Przyszli medycy półtora roku uczą się anatomii, precyzyjnie potrafią nazwać każdą drobną kosteczkę śródstopia, ale prawie nic nie wiedzą o powstawaniu nowotworów
W większości polskich uczelni medycznych nie ma zakładów onkologii dysponujących własną bazą dydaktyczną. W niektórych uczelniach zajęcia z higieny kończą się egzaminem, a z onkologii trzeba uzyskać jedynie zaliczenie. Zdaniem wielu specjalistów, głównie z powodu braków w wykształceniu lekarzy większość pacjentów z nowotworami trafia do specjalistów wówczas, gdy na skuteczne leczenie jest już za późno.
Rocznie odnotowuje się w Polsce ponad 100 tys. zachorowań na raka i ok. 80 tys. zgonów z jego powodu. Mówiąc obrazowo, każdego roku na tego typu choroby zapada średniej wielkości miasto. Co piąty Polak umiera wskutek schorzeń nowotworowych. Tymczasem program nauczania onkologii w polskich akademiach medycznych jest niewystarczający. Tylko w kilku uczelniach przeprowadza się tyle zajęć dydaktycznych z zakresu onkologii, ile przewidują normy europejskie (około stu). Do chlubnych wyjątków należą akademie medyczne w Gdańsku (90 godzin) i Łodzi (78). W innych jest znacznie gorzej. W Zabrzu - 22,5, w Lublinie - 30, Krakowie - 32, a w Białymstoku, Bydgoszczy, Poznaniu i Warszawie - po 45. W dziesięciu uczelniach medycznych (na dwanaście) istnieje samodzielna katedra, klinika lub zakład onkologii. Niestety, często na papierze. Nierzadko zatrudniona jest w nich tylko jedna osoba lub bardzo mały zespół. Tymczasem proces dydaktyczny wymaga co najmniej kilkunastu nauczycieli akademickich. Osoby prowadzące zajęcia to najczęściej lekarze pracujący w szpitalu nieakademickim. W efekcie traktują oni tę pracę jako drugorzędną w stosunku do swych podstawowych obowiązków. Onkologów klinicznych z tytułem profesora można policzyć na palcach. Mimo że o nowotworach mówi się przy okazji wykładania innych przedmiotów, nie jest to nauczanie systematyczne i najczęściej traktowane jest marginalnie. - Siłą rzeczy musi to rzutować na poziom przygotowania onkologicznego polskich studentów medycyny. Onkologii nie można się nauczyć "przy okazji", studiując inne przedmioty - mówi prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku. Faktem jest, że chorzy na nowotwory leżą w różnych klinikach, lecz brakuje syntetycznego ujęcia wszystkiego, czego studenci uczą się tam cząstkowo. Najwyższy czas to zmienić. Nie oczekujemy od nich, by leczyli wszystkie nowotwory, ponieważ jest to nierealne. Powinni się tym zajmować specjaliści, ale tzw. czujność onkologiczna, czyli umiejętność rozpoznawania nowotworów we wczesnej fazie, winna cechować każdego lekarza. W Holandii notuje się rocznie tyle samo zachorowań na raka piersi, ile w Polsce (ok. 10 tys.), ale tam umiera 3 tys. kobiet, u nas zaś aż 4,5 tys. Dzieje się tak dlatego, że w krajach rozwiniętych największy nacisk kładzie się na wczesne wykrywanie tego nowotworu. W większości wypadków choroba pacjentów trafiających w Polsce do ośrodków specjalistycznych (ok. 70 proc.) jest w trzecim i czwartym stopniu zaawansowania, a wówczas już nie można im skutecznie pomóc. Pozostaje jedynie walka o jakość ich życia. W naszym kraju nowotwory rozpoznaje się średnio o stopień później niż w państwach, gdzie służba zdrowia jest bardzo dobrze zorganizowana.
Z powodu nowotworów dziedzicznych umiera w naszym kraju pięć tysięcy młodych ludzi rocznie
- W głównej mierze jest to efekt niedostatków nauczania lekarzy w dziedzinie onkologii. W krajach wysoko rozwiniętych można wyleczyć ponad 50 proc. nowotworów złośliwych, w Polsce natomiast tylko ok. 30 proc. Biorąc pod uwagę to, że dysponujemy podobnymi możliwościami leczenia, przyczyny takiej sytuacji - zdaniem wielu specjalistów - trzeba szukać w późniejszym rozpoznawaniu schorzenia. - Każdego dnia zgłasza się do nas pacjent, którego lekarze nie skierowali w odpowiednim czasie do onkologa, mimo ewidentnych oznak choroby. Często myli się na przykład czerniaka ze zwykłymi znamionami skóry. Chirurdzy, nie zawsze świadomi zagrożenia, nie przeprowadzają wystarczająco rozległych zabiegów usunięcia zmiany, co nie likwiduje choroby. Niewielu lekarzy potrafi kompleksowo prowadzić pacjentów, którzy po radykalnym leczeniu wymagają radioterapii, chemioterapii, rehabilitacji lub opieki paliatywnej - twierdzi prof. Cezary Szczylik, kierownik Kliniki Onkologii Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie. Janinie O. w badaniu ultrasonograficznym wykryto jednocentymetrowy guz w piersi. Mammografia potwierdziła diagnozę. Lekarz, u którego leczyła się kobieta, stwierdził, że z terapią trzeba poczekać, a najpierw należy wyleczyć chorobę tarczycy. Mimo że obie metody nie kolidują z sobą, chora odłożyła wizytę u onkologa o rok. Gdy wyleczyła tarczycę, stwierdzono przerzuty guza w węzłach chłonnych. Prawie połowa pacjentów onkologicznych w jakimś okresie choroby poddawana jest radioterapii. Zajęcia z onkologii nie mogą więc pomijać tej formy leczenia. - Studenci muszą znać wskazania do radioterapii, niepożądane objawy tej metody, wiedzieć, jak prowadzić chorego po leczeniu, jak napromienia się pacjentów, znać aparaty, umieć rozpoznawać odczyny popromienne. Tymczasem na dwanaście uczelni medycznych w Polsce tylko cztery dysponują własnym zakładem radio- terapii. Także z tego powodu powstaje ogromna luka w wykształceniu - mówi prof. Jassem.
Absolwenci polskich akademii medycznych niewiele wiedzą o nowotworach
- Dziesięć lat temu przeprowadziłem wśród lekarzy pierwszego kontaktu ankietę dotyczącą ich wiedzy z onkologii. Prawidłowo wypełniło ją tylko 52 proc. lekarzy. Przypuszczam, że sytuacja nie zmieniła się do dziś, gdyż nie zmodyfikowano znacząco programów przed- i podyplomowego nauczania lekarzy. Na przykład widziałem, że w programie kształcenia lekarzy rodzinnych jako oznaki raka żołądka wymienia się guz i krwawienie z przewodu pokarmowego. Przy takich objawach pacjent sam może sobie postawić diagnozę, gdyż zwiastują one bardzo zaawansowaną chorobę. Mogłoby się wydawać, że nikt w Polsce nie jest zainteresowany nauczaniem onkologii. Zbieramy żniwo minionych dziesięcioleci, gdy uważano ją za dziedzinę, w której nie można odnosić sukcesów. Takie stereotypy nadal funkcjonują wśród wielu lekarzy - mówi prof. Zbigniew Wronkowski, kierownik Zakładu Organizacji Badań Masowych w Centrum Onkologii - Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Na świecie zrozumiano, że leczenie nowotworów wiąże się z ogromnymi kosztami. Wszystkim zależy na wczesnym wykryciu choroby. Na przykład kobiety, decydując się na ubezpieczenie, zobowiązują się do corocznego badania cytologicznego. - U nas jest inaczej. Kobiety nie zawsze są świadome korzyści z badań, ale lekarze powinni je znać. Pacjent, który trafia do medyka, jest badany bardzo powierzchownie. Na przykład kobiecie zgłaszającej się do ginekologa z zaburzeniami miesiączkowania nie bada się piersi. Jeśli przychodzi ona na badanie piersi, lekarz nie wykonuje badania cytologicznego wymazu z szyjki macicy. W krajach cywilizowanych rak szyjki macicy w zaawansowanej formie obserwowany jest sporadycznie. Lekarze z Europy Zachodniej traktują Polskę jak skansen, do którego przyjeżdża się, aby takie zaawansowane postacie nowotworów oglądać - twierdzi prof. Szczylik Od 500 tys. do miliona Polaków ma wysoką dziedziczną predyspozycję do tzw. pospolitych raków (sutka lub jelita grubego). Rocznie z powodu nowotworów dziedzicznych umiera w naszym kraju 5 tys. młodych ludzi. Odpowiednia diagnostyka i leczenie zapobiegawcze pozwoliłoby większość z nich uratować. Genetyczne testy krwi osób dziedzicznie obciążonych chorobą wykonuje się w niewielu ośrodkach. Brakuje specjalistów z medycyny molekularnej. Zdaniem prof. Szczylika, zakres wiedzy lekarzy między innymi w tej dziedzinie jest dziś wyznacznikiem poziomu nauczania medycyny. W większości polskich uczelni medycznych biologia molekularna wykładana jest na poziomie szkoły średniej. Polskie uczelnie, również medyczne, są jednostkami autonomicznymi, w związku z tym można wyłącznie apelować do rad wydziałów i dziekanów, by nadali onkologii odpowiednią rangę. Zrobiono pierwszy krok. W roku 1997 zorganizowano konferencję z inicjatywy Breast Cancer Awareness Program for Poland, Fundacji Onkologii Doświadczalnej i Klinicznej oraz Narodowej Koalicji do Walki z Rakiem Piersi przy współpracy Instytutu Onkologii w Warszawie, Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej, Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Krakowskiego Forum Rozwoju. Obecni na niej rektorzy i kadra naukowa akademii medycznych, m.in. profesorowie Jacek Jassem, Jan Kornafel, Andrzej Kułakowski, Cezary Szczylik i Leszek Woźniak, opracowali postulaty, których realizacja może się przyczynić do znacznej poprawy kondycji polskiej dydaktyki onkologicznej. Najważniejszy z nich - nauczanie onkologii - musi być zagwarantowany programowo we wszystkich uczelniach medycznych w Polsce. Bezzwłocznie należy również przyjąć wspólny ramowy program nauczania na wszystkich wydziałach lekarskich, pielęgniarskich i farmaceutycznych z uwzględnieniem specyfiki oddziałów stomatologicznych i oddziałów zdrowia publicznego. Podstawą do tego powinny być wytyczne opracowane przez WHO (Światową Organizację Zdrowia), UICC (Międzynarodową Unię do Walki z Rakiem) i EORTC (Europejską Organizację do Badań nad Leczeniem Raka). Chcąc racjonalnie i nowocześnie uczyć onkologii, trzeba powołać w każdej uczelni medycznej katedry, kliniki lub zakłady onkologii pod kierunkiem doświadczonego onkologa, mającego tytuł profesora lub co najmniej stopień doktora habilitowanego. Organizacja przeddyplomowego nauczania onkologii wymaga pracy z chorymi na terenie specjalistycznego szpitala lub zakładu onkologicznego. Ponieważ większość polskich akademii medycznych nie ma własnej klinicznej bazy onkologicznej, powinny one na razie realizować program dydaktyczny w regionalnych ośrodkach onkologicznych lub w oddziałach Instytutu Onkologii w Warszawie. Docelowo wszystkie uczelnie winny dążyć do utworzenia pełnoprofilowych własnych jednostek onkologicznych, w skład których musi wchodzić zakład radioterapii.
Rocznie odnotowuje się w Polsce ponad 100 tys. zachorowań na raka i ok. 80 tys. zgonów z jego powodu. Mówiąc obrazowo, każdego roku na tego typu choroby zapada średniej wielkości miasto. Co piąty Polak umiera wskutek schorzeń nowotworowych. Tymczasem program nauczania onkologii w polskich akademiach medycznych jest niewystarczający. Tylko w kilku uczelniach przeprowadza się tyle zajęć dydaktycznych z zakresu onkologii, ile przewidują normy europejskie (około stu). Do chlubnych wyjątków należą akademie medyczne w Gdańsku (90 godzin) i Łodzi (78). W innych jest znacznie gorzej. W Zabrzu - 22,5, w Lublinie - 30, Krakowie - 32, a w Białymstoku, Bydgoszczy, Poznaniu i Warszawie - po 45. W dziesięciu uczelniach medycznych (na dwanaście) istnieje samodzielna katedra, klinika lub zakład onkologii. Niestety, często na papierze. Nierzadko zatrudniona jest w nich tylko jedna osoba lub bardzo mały zespół. Tymczasem proces dydaktyczny wymaga co najmniej kilkunastu nauczycieli akademickich. Osoby prowadzące zajęcia to najczęściej lekarze pracujący w szpitalu nieakademickim. W efekcie traktują oni tę pracę jako drugorzędną w stosunku do swych podstawowych obowiązków. Onkologów klinicznych z tytułem profesora można policzyć na palcach. Mimo że o nowotworach mówi się przy okazji wykładania innych przedmiotów, nie jest to nauczanie systematyczne i najczęściej traktowane jest marginalnie. - Siłą rzeczy musi to rzutować na poziom przygotowania onkologicznego polskich studentów medycyny. Onkologii nie można się nauczyć "przy okazji", studiując inne przedmioty - mówi prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku. Faktem jest, że chorzy na nowotwory leżą w różnych klinikach, lecz brakuje syntetycznego ujęcia wszystkiego, czego studenci uczą się tam cząstkowo. Najwyższy czas to zmienić. Nie oczekujemy od nich, by leczyli wszystkie nowotwory, ponieważ jest to nierealne. Powinni się tym zajmować specjaliści, ale tzw. czujność onkologiczna, czyli umiejętność rozpoznawania nowotworów we wczesnej fazie, winna cechować każdego lekarza. W Holandii notuje się rocznie tyle samo zachorowań na raka piersi, ile w Polsce (ok. 10 tys.), ale tam umiera 3 tys. kobiet, u nas zaś aż 4,5 tys. Dzieje się tak dlatego, że w krajach rozwiniętych największy nacisk kładzie się na wczesne wykrywanie tego nowotworu. W większości wypadków choroba pacjentów trafiających w Polsce do ośrodków specjalistycznych (ok. 70 proc.) jest w trzecim i czwartym stopniu zaawansowania, a wówczas już nie można im skutecznie pomóc. Pozostaje jedynie walka o jakość ich życia. W naszym kraju nowotwory rozpoznaje się średnio o stopień później niż w państwach, gdzie służba zdrowia jest bardzo dobrze zorganizowana.
Z powodu nowotworów dziedzicznych umiera w naszym kraju pięć tysięcy młodych ludzi rocznie
- W głównej mierze jest to efekt niedostatków nauczania lekarzy w dziedzinie onkologii. W krajach wysoko rozwiniętych można wyleczyć ponad 50 proc. nowotworów złośliwych, w Polsce natomiast tylko ok. 30 proc. Biorąc pod uwagę to, że dysponujemy podobnymi możliwościami leczenia, przyczyny takiej sytuacji - zdaniem wielu specjalistów - trzeba szukać w późniejszym rozpoznawaniu schorzenia. - Każdego dnia zgłasza się do nas pacjent, którego lekarze nie skierowali w odpowiednim czasie do onkologa, mimo ewidentnych oznak choroby. Często myli się na przykład czerniaka ze zwykłymi znamionami skóry. Chirurdzy, nie zawsze świadomi zagrożenia, nie przeprowadzają wystarczająco rozległych zabiegów usunięcia zmiany, co nie likwiduje choroby. Niewielu lekarzy potrafi kompleksowo prowadzić pacjentów, którzy po radykalnym leczeniu wymagają radioterapii, chemioterapii, rehabilitacji lub opieki paliatywnej - twierdzi prof. Cezary Szczylik, kierownik Kliniki Onkologii Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie. Janinie O. w badaniu ultrasonograficznym wykryto jednocentymetrowy guz w piersi. Mammografia potwierdziła diagnozę. Lekarz, u którego leczyła się kobieta, stwierdził, że z terapią trzeba poczekać, a najpierw należy wyleczyć chorobę tarczycy. Mimo że obie metody nie kolidują z sobą, chora odłożyła wizytę u onkologa o rok. Gdy wyleczyła tarczycę, stwierdzono przerzuty guza w węzłach chłonnych. Prawie połowa pacjentów onkologicznych w jakimś okresie choroby poddawana jest radioterapii. Zajęcia z onkologii nie mogą więc pomijać tej formy leczenia. - Studenci muszą znać wskazania do radioterapii, niepożądane objawy tej metody, wiedzieć, jak prowadzić chorego po leczeniu, jak napromienia się pacjentów, znać aparaty, umieć rozpoznawać odczyny popromienne. Tymczasem na dwanaście uczelni medycznych w Polsce tylko cztery dysponują własnym zakładem radio- terapii. Także z tego powodu powstaje ogromna luka w wykształceniu - mówi prof. Jassem.
Absolwenci polskich akademii medycznych niewiele wiedzą o nowotworach
- Dziesięć lat temu przeprowadziłem wśród lekarzy pierwszego kontaktu ankietę dotyczącą ich wiedzy z onkologii. Prawidłowo wypełniło ją tylko 52 proc. lekarzy. Przypuszczam, że sytuacja nie zmieniła się do dziś, gdyż nie zmodyfikowano znacząco programów przed- i podyplomowego nauczania lekarzy. Na przykład widziałem, że w programie kształcenia lekarzy rodzinnych jako oznaki raka żołądka wymienia się guz i krwawienie z przewodu pokarmowego. Przy takich objawach pacjent sam może sobie postawić diagnozę, gdyż zwiastują one bardzo zaawansowaną chorobę. Mogłoby się wydawać, że nikt w Polsce nie jest zainteresowany nauczaniem onkologii. Zbieramy żniwo minionych dziesięcioleci, gdy uważano ją za dziedzinę, w której nie można odnosić sukcesów. Takie stereotypy nadal funkcjonują wśród wielu lekarzy - mówi prof. Zbigniew Wronkowski, kierownik Zakładu Organizacji Badań Masowych w Centrum Onkologii - Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Na świecie zrozumiano, że leczenie nowotworów wiąże się z ogromnymi kosztami. Wszystkim zależy na wczesnym wykryciu choroby. Na przykład kobiety, decydując się na ubezpieczenie, zobowiązują się do corocznego badania cytologicznego. - U nas jest inaczej. Kobiety nie zawsze są świadome korzyści z badań, ale lekarze powinni je znać. Pacjent, który trafia do medyka, jest badany bardzo powierzchownie. Na przykład kobiecie zgłaszającej się do ginekologa z zaburzeniami miesiączkowania nie bada się piersi. Jeśli przychodzi ona na badanie piersi, lekarz nie wykonuje badania cytologicznego wymazu z szyjki macicy. W krajach cywilizowanych rak szyjki macicy w zaawansowanej formie obserwowany jest sporadycznie. Lekarze z Europy Zachodniej traktują Polskę jak skansen, do którego przyjeżdża się, aby takie zaawansowane postacie nowotworów oglądać - twierdzi prof. Szczylik Od 500 tys. do miliona Polaków ma wysoką dziedziczną predyspozycję do tzw. pospolitych raków (sutka lub jelita grubego). Rocznie z powodu nowotworów dziedzicznych umiera w naszym kraju 5 tys. młodych ludzi. Odpowiednia diagnostyka i leczenie zapobiegawcze pozwoliłoby większość z nich uratować. Genetyczne testy krwi osób dziedzicznie obciążonych chorobą wykonuje się w niewielu ośrodkach. Brakuje specjalistów z medycyny molekularnej. Zdaniem prof. Szczylika, zakres wiedzy lekarzy między innymi w tej dziedzinie jest dziś wyznacznikiem poziomu nauczania medycyny. W większości polskich uczelni medycznych biologia molekularna wykładana jest na poziomie szkoły średniej. Polskie uczelnie, również medyczne, są jednostkami autonomicznymi, w związku z tym można wyłącznie apelować do rad wydziałów i dziekanów, by nadali onkologii odpowiednią rangę. Zrobiono pierwszy krok. W roku 1997 zorganizowano konferencję z inicjatywy Breast Cancer Awareness Program for Poland, Fundacji Onkologii Doświadczalnej i Klinicznej oraz Narodowej Koalicji do Walki z Rakiem Piersi przy współpracy Instytutu Onkologii w Warszawie, Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej, Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Krakowskiego Forum Rozwoju. Obecni na niej rektorzy i kadra naukowa akademii medycznych, m.in. profesorowie Jacek Jassem, Jan Kornafel, Andrzej Kułakowski, Cezary Szczylik i Leszek Woźniak, opracowali postulaty, których realizacja może się przyczynić do znacznej poprawy kondycji polskiej dydaktyki onkologicznej. Najważniejszy z nich - nauczanie onkologii - musi być zagwarantowany programowo we wszystkich uczelniach medycznych w Polsce. Bezzwłocznie należy również przyjąć wspólny ramowy program nauczania na wszystkich wydziałach lekarskich, pielęgniarskich i farmaceutycznych z uwzględnieniem specyfiki oddziałów stomatologicznych i oddziałów zdrowia publicznego. Podstawą do tego powinny być wytyczne opracowane przez WHO (Światową Organizację Zdrowia), UICC (Międzynarodową Unię do Walki z Rakiem) i EORTC (Europejską Organizację do Badań nad Leczeniem Raka). Chcąc racjonalnie i nowocześnie uczyć onkologii, trzeba powołać w każdej uczelni medycznej katedry, kliniki lub zakłady onkologii pod kierunkiem doświadczonego onkologa, mającego tytuł profesora lub co najmniej stopień doktora habilitowanego. Organizacja przeddyplomowego nauczania onkologii wymaga pracy z chorymi na terenie specjalistycznego szpitala lub zakładu onkologicznego. Ponieważ większość polskich akademii medycznych nie ma własnej klinicznej bazy onkologicznej, powinny one na razie realizować program dydaktyczny w regionalnych ośrodkach onkologicznych lub w oddziałach Instytutu Onkologii w Warszawie. Docelowo wszystkie uczelnie winny dążyć do utworzenia pełnoprofilowych własnych jednostek onkologicznych, w skład których musi wchodzić zakład radioterapii.
Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.