Rozmowa z EWĄ Lipską, poetką
Krzysztof Lisowski: - Przekłady pani poezji ukazują się na całym świecie. Jak tłumacze oceniają pani wiersze?
Ewa Lipska: - Myślę, że muszą się im na swój sposób podobać. To znaczy, że uważają oni, iż będą czytelne w danym kraju, a więc mogą zainteresować Szweda, Duńczyka, Niemca, Anglika. Ostatnio otrzymałam wiele interesujących recenzji szwedzkich. Okazuje się, że gdzieś się spotykamy, że łączy nas wiele spraw. Myślę, że niemała jest w tym zasługa tłumaczy. Przekładanie poezji to chodzenie po linie. Dobrze, że są tacy lingwistyczni akrobaci. Alois Wołdan, Janina Katz, Anders Bodegard, Biserka Rajcic, Barbara Plebanek, Tony Howard i wielu innych znakomitych tłumaczy przyczynia się do tego, że jestem obecna na zagranicznych rynkach. Może łączy się z tym szczęśliwy zbieg okoliczności? Przypadek?
Ewa Lipska (ur. 1945), poetka, stypendystka International Writing Program University of Iowa, redaktor działu poezji w miesięczniku literackim "Pismo" (1981-1983), członek Pen Clubu. Laureatka między innymi Nagrody Kościelskich, Nagrody im. Roberta Gravesa, Nagrody Pen Clubu. Wydała tomiki poezji "Wiersze" (1967 r.), "Dom spokojnej młodości" (1979 r.), "Poezje wybrane" (1981 r.), "Przechowalnia ciemności" (1985 r.), nowele "Żywa śmierć" (1979 r.), "Strefa ograniczonego postoju" (1991 r.).
- Dotychczas w wywiadach i komentarzach trzymała pani rozmówcę i czytelnika na dystans. Odpowiadała pani - jak w wierszach czy prozie - zagadkami i metaforami.
- To prawda. Poezji nie lubię komentować - to zbyteczne. Jeżeli wiersz wymaga komentarza, znaczy, że coś nie jest w porządku. Wolę spontaniczną rozmowę, na przykład z młodzieżą. Zdarzały mi się spotkania autorskie, na których rozmawiało się o literaturze, polityce, moralności, etyce. Szkoła bądź dom nie zawsze stwarzają takie możliwości.
- Czy zdarza się, że na takim spotkaniu ktoś interpretuje wiersz zupełnie odmiennie od pierwotnego założenia twórcy i ta interpretacja podoba się pani, wydaje się wiarygodna?
- Na tym polega luksus sztuki, że każdy może w osobisty i indywidualny sposób interpretować tekst, utwór muzyczny bądź dzieło malarskie. Wszystko zależy od naszego poziomu intelektualnego, przygotowania, nastroju. Bardzo łatwo można to prześledzić w pracach krytycznych. Przypominają mi się słowa Audena, że "krytycy piszący o Szekspirze odkrywają bardziej siebie niż Szekspira". Tekst staje się pretekstem do własnych rozmyślań - w najlepszym razie. Najczęściej jest to jednak próba zaszeregowania autora do odpowiedniej "szuflady" literackiej. Dla autora i tak najważniejszy jest czytelnik.
- Pani wiersze młodzież zna między innymi dzięki Grzegorzowi Turnauowi.
- Pisałam kiedyś teksty do piosenek, ale nie nazywam ich wierszami. Grzegorz Turnau śpiewa też moje wiersze, podobnie jak Marek Grechuta, Ewa Błaszczyk czy niegdyś Skaldowie. Myślę, że to ciekawa przygoda dla autora. Na szczęście większość wierszy nie nadaje się jednak do śpiewania. Gdyby było inaczej, odczuwałabym niepokój.
- W pani ostatnich dwóch tomach - "Ludziach dla początkujących" i opublikowanym ostatnio "1999" - pojawia się wielokrotnie nowa postać. Kim jest Schmetterling?
- Jest jednym z nas. Jest naszym sąsiadem, znajomym spotkanym na ulicy, mieszka w Austrii i Wszędzie. Z bagażem egzystencjalnych problemów mieści się w każdej szerokości geograficznej. Tak samo pani Schubert, koleżanka z biura meldunkowego naszego świata. Myślę, że są oni bardziej symbolami czasu aniżeli miejsca.
- Powołała pani do życia postać często pojawiającą się w literaturze - podobnie jak u Herberta jest nią Pan Cogito. >
- Pan Cogito u Herberta to jednak homo politicus, alter ego poety, natomiast mój bohater jest przedstawicielem tłumu, statystycznym obywatelem zastanawiającym się nad ulotnością życia. Nie są mu obce zarówno stresy oraz frustracje, jak i radości egzystencji. Przygląda się rzeczywistości i próbuje ją zrozumieć, rozszyfrować, wyjaśnić. Czasem sami ukrywamy się w cieniu Schmetterlingów.
- Jeden z wierszy tomu "1999" pod tytułem "Ericsson, synku" poświęciła pani "problemowi" telefonów komórkowych.
- To raczej groteskowy opis sytuacji. Rzeczywiście jesteśmy w cywilizacyjnej sieci, przyspieszenie jest ogromne. Jedynie człowiek nie staje się doskonalszy. Nie gasną motory zbrodni. Zmieniają się wyłącznie technologie.
- Obecnie zajęła się pani również prozą?
- To na razie początek. Trudno powiedzieć. Chciałabym, aby na książkę złożyło się kilkanaście opowiadań. Może powinnam wydać je pod pseudonimem, na przykład Marcel Proust.
- Często wspomina pani o niepewności pisarskiej.
- Nigdy nie wiemy, jak długo będziemy skazani na "ciężkie Norwidy", jak pisała Wisława Szymborska. Zawsze po krótszym lub dłuższym milczeniu próbujemy jednak opowiedzieć coś nowego. Czy można to nazwać przeklętą namiętnością?
Ewa Lipska: - Myślę, że muszą się im na swój sposób podobać. To znaczy, że uważają oni, iż będą czytelne w danym kraju, a więc mogą zainteresować Szweda, Duńczyka, Niemca, Anglika. Ostatnio otrzymałam wiele interesujących recenzji szwedzkich. Okazuje się, że gdzieś się spotykamy, że łączy nas wiele spraw. Myślę, że niemała jest w tym zasługa tłumaczy. Przekładanie poezji to chodzenie po linie. Dobrze, że są tacy lingwistyczni akrobaci. Alois Wołdan, Janina Katz, Anders Bodegard, Biserka Rajcic, Barbara Plebanek, Tony Howard i wielu innych znakomitych tłumaczy przyczynia się do tego, że jestem obecna na zagranicznych rynkach. Może łączy się z tym szczęśliwy zbieg okoliczności? Przypadek?
Ewa Lipska (ur. 1945), poetka, stypendystka International Writing Program University of Iowa, redaktor działu poezji w miesięczniku literackim "Pismo" (1981-1983), członek Pen Clubu. Laureatka między innymi Nagrody Kościelskich, Nagrody im. Roberta Gravesa, Nagrody Pen Clubu. Wydała tomiki poezji "Wiersze" (1967 r.), "Dom spokojnej młodości" (1979 r.), "Poezje wybrane" (1981 r.), "Przechowalnia ciemności" (1985 r.), nowele "Żywa śmierć" (1979 r.), "Strefa ograniczonego postoju" (1991 r.).
- Dotychczas w wywiadach i komentarzach trzymała pani rozmówcę i czytelnika na dystans. Odpowiadała pani - jak w wierszach czy prozie - zagadkami i metaforami.
- To prawda. Poezji nie lubię komentować - to zbyteczne. Jeżeli wiersz wymaga komentarza, znaczy, że coś nie jest w porządku. Wolę spontaniczną rozmowę, na przykład z młodzieżą. Zdarzały mi się spotkania autorskie, na których rozmawiało się o literaturze, polityce, moralności, etyce. Szkoła bądź dom nie zawsze stwarzają takie możliwości.
- Czy zdarza się, że na takim spotkaniu ktoś interpretuje wiersz zupełnie odmiennie od pierwotnego założenia twórcy i ta interpretacja podoba się pani, wydaje się wiarygodna?
- Na tym polega luksus sztuki, że każdy może w osobisty i indywidualny sposób interpretować tekst, utwór muzyczny bądź dzieło malarskie. Wszystko zależy od naszego poziomu intelektualnego, przygotowania, nastroju. Bardzo łatwo można to prześledzić w pracach krytycznych. Przypominają mi się słowa Audena, że "krytycy piszący o Szekspirze odkrywają bardziej siebie niż Szekspira". Tekst staje się pretekstem do własnych rozmyślań - w najlepszym razie. Najczęściej jest to jednak próba zaszeregowania autora do odpowiedniej "szuflady" literackiej. Dla autora i tak najważniejszy jest czytelnik.
- Pani wiersze młodzież zna między innymi dzięki Grzegorzowi Turnauowi.
- Pisałam kiedyś teksty do piosenek, ale nie nazywam ich wierszami. Grzegorz Turnau śpiewa też moje wiersze, podobnie jak Marek Grechuta, Ewa Błaszczyk czy niegdyś Skaldowie. Myślę, że to ciekawa przygoda dla autora. Na szczęście większość wierszy nie nadaje się jednak do śpiewania. Gdyby było inaczej, odczuwałabym niepokój.
- W pani ostatnich dwóch tomach - "Ludziach dla początkujących" i opublikowanym ostatnio "1999" - pojawia się wielokrotnie nowa postać. Kim jest Schmetterling?
- Jest jednym z nas. Jest naszym sąsiadem, znajomym spotkanym na ulicy, mieszka w Austrii i Wszędzie. Z bagażem egzystencjalnych problemów mieści się w każdej szerokości geograficznej. Tak samo pani Schubert, koleżanka z biura meldunkowego naszego świata. Myślę, że są oni bardziej symbolami czasu aniżeli miejsca.
- Powołała pani do życia postać często pojawiającą się w literaturze - podobnie jak u Herberta jest nią Pan Cogito. >
- Pan Cogito u Herberta to jednak homo politicus, alter ego poety, natomiast mój bohater jest przedstawicielem tłumu, statystycznym obywatelem zastanawiającym się nad ulotnością życia. Nie są mu obce zarówno stresy oraz frustracje, jak i radości egzystencji. Przygląda się rzeczywistości i próbuje ją zrozumieć, rozszyfrować, wyjaśnić. Czasem sami ukrywamy się w cieniu Schmetterlingów.
- Jeden z wierszy tomu "1999" pod tytułem "Ericsson, synku" poświęciła pani "problemowi" telefonów komórkowych.
- To raczej groteskowy opis sytuacji. Rzeczywiście jesteśmy w cywilizacyjnej sieci, przyspieszenie jest ogromne. Jedynie człowiek nie staje się doskonalszy. Nie gasną motory zbrodni. Zmieniają się wyłącznie technologie.
- Obecnie zajęła się pani również prozą?
- To na razie początek. Trudno powiedzieć. Chciałabym, aby na książkę złożyło się kilkanaście opowiadań. Może powinnam wydać je pod pseudonimem, na przykład Marcel Proust.
- Często wspomina pani o niepewności pisarskiej.
- Nigdy nie wiemy, jak długo będziemy skazani na "ciężkie Norwidy", jak pisała Wisława Szymborska. Zawsze po krótszym lub dłuższym milczeniu próbujemy jednak opowiedzieć coś nowego. Czy można to nazwać przeklętą namiętnością?
Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.