 r. sprawy przystąpienia do NATO w obręb kampanii prezydenckiej w USA. Rozmawiałem zarówno z kandydatem republikańskim, jak i z demokratycznym. Przestałem sprawować urząd prezydenta, ale nie przestałem pracować na rzecz Rzeczypospolitej na forum międzynarodowym. Obaj kandydaci licytowali się i nasza sprawa tylko na tym zyskiwała. W rezultacie prezydent Clinton zaprosił nas do NATO.
Flagę polską wciągnięto na maszt w Brukseli, a polscy wojacy mogą naszywać różę wiatrów na mundury. Nad naszym krajem rozciągnięty został parasol ochronny NATO. Bezpieczeństwo militarne ma też swój (niebagatelny) ekonomiczny wymiar. Wtedy wejdą do nas amerykańscy generałowie - General Motors i General Electric. Ale czy to bezpieczeństwo jest pewne? Znam artykuł piąty traktatu waszyngtońskiego, ale mnie to nie uspokaja. Diabeł - powiadają - tkwi w szczegółach, a te nie są mi znane. Szczegóły dotyczące zarówno traktatów NATO-Rosja, jak i naszego członkostwa w pakcie. Obawiam się, abyśmy nie byli członkami drugiej kategorii. Skierowałem nawet list do premiera z prośbą o wyjaśnienie tych szczegółów, w których mógł się kryć diabeł.
W kwietniu będziemy celebrować półwiecze Paktu Północnoatlantyckiego i wezmę udział w tej uroczystości z dumą. Podam wtedy rękę (zamiast nogi) prezydentowi Kwaśniewskiemu. Przyjąłem jego przeprosimy, do czego mnie redaktor Tomasz Lis (chytrus) zniewolił. Będzie to dowodem, że dla Polski nie ma innej drogi niźli do NATO. Będę pamiętał, ile ta uroczystość dla Polski znaczy, ale będę też pamiętał wskazówki starego rabina, który udzielał mi takich oto nauk: Ty się nie martw, kiedy jest źle, bo musi być lepiej; ty się martw, kiedy jest dobrze, bo musi przyjść gorzej.
Po pierwsze, trzeba było w Polsce zmienić ustrój i wyprowadzić nasz kraj z Układu Warszawskiego. Przypomnę, że dwa dni po rozwiązaniu Układu Warszawskiego (3 lipca 1991 r.) pojawiłem się w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. To nie był przypadek - przypadki mają rację bytu w gramatyce, nie w polityce. To było wskazanie kierunku.
Po drugie, trzeba było wyprowadzić obce wojska z kraju. Ostatni żołnierz radziecki (wtedy już rosyjski) opuścił Rzeczpospolitą 17 września 1993 r. Nikt o zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że Polska mogła wejść do NATO z prezentem sowieckich garnizonów.
Po trzecie zaś, Polska musiała mieć wtedy układy o przyjaźni i dobrym sąsiedztwie z wszystkimi sąsiadami. NATO nie bierze sobie na kark kłopotów z niepewnymi granicami i potencjalnym zarzewiem konfliktów. Jednym z powodów, które przyczyniły się do tego, że Słowacja nie znalazła się w pierwszej transzy państw postkomunistycznych, były napięcia z Węgrami.
To były warunki konieczne wejścia do NATO. Sukces ma wielu ojców i... bardzo słusznie. Wielu ludzi trudziło się nad tym i ich wysiłek nie został nigdy doceniony, a nawet zauważony. Pragnę im wszystkim z tego miejsca podziękować. Życie społeczne to historia zbiorowych wysiłków, jednostki mogą jedynie stanowić ich (mniej lub bardziej uprawniony) symbol. Pragnę jednak powiedzieć o dwu wydarzeniach, do których roszczę sobie pretensje na prawach wyłączności.
Pierwsza to tak zwana "deklaracja warszawska" prezydenta Jelcyna. Wyraził on zgodę na wejście Polski do NATO. Nie podchwycił jej jednak Zachód i po kilku tygodniach prezydent Rosji się z tego wycofał. W polityce jest tak, że jeśli się nie skorzysta z okazji, druga może się nie zdarzyć. Wyciągnęliśmy rękę, ale zawisła w próżni. Spotkałem przed rokiem w Kalifornii ministra Kozyriewa, który do tej pory nie może wyjść z podziwu, jak mi się udało przekonać jego szefa.
Druga (i bardziej udana) to wprowadzenie w 1996 r. sprawy przystąpienia do NATO w obręb kampanii prezydenckiej w USA. Rozmawiałem zarówno z kandydatem republikańskim, jak i z demokratycznym. Przestałem sprawować urząd prezydenta, ale nie przestałem pracować na rzecz Rzeczypospolitej na forum międzynarodowym. Obaj kandydaci licytowali się i nasza sprawa tylko na tym zyskiwała. W rezultacie prezydent Clinton zaprosił nas do NATO.
Flagę polską wciągnięto na maszt w Brukseli, a polscy wojacy mogą naszywać różę wiatrów na mundury. Nad naszym krajem rozciągnięty został parasol ochronny NATO. Bezpieczeństwo militarne ma też swój (niebagatelny) ekonomiczny wymiar. Wtedy wejdą do nas amerykańscy generałowie - General Motors i General Electric. Ale czy to bezpieczeństwo jest pewne? Znam artykuł piąty traktatu waszyngtońskiego, ale mnie to nie uspokaja. Diabeł - powiadają - tkwi w szczegółach, a te nie są mi znane. Szczegóły dotyczące zarówno traktatów NATO-Rosja, jak i naszego członkostwa w pakcie. Obawiam się, abyśmy nie byli członkami drugiej kategorii. Skierowałem nawet list do premiera z prośbą o wyjaśnienie tych szczegółów, w których mógł się kryć diabeł.
W kwietniu będziemy celebrować półwiecze Paktu Północnoatlantyckiego i wezmę udział w tej uroczystości z dumą. Podam wtedy rękę (zamiast nogi) prezydentowi Kwaśniewskiemu. Przyjąłem jego przeprosimy, do czego mnie redaktor Tomasz Lis (chytrus) zniewolił. Będzie to dowodem, że dla Polski nie ma innej drogi niźli do NATO. Będę pamiętał, ile ta uroczystość dla Polski znaczy, ale będę też pamiętał wskazówki starego rabina, który udzielał mi takich oto nauk: Ty się nie martw, kiedy jest źle, bo musi być lepiej; ty się martw, kiedy jest dobrze, bo musi przyjść gorzej.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.