Odejście Jarosława Gowina z Platformy nie zmieniło znacząco układu sił w parlamencie. Konserwatywna frakcja partii rządzącej nadal liczy kilkudziesięciu posłów. Dlatego trudno uwierzyć, że w tej kadencji Sejmu uda się uchwalić jakąkolwiek ustawę o in vitro. Komisja Europejska pozwała Polskę za brak stosownych przepisów – ale niewiele to zmienia.
Prace nad ustawą trwały przez całą poprzednią kadencję – już wtedy Gowin dawał do zrozumienia, że trudno będzie wypracować kompromis, a prawe skrzydło Platformy jest w stanie zgodzić się tylko na konserwatywne zapisy.
Premier Tusk zdecydował się na bardzo prowizoryczne rozwiązanie - dofinansowanie metody sztucznego zapłodnienia programem zdrowotnym. Luka prawna nie została jednak załatana, więc – nie rozstrzygając konkretnych zapisów – należałoby w końcu ustawowo uregulować tę kwestię.
Kilkanaście dni temu premier mówił w Sejmie, że potrzebuje jeszcze kilku tygodni, żeby pojawiła się szansa na jakąś większość. In vitro mogłoby być jednym z elementów nowego listopadowego otwarcia po zakończeniu wewnętrznych wyborów. Nie zmienia to jednak faktu, że zachowanie platformerskich konserwatystów będzie kluczowe.
Być może wystarczyłoby przegłosować stricte techniczne przepisy. Ale takie rozwiązanie ma jedną zasadniczą wadę – trudno w przypadku uchwalenia technicznej ustawy mówić o sukcesie. Nikogo to nie porwie.
Podobnie ma się zresztą sprawa z kwestią uregulowania związków partnerskich. Rafał Grupiński mówił wczoraj w RMF FM, że przed wysłaniem projektu do konsultacji okazało się, że ze względu na kompromisowe rozwiązania, trzeba uwzględnić uwagi prawników.
Problem w tym, że podobne tłumaczenia słychać od wielu miesięcy, a nadchodząca kampania wyborcza – także ze względu na ryzyko porażki w Sejmie – nie ułatwia prac nad ustawą. Poza tym szef klubu PO już wiele miesięcy temu zapowiadał, że projekt zadowoli raczej środowiska konserwatywne.
Platforma, zdecydowanie najbardziej wielonurtowa formacja w parlamencie, jeszcze do niedawna była politycznym hegemonem. Obecność Jarosława Gowina czy Bartosza Arłukowicza – mimo wielu różnic – skupiała różne grupy wyborców. Tylko, że w tak podzielnym środowisku trudno nawet o kompromis.
Premier Tusk zdecydował się na bardzo prowizoryczne rozwiązanie - dofinansowanie metody sztucznego zapłodnienia programem zdrowotnym. Luka prawna nie została jednak załatana, więc – nie rozstrzygając konkretnych zapisów – należałoby w końcu ustawowo uregulować tę kwestię.
Kilkanaście dni temu premier mówił w Sejmie, że potrzebuje jeszcze kilku tygodni, żeby pojawiła się szansa na jakąś większość. In vitro mogłoby być jednym z elementów nowego listopadowego otwarcia po zakończeniu wewnętrznych wyborów. Nie zmienia to jednak faktu, że zachowanie platformerskich konserwatystów będzie kluczowe.
Być może wystarczyłoby przegłosować stricte techniczne przepisy. Ale takie rozwiązanie ma jedną zasadniczą wadę – trudno w przypadku uchwalenia technicznej ustawy mówić o sukcesie. Nikogo to nie porwie.
Podobnie ma się zresztą sprawa z kwestią uregulowania związków partnerskich. Rafał Grupiński mówił wczoraj w RMF FM, że przed wysłaniem projektu do konsultacji okazało się, że ze względu na kompromisowe rozwiązania, trzeba uwzględnić uwagi prawników.
Problem w tym, że podobne tłumaczenia słychać od wielu miesięcy, a nadchodząca kampania wyborcza – także ze względu na ryzyko porażki w Sejmie – nie ułatwia prac nad ustawą. Poza tym szef klubu PO już wiele miesięcy temu zapowiadał, że projekt zadowoli raczej środowiska konserwatywne.
Platforma, zdecydowanie najbardziej wielonurtowa formacja w parlamencie, jeszcze do niedawna była politycznym hegemonem. Obecność Jarosława Gowina czy Bartosza Arłukowicza – mimo wielu różnic – skupiała różne grupy wyborców. Tylko, że w tak podzielnym środowisku trudno nawet o kompromis.