-Jest mi wstyd, po prostu wstyd, że pozwalamy, jako duży kraj w samym środku Europy, żeby tak sobą pogrywać – mówi Joanna Racewicz o oficjalnym śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Prowadzi pani dziennikarskie śledztwo?
A jak pani sądzi? Nie da się przestać czytać – akt, dokumentów z prokuratury, żandarmerii. Nie da się przestać rozmawiać z ludźmi, nie da się nie łączyć faktów. Kilka dni temu dostałam jeszcze jedną rzecz, która należała do mojego męża. Prawie trzy i pół roku po jego śmierci. Być może mój problem i przekleństwo polegają na tym, że piekielnie trudno jest zrobić „pstryk” i powiedzieć sobie: a teraz zamieniam się w zawodowca, myślę profesjonalnie o tym, co się zdarzyło, o psujących się samolotach w 36 Specpułku, o polsko-polskiej wojnie, która zaczęła się przed Smoleńskiem, o katastrofie, w której zginął mój mąż. Myśli pani, że wystarczy zrobić "pstryk” i już się jest zawodową dziennikarką?
Nie wiem. Minęły ponad trzy lata… Napisała pani dwie książki…
To były wspomnienia, nie śledztwo. "Rozmowy o miłości” i "Rozmowy o pamięci”. Spotkania z ludźmi, którym też zawalił się świat. Przejmująca dla obu stron … czy ja wiem? Terapia.
Teraz będzie śledztwo. Co pani chce osiągnąć?
To, co chciałby osiągnąć mój mąż, gdybyśmy zamienili się rolami. Znaleźć odpowiedź na pytanie – co się stało. I czy musiało się wydarzyć. Polska jest podzielona, media są podzielone. Przed podziałem, przed 10 kwietnia, przed katastrofą smoleńską było łatwiej być dziennikarzem?
To było tak dawno, że dokładnie nie pamiętam. Wiem, wiem, że był czas, kiedy wszyscy, dziennikarze też, myśleliśmy o koalicji POPiS. A teraz PO i PiS to dwa plemiona walczące ze sobą na śmierć i życie. My chyba leżymy na jakiś emocjonalnych płytach tektonicznych. Musimy mieć wroga, jeśli nie w systemie narzuconym z zewnątrz, to przynajmniej w sąsiedzie. Musimy mieć spór – o ideały, poglądy, choćby o miedzę. Zwieramy szeregi tylko na wojnę, na powstanie albo wtedy, kiedy umiera papież.
Po katastrofie w Smoleńsku też.
Na tydzień. Po tygodniu już było po staremu.. […] W tej sprawie nie powinno być żadnych "stron”. 10 kwietnia 2010 roku stało się coś, co nie ma odniesienia w historii Polski. Zginęło 96 bardzo szczególnych osób. Wyjaśnienie tego, co się stało powinno być sprawą – przepraszam za patos – narodową. Sprowadzenie wraku do kraju – też. Nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy, Francuzi, czy Amerykanie – pozwolili w podobnej sytuacji zwodzić się obietnicami: "oddamy, jak skończymy śledztwo”. A prokurator generalny Andrzej Seremet jedzie do Moskwy i znów słyszy od Bastrykina: "przedłużamy śledztwo do 10 grudnia”. Jakie: "śledztwo” – pytam? Przekładanie papierów z biurka na biurko? Jest mi wstyd, po prostu wstyd, że pozwalamy – jako duży kraj w samym środku Europy – żeby tak sobą pogrywać.
Uważa pani, że jest coś takiego jak dziennikarstwo posmoleńskie?
Smoleńsk stał się naszym rubikonem. Po tym, co się stało 10 kwietnia 2010 roku nic nie będzie takie, jak dawniej. Dziennikarstwo również. Pęknięcie, o którym mówiłyśmy sprawiło, że dziennikarze też musieli się opowiedzieć po którejś z dwóch stron barykady. Zapisać się do tych, co wierzą w mgłę, albo do tych, którzy wierzą w zamach. Jakby wyjaśnienie przyczyn upadku Tupolewa było kwestią wiary, a nie naukowego wyliczenia. Może mi pani zarzucić naiwność, ale ciągle mam nadzieję na porozumienie – także między dziennikarzami. Porozumienie, którego początkiem będzie prawda i uczciwość, a do nich jednej i drugiej stronie jest bardzo daleko. Pani wie, kiedy te strony kłamią?
Strony polityczne? Na pewno wtedy, kiedy mówią: zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Bo nie zrobili wszystkiego. Ani jedni, ani drudzy. Jest jakimś kuriozum, że resztki prezydenckiej maszyny wciąż leżą zrzucone jak śmiecie w prowizorycznym baraku, właściwie w szczerym polu. Porażająca jest świadomość, że ludzie, którzy w chwili katastrofy byli na miejscu – w Smoleńsku, lub w Katyniu – a których obowiązkiem było zostać i pilnować – myśleli o tym, żeby czym prędzej uciec i wyjechać. Tam nie było bohaterów.
Dziennikarze powinni się upominać o wyjaśnienie, pani w szczególności.
Bo mam moralny obowiązek? Co pani proponuje? Pikietę prokuratury? Kancelarii premiera? Rejtanowskie gesty nic tu nie pomogą. Ale wiem, że kiedyś będę mogła odpowiedzieć z pełnym przekonaniem na pytanie – co się stało? Dlaczego? Kto? Kilka fundamentalnych pytań. Elementarz dziennikarstwa z I roku studiów.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" dostępny również w wersji do słuchania .
A jak pani sądzi? Nie da się przestać czytać – akt, dokumentów z prokuratury, żandarmerii. Nie da się przestać rozmawiać z ludźmi, nie da się nie łączyć faktów. Kilka dni temu dostałam jeszcze jedną rzecz, która należała do mojego męża. Prawie trzy i pół roku po jego śmierci. Być może mój problem i przekleństwo polegają na tym, że piekielnie trudno jest zrobić „pstryk” i powiedzieć sobie: a teraz zamieniam się w zawodowca, myślę profesjonalnie o tym, co się zdarzyło, o psujących się samolotach w 36 Specpułku, o polsko-polskiej wojnie, która zaczęła się przed Smoleńskiem, o katastrofie, w której zginął mój mąż. Myśli pani, że wystarczy zrobić "pstryk” i już się jest zawodową dziennikarką?
Nie wiem. Minęły ponad trzy lata… Napisała pani dwie książki…
To były wspomnienia, nie śledztwo. "Rozmowy o miłości” i "Rozmowy o pamięci”. Spotkania z ludźmi, którym też zawalił się świat. Przejmująca dla obu stron … czy ja wiem? Terapia.
Teraz będzie śledztwo. Co pani chce osiągnąć?
To, co chciałby osiągnąć mój mąż, gdybyśmy zamienili się rolami. Znaleźć odpowiedź na pytanie – co się stało. I czy musiało się wydarzyć. Polska jest podzielona, media są podzielone. Przed podziałem, przed 10 kwietnia, przed katastrofą smoleńską było łatwiej być dziennikarzem?
To było tak dawno, że dokładnie nie pamiętam. Wiem, wiem, że był czas, kiedy wszyscy, dziennikarze też, myśleliśmy o koalicji POPiS. A teraz PO i PiS to dwa plemiona walczące ze sobą na śmierć i życie. My chyba leżymy na jakiś emocjonalnych płytach tektonicznych. Musimy mieć wroga, jeśli nie w systemie narzuconym z zewnątrz, to przynajmniej w sąsiedzie. Musimy mieć spór – o ideały, poglądy, choćby o miedzę. Zwieramy szeregi tylko na wojnę, na powstanie albo wtedy, kiedy umiera papież.
Po katastrofie w Smoleńsku też.
Na tydzień. Po tygodniu już było po staremu.. […] W tej sprawie nie powinno być żadnych "stron”. 10 kwietnia 2010 roku stało się coś, co nie ma odniesienia w historii Polski. Zginęło 96 bardzo szczególnych osób. Wyjaśnienie tego, co się stało powinno być sprawą – przepraszam za patos – narodową. Sprowadzenie wraku do kraju – też. Nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy, Francuzi, czy Amerykanie – pozwolili w podobnej sytuacji zwodzić się obietnicami: "oddamy, jak skończymy śledztwo”. A prokurator generalny Andrzej Seremet jedzie do Moskwy i znów słyszy od Bastrykina: "przedłużamy śledztwo do 10 grudnia”. Jakie: "śledztwo” – pytam? Przekładanie papierów z biurka na biurko? Jest mi wstyd, po prostu wstyd, że pozwalamy – jako duży kraj w samym środku Europy – żeby tak sobą pogrywać.
Uważa pani, że jest coś takiego jak dziennikarstwo posmoleńskie?
Smoleńsk stał się naszym rubikonem. Po tym, co się stało 10 kwietnia 2010 roku nic nie będzie takie, jak dawniej. Dziennikarstwo również. Pęknięcie, o którym mówiłyśmy sprawiło, że dziennikarze też musieli się opowiedzieć po którejś z dwóch stron barykady. Zapisać się do tych, co wierzą w mgłę, albo do tych, którzy wierzą w zamach. Jakby wyjaśnienie przyczyn upadku Tupolewa było kwestią wiary, a nie naukowego wyliczenia. Może mi pani zarzucić naiwność, ale ciągle mam nadzieję na porozumienie – także między dziennikarzami. Porozumienie, którego początkiem będzie prawda i uczciwość, a do nich jednej i drugiej stronie jest bardzo daleko. Pani wie, kiedy te strony kłamią?
Strony polityczne? Na pewno wtedy, kiedy mówią: zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Bo nie zrobili wszystkiego. Ani jedni, ani drudzy. Jest jakimś kuriozum, że resztki prezydenckiej maszyny wciąż leżą zrzucone jak śmiecie w prowizorycznym baraku, właściwie w szczerym polu. Porażająca jest świadomość, że ludzie, którzy w chwili katastrofy byli na miejscu – w Smoleńsku, lub w Katyniu – a których obowiązkiem było zostać i pilnować – myśleli o tym, żeby czym prędzej uciec i wyjechać. Tam nie było bohaterów.
Dziennikarze powinni się upominać o wyjaśnienie, pani w szczególności.
Bo mam moralny obowiązek? Co pani proponuje? Pikietę prokuratury? Kancelarii premiera? Rejtanowskie gesty nic tu nie pomogą. Ale wiem, że kiedyś będę mogła odpowiedzieć z pełnym przekonaniem na pytanie – co się stało? Dlaczego? Kto? Kilka fundamentalnych pytań. Elementarz dziennikarstwa z I roku studiów.
Cały wywiad w najnowszym numerze Tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" dostępny również w wersji do słuchania .