Jak się pan czuje przed drugą rocznicą słynnego awaryjnego „lądowania na brzuchu”?
Tadeusz Wrona: Rok wcześniej, w tę pierwszą rocznicę, zastanawiałem się, czy to będzie w jakikolwiek sposób wpływało na moje przeżycia, np. czy 1 listopada nie będę wracał, czy nie zostanie zaplanowane, aby powtórzyć lot na tej trasie. Latałem, ale nie do Nowego Jorku. W tym roku pierwszego mam chyba wolne, lecę dopiero drugiego. W odniesieniu do przeżyć, w każdą rocznicę w jakiś sposób zagęszcza się ten kontakt, jestem pytany o przeżycia, o tamto lądowanie i pewnie teraz też tak będzie.
Czeka pan na ten raport?
Tak. Czekam na raport, tak jak całe nasze środowisko, z kilku powodów. Przede wszystkim żeby się dowiedzieć, bo ciągle jestem ciekaw, co zdaniem komisji nie zadziałało. Czy komisji udało się dotrzeć do sedna sprawy, żeby było to dla nas, wszystkich pilotów, informacją, na co trzeba zwrócić uwagę, jakie procedury wprowadzić, co poprawić, żeby uniknąć takiej sytuacji, zarówno po stronie użytkowników, jak i ludzi, którzy dokonywali przeglądu serwisów. Drugi powód jest taki, żeby w końcu zamknąć ten okres. Żebym wreszcie na dobre „wylądował”. (śmiech)
Konsekwentnie odmawiał pan komentowania dyskusji, która toczy się wokół jednego bezpiecznika. Załoga jest pewna, że był włączony podczas lotu, a mimo to nie zadziałało awaryjne wysunięcie podwozia. Po wylądowaniu okazało się, że ten bezpiecznik był wyłączony.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.