Jeśli prawdomówność byłaby najważniejszą kwalifikacją posła, to na wielu ważnych - ba, najważniejszych - stanowiskach już dziś szykowałyby się zmiany personalne
Znowu zgubiła mnie naiwność. Wydawało mi się, że za chwilę będę dokładnie wiedział, kiedy politycy kłamią, a tu nic. Zbyt szybko uwierzyłem Alanowi Hirschowi, dyrektorowi Fundacji Badawczej Zapachu i Smaku, który ogłosił 23 sposoby rozpoznawania, że ktoś kłamie. Jeden z nich, najważniejszy - kłamcy powiększa się nos, co można poznać po tym, że go dotyka. Wreszcie - pomyślałem i usiadłem przed telewizorem, by się zorientować, kto kręci. Przez następnych kilka dni na oglądanie telewizji poświęciłem sporo czasu. Niniejszym dzielę się obserwacjami, by mogli się państwo uczyć na moich błędach.
Zacząłem od środowego "W centrum uwagi", poświęconego lustracji, które zaczynało się obiecująco, bo sfilmowany na korytarzu Tomasz Karwowski z KPN-Ojczyzna szedł, drapiąc się po nosie. W programie występowali Jerzy Dziewulski z SLD, Kazimierz Janiak z AWS i kolega Karwowskiego, Adam Słomka. Pudło. 20 minut i nikt się nie podrapał. Ani Janiak, gdy mówił, że Słomka mówi bzdury, ani Słomka, gdy mówił, że mówi prawdę. Drobiazg, obaj wierzą po prostu w to, co mówią - stwierdziłem i przełączyłem na "Kropkę nad i". Temat był ten sam, tylko goście inni. I znowu 20 minut bez efektu. Ani Jacek Rybicki z AWS, ani Jan Lityński z UW, ani generał Gromosław Czempiński nie podrapali się w nos choćby przez sekundę. Następnego dnia włączyłem CNN, by na gorącym uczynku złapać ludzi z NATO. Rzecznik sojuszu Jamie Shea, który ma grymas sprawiający, że w wielu krajach mówi się, iż się śmieje, gdy mówi o nalotach na Jugosławię, trzymał się twardo. Nawet na moment nie dotknął nosa, gdy powiedział, że szpital, w którym zginęły trzy osoby, zbombardowano przypadkowo. Razem z nim występowało dwóch generałów z NATO. Już miałem nadzieję, że coś zauważę, ale jeden podrapał się tylko w szyję, a drugi w czoło. Wieczorem spróbowałem jeszcze raz. "W centrum uwagi" znowu nic - nie dotknął nosa ani wiceminister finansów, zarzucający chłopskim przywódcom demagogię, ani przedstawiciel kołek rolniczych, zarzucający rządowi niekompetencję. W "Kropce nad i" też nic. Rozmawiano o oświadczeniu mediów w sprawie Słomki i kolegów, w którym media zobowiązały się trzymać buzię na kłódkę. Pięciu gości, pół godziny, zero efektu. Zupełnie zdesperowany rzuciłem się na ostatnią tego dnia nadzieję, nadawany w Polsacie program "Bumerang". Jego prowadzącym jest - będący przy okazji posłem - Marek Markiewicz. Udało się, pomyślałem, gdy okazało się, że poseł Markiewicz dotknął swojego nosa aż trzy razy. Ale od razu zawstydziłem się, że tak łatwo ulegam fałszywym sugestiom. Panu Markiewiczowi można zarzucić małomówność i przesadną skromność, ale nie kłamstwo. W istocie i ten seans potwierdził tylko moje wcześniejsze wnioski - albo politycy nie kłamią, albo fantastycznie to maskują, albo kłamią, ale tylko trochę. Raczej więc z rozpędu niż z nadzieją na sukces obejrzałem zapis z konferencji trojga posłów SLD, którzy wrócili z Jugosławii. Gdy posłanka Sierakowska mówiła, że "telewizyjny obraz nie pokazuje całej prawdy", "widzieliśmy skutki bombardowań, które dotykają zwykłych ludzi, a nie prezydenta Milos?evica" i "dziś Serbowie mówią jednym głosem", dostrzegłem dotykanie nosa. Dotykał - swojego - siedzący obok Piotr Ikonowicz. I znowu pudło. Przecież - według Hirscha - nosa dotyka ten, który kłamie. Ze wstydem przyznaję, że dopiero wtedy, po trzech straconych dniach, zrozumiałem. Przecież sam występuję w telewizji i nigdy nie dotykam nosa. Czy to samokontrola, czy strach przed zmazaniem makijażu, w telewizji poza absolutnymi wyjątkami ludzie nie dotykają swoich nosów. Stąd też - to też był wniosek z opóźnionym zapłonem - ktoś, kto w telewizji nie strąca sobie z nosa muchy, robi to nie ze strachu przed zrobieniem czegoś, czego nie ma w scenariuszu, lecz ze strachu przed utratą wiarygodności. Rozpocząłem więc, wcześniej przypadkowe obserwacje nosa - dotykania w warunkach pozastudyjnych. Efekty były naprawdę zachęcające. Nagle zrozumiałem, że moja wiedza musi prowadzić do pewnych zmian semantycznych. Stwierdzenie: "ale miałem nosa" brzmi teraz jak przyznanie się do winy, a "nos mnie nie zawiódł" należy czytać: "zdradził mnie". Zacząłem się bać. Jeszcze przez chwilę cieszyłem się, że o politykach będę wiedział więcej niż inni. Myślałem, że empirycznie będę w stanie stwierdzić to, co zazwyczaj stwierdzano intuicyjnie, nazywając Waszyngtona "człowiekiem, który nigdy nie kłamał", a Clintona "człowiekiem, dla którego kłamstwo było przyzwyczajeniem". A tu nagle poczułem się jak człowiek wiedzący za dużo - jak poseł Słomka, rzecznik interesu publicznego i sędzia Sądu Lustracyjnego w jednej osobie. Postanowiłem, że gdy tylko któryś z polityków zacznie podnosić rękę w stronę nosa, zamknę oczy, bo już - w odpowiedzi na rewelacje Hirscha - niektórzy politycy, wśród nich Stefan Niesiołowski, deklarowali, że zawsze mówią prawdę. A jeśli zobaczę, że kłamią i umrze resztka złudzeń? Poza tym, może prawdomówność nie jest najważniejszą kwalifikacją posła. Gdyby była, na wielu ważnych - ba, najważniejszych - stanowiskach już dziś szykowałyby się zmiany personalne.
Zacząłem od środowego "W centrum uwagi", poświęconego lustracji, które zaczynało się obiecująco, bo sfilmowany na korytarzu Tomasz Karwowski z KPN-Ojczyzna szedł, drapiąc się po nosie. W programie występowali Jerzy Dziewulski z SLD, Kazimierz Janiak z AWS i kolega Karwowskiego, Adam Słomka. Pudło. 20 minut i nikt się nie podrapał. Ani Janiak, gdy mówił, że Słomka mówi bzdury, ani Słomka, gdy mówił, że mówi prawdę. Drobiazg, obaj wierzą po prostu w to, co mówią - stwierdziłem i przełączyłem na "Kropkę nad i". Temat był ten sam, tylko goście inni. I znowu 20 minut bez efektu. Ani Jacek Rybicki z AWS, ani Jan Lityński z UW, ani generał Gromosław Czempiński nie podrapali się w nos choćby przez sekundę. Następnego dnia włączyłem CNN, by na gorącym uczynku złapać ludzi z NATO. Rzecznik sojuszu Jamie Shea, który ma grymas sprawiający, że w wielu krajach mówi się, iż się śmieje, gdy mówi o nalotach na Jugosławię, trzymał się twardo. Nawet na moment nie dotknął nosa, gdy powiedział, że szpital, w którym zginęły trzy osoby, zbombardowano przypadkowo. Razem z nim występowało dwóch generałów z NATO. Już miałem nadzieję, że coś zauważę, ale jeden podrapał się tylko w szyję, a drugi w czoło. Wieczorem spróbowałem jeszcze raz. "W centrum uwagi" znowu nic - nie dotknął nosa ani wiceminister finansów, zarzucający chłopskim przywódcom demagogię, ani przedstawiciel kołek rolniczych, zarzucający rządowi niekompetencję. W "Kropce nad i" też nic. Rozmawiano o oświadczeniu mediów w sprawie Słomki i kolegów, w którym media zobowiązały się trzymać buzię na kłódkę. Pięciu gości, pół godziny, zero efektu. Zupełnie zdesperowany rzuciłem się na ostatnią tego dnia nadzieję, nadawany w Polsacie program "Bumerang". Jego prowadzącym jest - będący przy okazji posłem - Marek Markiewicz. Udało się, pomyślałem, gdy okazało się, że poseł Markiewicz dotknął swojego nosa aż trzy razy. Ale od razu zawstydziłem się, że tak łatwo ulegam fałszywym sugestiom. Panu Markiewiczowi można zarzucić małomówność i przesadną skromność, ale nie kłamstwo. W istocie i ten seans potwierdził tylko moje wcześniejsze wnioski - albo politycy nie kłamią, albo fantastycznie to maskują, albo kłamią, ale tylko trochę. Raczej więc z rozpędu niż z nadzieją na sukces obejrzałem zapis z konferencji trojga posłów SLD, którzy wrócili z Jugosławii. Gdy posłanka Sierakowska mówiła, że "telewizyjny obraz nie pokazuje całej prawdy", "widzieliśmy skutki bombardowań, które dotykają zwykłych ludzi, a nie prezydenta Milos?evica" i "dziś Serbowie mówią jednym głosem", dostrzegłem dotykanie nosa. Dotykał - swojego - siedzący obok Piotr Ikonowicz. I znowu pudło. Przecież - według Hirscha - nosa dotyka ten, który kłamie. Ze wstydem przyznaję, że dopiero wtedy, po trzech straconych dniach, zrozumiałem. Przecież sam występuję w telewizji i nigdy nie dotykam nosa. Czy to samokontrola, czy strach przed zmazaniem makijażu, w telewizji poza absolutnymi wyjątkami ludzie nie dotykają swoich nosów. Stąd też - to też był wniosek z opóźnionym zapłonem - ktoś, kto w telewizji nie strąca sobie z nosa muchy, robi to nie ze strachu przed zrobieniem czegoś, czego nie ma w scenariuszu, lecz ze strachu przed utratą wiarygodności. Rozpocząłem więc, wcześniej przypadkowe obserwacje nosa - dotykania w warunkach pozastudyjnych. Efekty były naprawdę zachęcające. Nagle zrozumiałem, że moja wiedza musi prowadzić do pewnych zmian semantycznych. Stwierdzenie: "ale miałem nosa" brzmi teraz jak przyznanie się do winy, a "nos mnie nie zawiódł" należy czytać: "zdradził mnie". Zacząłem się bać. Jeszcze przez chwilę cieszyłem się, że o politykach będę wiedział więcej niż inni. Myślałem, że empirycznie będę w stanie stwierdzić to, co zazwyczaj stwierdzano intuicyjnie, nazywając Waszyngtona "człowiekiem, który nigdy nie kłamał", a Clintona "człowiekiem, dla którego kłamstwo było przyzwyczajeniem". A tu nagle poczułem się jak człowiek wiedzący za dużo - jak poseł Słomka, rzecznik interesu publicznego i sędzia Sądu Lustracyjnego w jednej osobie. Postanowiłem, że gdy tylko któryś z polityków zacznie podnosić rękę w stronę nosa, zamknę oczy, bo już - w odpowiedzi na rewelacje Hirscha - niektórzy politycy, wśród nich Stefan Niesiołowski, deklarowali, że zawsze mówią prawdę. A jeśli zobaczę, że kłamią i umrze resztka złudzeń? Poza tym, może prawdomówność nie jest najważniejszą kwalifikacją posła. Gdyby była, na wielu ważnych - ba, najważniejszych - stanowiskach już dziś szykowałyby się zmiany personalne.
Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.